- Mam wrażenie, że w ludziach nie ma zbyt wielkiej potrzeby pogodzenia się z faktami, że rozpaczliwie próbują korygować rzeczywistość, przystosowywać ją do tego, żeby można ją było przełknąć bez żadnych sensacji, żeby była bardzo lekkostrawna - Katarzyna Nosowska opowiada o swojej najnowszej płycie UniSexBlues, o życiu, śmierci, buncie i... rzuceniu palenia.

- Często muzycy opowiadając o swoich najnowszych nagraniach mówią, że są one najlepsze, najbardziej udane i najbardziej je lubią. Czy z pani punktu widzenia UniSexBlues jest pani nie tylko najlepszą, ale także przełomową płytą?

- Również należę do grupy artystów, którzy chwalą swoje najnowsze dokonania, ale ta płyta jest rzeczywiście zupełnie inna niż poprzednie. Jestem ekstremalnie dumna z tego wydawnictwa. Zachwyciła mnie współpraca z Marcinem Macukiem i wszystkimi osobami, które wspomogły nas swoim udziałem. Może to nieładnie tak mówić, ale myślę, że UniSexBlues delikatnie kładzie na rękę wszystkie poprzednie płyty.
Mam wrażenie, że przekroczyłam prywatne granice, które kiedyś sobie wyznaczyłam. Mimo tego, że od 15 lat pozostaję w strukturach, że tak powiem, szołbiznesowych, nagle, dzięki wsparciu ludzi, z którymi robiłam tę płytę, stać mnie było na przekroczenie punktów, które wcześniej były dla mnie nieprzekraczalne. Krótko mówiąc otworzyłam się, co jest dosyć zaskakujące, biorąc pod uwagę to, ile czasu trwa moja zabawa w śpiewanie.

- Jaki wpływ mieli na to muzycy, którzy wzięli udział w nagraniach? Wśród instrumentalistów pojawili się m.in. członkowie grupy Łąki Łan, niezwykle energetycznego zespołu, który bawi się muzyką i potrafi zbudować szaloną atmosferę podczas koncertów.

- Mam nieprawdopodobne szczęście do ludzi. Spotykam przy okazji tego projektu osoby, które utwierdzają mnie w przekonaniu, że praktycznie wszystko jest możliwe. Jeżeli tylko podłoże w postaci wiary jest wystarczająco utwardzone, to naprawdę można robić wszystko. To są przeważnie ludzie młodsi ode mnie, więc - siłą rzeczy - obcując z nimi i ich nieskrępowaną energią w jakimś sensie zarażam się nią. Ale, żeby ta wiara nie została źle zrozumiana, muszę powiedzieć, że absolutnie nie mam na myśli jakiegoś religijnego odjazdu. Chodzi mi o wiarę podstawową, może lepiej byłoby nazwać ją pragnieniem.

- Podobno w ostatnim czasie ostatecznie zaakceptowała pani to, że kiedyś trzeba będzie umrzeć?

- Nie mamy właściwie żadnych szans w starciu z tą oczywistością, wszystkich nas to dotknie, dlatego warto, moim zdaniem, na pewnym etapie życia wyluzować ostatecznie w tym temacie, zaakceptować, że nas to czeka. A w związku z tym powinniśmy każdą sekundę życia poświęcać na próby takiego zagospodarowania wszystkich chwil, aby - podsumowując życie - nie dojść do wniosku, że było ono kompetnie pozbawione sensu.

- Często mówi się o pani „artystka niezależna”, „alternatywna”. Tymczasem mam wrażenie, że rozmawiam w tej chwili z osobą, która afirmuje życie, rzeczywistość, byt.

- Ale jest to tak piekielnie niepopularna postawa, że nadal pozostaję częścią jakiejś niszy (śmiech). Mam wrażenie, że w ludziach nie ma zbyt wielkiej potrzeby pogodzenia się z faktami, że rozpaczliwie próbują korygować rzeczywistość, przystosowywać ją do tego, żeby można ją było przełknąć bez żadnych sensacji, żeby była bardzo lekkostrawna. A ja proponuję, żeby spożywać życie dokładnie w takiej formie, w jakiej jest podane, bo uważam, że taka forma jest najdoskonalsza i najbardziej sensowna. Czyli opozycja jest nadal moim światem.

- Przeciwko czemu najbardziej pani się obecnie buntuje?

- Buntuję się przeciwko próbie narzucenia mi zupełnie nowych definicji. Mam wrażenie, że definicje dotyczące wszystkich sfer życia ulegają ciągłej modyfikacji. Buntuję się przeciwko narzucaniu mi jedynej słusznej koncepcji świata. Proponowana obecnie koncepcja nie podoba mi się, jest mocno zafałszowana, wydaje mi się, że jest wyzuta z tego, co tak naprawdę jest przyjemne. Nawet za cenę pozostawania w samotności wolę samodzielnie konstruować definicje na własny użytek.

- Czy udało się pani rzucić palenie?

- Oczywiście, że tak! Nie ukrywam, że silna wola nie miała z tym nic wspólnego. Nie rozpoznaję u siebie silnej woli (śmiech). Pewna odpowiednio przeszkolona pani przez siedem godzin argumentowała mi bardzo logicznie, że palenie jest kompletnie pozbawione sensu. Wiedziałam o tym wcześniej, ale ona powiedziała to w taki sposób i używając tak prostych, wręcz banalnych, ale z drugiej strony trafiających do świadomości argumentów, że po jej wyjściu stwierdziłam, że nie widzę najmniejszej potrzeby sięgania po papierosa. Od czterech miesięcy nie palę. Nie miałam ani jednego momentu zwątpienia, nawet na imprezie towarzyskiej, kiedy pojawił się alkohol. Jestem absolutnie, bezwzględnie, ostatecznie rozprawiona z nałogiem palenia. To chyba jeden z największych moich sukcesów w ostatnim czasie.

Rozmawiała Magdalena Walusiak