Specjalnie dla "Tomu Kultury" Piotr Metz opowiada o spotkaniu z Lady Gagą i przedstawia subiektywny przewodnik po albumie „Born this way".
Słuchanie nowych nagrań Lady Gagi na kilkanaście tygodni przed premierą to dla wielu religijne wręcz przeżycie. Przynajmniej tak reagowali w hotelu w Beverly Hills w Los Angeles niektórzy azjatyccy dziennikarze. Ponieważ wcześniej grzecznie, ale stanowczo odebrano nam wszystko, co mogłoby zarejestrować choćby sekundę dźwięku, musieli polegać na pamięci, celebrując potem w skupieniu przerwy między kolejnymi nagraniami, próbując zapamiętać każdy moment i efekt.
Ponieważ mamy rok 2011, światowa premiera nagrań z nowej płyty odbyła się z Iphone'a producenta albumu Vincenta Herberta. Podczas ustawiania dźwięku dowiedzieliśmy się przy okazji że słucha Pink Floyd i Led Zeppelin. A potem kolejno nowy singiel "Judas", "Born This Way" i cała reszta.
Pierwsze wrażenie to spora różnorodność – każda piosenka żyje sobie w osobnym muzycznym świecie. Na „The Edge of Glory” słychać wszystkie tricki z lat osiemdziesiątych, „Scheisse” to z kolei zabawa niemieckim techno i samym językiem jako przezabawnym zestawem efektów dźwiękowych. My też od zawsze uważaliśmy, że przy dziecku nie powinno się mówić po niemiecku. Nasi koledzy dziennikarze z Niemiec przez dłuższą chwilę milczeli. Muzyka Gagi na świetnym zestawie estradowym JBL-a porywa jak na koncercie warstwą rytmiczną. Według wyjaśnień producenta słuchamy jeszcze niedokończonej wersji przed masteringiem. Zresztą później sama artystka powie, że dziś rano napisała kolejny nowy numer, który, kto wie , może jeszcze złapie się na płytę. Mówi o niej z pasją, zupełnie inaczej reaguje na pytania o muzykę, niż ogólnorozwojowe zaczepki o rodzinę czy orientację seksualną, zbywając je byle czym. Przy inspiracjach wyraźnie się rozkręca, stwierdzając po chwili, że zabrakłoby czasu, żeby wymienić wszystkie elementy, które na „Born this way” mają swoje źródło w twórczości innych artystów. Wymienia Depeche Mode, Abbę, New Order, Led Zeppelin. Zapamiętuje, że pytałem ją o muzykę, dziękuje potem mówiąc – nie masz pojęcia jak wiele osób, z którymi muszę rozmawiać nie wie nic o mojej muzyce. Nawiązuje nawet kontakt wzrokowy, zdejmując swoje słynne okulary. Bawi się użytym przeze mnie sformułowaniem „tempting sample”, które wyraźnie się jej podoba. Jest szalenie bezpośrednia, ale zaprawiona w bojach z dziennikarzami, widać że nie toleruje tzw. ściemy.
Bardzo inteligentnie przemyca w prawie każdej wypowiedzi swoją artystyczną religię – unikatowy w skali światowego show biznesu związek z fanami. Jej legendarny team od image'u nie odstępuje jej na krok, choć sama Gaga zmienia co chwile swoje szokujące stroje ze swobodą i naturalnością, choć już same okulary warte są osobnego artykułu. Ma zdecydowane poglądy, których broni do upadłego, zastrzegając jednak, że nie muszą być udziałem ogółu.
Na koniec stwierdza: "ja jeszcze tak naprawdę niczego nie pokazałam. Nawet nie podejrzewacie, na co mnie stać. „Born this way" to dopiero początek". Wierzymy.
A oto najnowszy album Gagi piosenka po piosence:
"Marry The Night" – pierwsza z piosenek, nad którą unosi się duch lat 80-tych. Gaga śpiewa trochę jak Bonnie Tyler do akompaniamentu z najlepszych stadionowych lat wczesnego Bon Jovi. Zaczyna od razu z wysokiego C, potem jest potężniej i potężniej.
Tytułowa „Born This Way” trochę inaczej brzmi w kontekście całego albumu, z akcentem na muzykę dance znów circa 1985 rok.
„Government Hooker” - tu mimo świetnej technopopowej produkcji ważniejszy jest tekst nawiązujący dość bezpośrednio do seksualnych wyskoków kolejnych amerykańskich prezydentów.
„Judas” prawdopodobnie najbardziej przebojowy utwór płyty ze znakomitą produkcją Red One'a. I tekstem do dogłębnej analizy.
„Americano” - gitara flamenco i kastaniety. Inne muzyczne oblicze Los Angeles.
„Hair” - znów włosy są symbolem jak w legendarnym musicalu. „I am my hair” deklaruje artystka.
„Scheisse” - nonsensowny niemiecki tekst na techno podkładzie, którego nie powstydziłby się Westbeam.
„Bloody Mary” - zabawna parodia muzyki gotyckiej muzycznie i tekstowo.
„Bad Kids” - chyba najsłabsza pozycja na płycie. Raz jeszcze królują eighties.
„Highway Unicorn /Road To Love/” - tym razem już sam tytuł sugeruje, że grzebiąc w muzyce sprzed 30 lat Gaga trafiła na Meatloafa. I pomnożyła go przez dwa.
„Heavy Metal Lover” - tylko tekstowo nawiązuje do tytułu, rozprawiając się z kolejnym rockowym wytartym schematem.
„Electric Chapel” - mocny rockowy numer. Riffy i solówki rządzą.
„You And I” - klasyk klasyków. Rockowa ballada, której nie powstydziliby się Aerosmith i Def Leppard. Dla dodania autentyzmu epoki na gitarze Brian May z Queen.
„The Edge Of Glory” - fantastyczny finał, stawiający kropkę nad i jeśli chodzi o przewodni motyw muzyczny albumu – lata osiemdziesiąte. Sekcja dęta a la Phil Collins i duet Hall&Oates, gitary jak u Springsteena i najbardziej osobisty tekst.
Piotr Metz

Aktualności
Oko w oko z Gagą
Specjalnie dla "Tomu Kultury" Piotr Metz opowiada o spotkaniu z Lady Gagą i przedstawia subiektywny przewodnik po albumie „Born this way“.
Komentarze (2)
Komentarze
Najpierw beznadziejna recenzja płyty R.E.M., teraz zachwyty nad Lady GaGą... No cóż.
<3<3<3