W przypadku rzeczywistości sztuka polega na tym, aby tak ją ująć, opowiedzieć i zobaczyć z innej strony, żeby to było ciekawe, odkrywcze. Rzeczywistość zapisana jest też w gazetach. Dlaczego nie nazywamy ich powieścią awangardową?
Kiedy pisała pani ostatnio prywatny list?
W wyobraźni, w głowie, piszę codziennie, tak jak Herzog, bohater powieści Bellowa. Kiedy się rozwodził, pisał codziennie listy w tej sprawie do prezydenta, filozofów i do wszystkich świętych tego świata. Wyszła niedawno fajna książka „Jedz, módl się i kochaj”. Nie wiem, czy to cytat z Bellowa, czy autorka sama wpadła na ten pomysł: też pisze listy w wyobraźni. I one skutkują.
Myślę, że ważna jest intencja, a wysyłamy je codziennie. Naklejony znaczek nie odnosi czasami takiego skutku jak pragnienie.
A prawdziwych listów nie zdarza się Pani pisać? Może SMS-y?
Tak, codziennie, ale to są raczej informacje, nie uczucia. Nie mam do kogo pisać, wszystkich bliskich mam ze sobą.
Bohaterka pani opowiadania decyduje się na napisanie tradycyjnego listu. Mam wrażenie, że wybiera papier, ponieważ jest on bardziej zmysłowy...
To nie jest bohaterka mojego opowiadania. To jestem ja.
Bezpośrednio? Nie schowa się pani za żadną kreacją?
Nie, nawet bym nie mogła, ponieważ są tam fakty z mojego życia. To autentyczny list do nieślubnego męża. Intercyza. Piotr po przeczytaniu tego listu miał ochotę mi odpisać, więc też potraktował to jako coś więcej niż literacką fikcję. To autentyczny list, właściwie monolog, może trochę poetycki.
Czy, gdyby nie myślała pani o tym liście w kontekście publikacji, zredagowałaby go pani inaczej? A może wcale by go pani nie napisała?
Byłoby niewiele różnic. Oczywiście pewne rzeczy musiałam tak napisać, żeby były zrozumiałe dla osoby, która nie ma pojęcia, kim jestem i jak wygląda moje życie. Mimo że jest to list bardzo osobisty, myślę że mogłoby go napisać i otrzymać wiele osób, w różnych krajach. Streściłam dość powszechne przeżycia i rozterki, tak mi się wydaje. Publikując jeden list trzeba napisać całą historię miłosną, nie tylko wyznania. Musi ona zawierać to co opowiadanie, żeby czytelnik zorientował się, kto do kogo pisze w jakiej sprawie.
List sam się ułożył, zamówiono go zadając temat jak wypracowanie: „Państwo wyjmą karteczki i napiszą list miłosny”. Pomyślałam, że najbardziej pilną i najbardziej autentyczną dla mnie sprawą jest ta intercyza. Nie chciałam wymyślać bohaterów, wystarczy, że wymyślam słowa, by nazwać myśli i uczucia.
Czy pani zdaniem możliwe jest napisanie SMS-a równie zmysłowego, jak zmysłowy mógłby być list napisany na papierze?
Jasne, to też są słowa. To jak haiku, bo SMS-y są naszymi haiku. Myślę, że japonizujemy się wysyłając takie bardzo krótkie wiersze bez rymów, z samym przekazem, czyli SMS-y. Miniaturyzacja ludzi z bardzo wielkim ego: to o nas, o naszej współczesności.
W swoim liście z jednej strony podkreśla pani, że został on napisany na papierze, ale z drugiej sięga po środki charakterystyczne dla Internetu, a obecnie także dla SMS-ów: emotikony. Czy emotikon stał się dla pani czymś w rodzaju znaku interpunkcyjnego?
Myślę, że emotikony były zawsze, tylko ludzie nie pisali tak wiele, w związku z czym istniały wyłącznie prywatne emotikony, dla osób piśmiennych. Teraz siłą rzeczy wszyscy piszemy i czując potrzebę barwy słów skodyfikowaliśmy ją jak powszechnie zrozumiałe znaki drogowe, tyle że naszych uczuć. Słowo bardzo często potrzebuje komentarza. Zawsze żałowałam, że nie mogę pisać kolorami. Korzystałam czasem z ołówków, ale to wyglądało dość infantylnie. W Internecie zaznaczenie ironii jest jeszcze trudniejsze. Jeżeli mamy tekst, który jest słowem mówionym, a wielu z nas pisze tak, jakby mówiło (na przykład mój list jest monologiem do mówienia na głos), to brakuje barwy głosu. Emotikony dodają życia, jego wieloznaczności. Tak sobie radzimy, bo język to za mało.
Słowa nie wystarczają?
Nie, pisarstwo nie wystarcza, sztuka też nam nie wystarcza. Nic nam nie wystarcza. Dlatego umieramy, śmierci, tego niegdyś owocu zakazanego, musimy skosztować: z zachłanności:-)
Pani najnowsza twórczość: „Polka”, „Europejka”, teraz także tekst zamieszczony w zbiorze „Listy miłosne”, to trochę takie, proszę się nie obrazić, pasożytowanie na rzeczywistości. Jak pani sądzi, czy bardziej rzeczywistość jest w tych przypadkach budulcem dla literatury, czyli w jakimś stopniu kreacji literackiej, bo choćby poprzez język jest w pewien sposób przetwarzana, czy też ujmowanie rzeczywistości w literaturę powoduje, że bardziej zmienia się właśnie rzeczywistość?
Jeśli malarz maluje swoje dzieci, rodzinę, realnych ludzi, czy jest to pasożytowanie?... Piszę trylogię: „Polka”, „Europejka” i „Obywatelka”. Jest to bardzo współczesna historia, „trylogia” dojrzewania od rzeczy bardzo intymnej - macierzyństwa, czegoś wyjątkowego w życiu człowieka - do rzeczy publicznej, czyli do polityki. Niezła literacka jazda przez rzeczywistość. A czy pasożytuję? Mój Boże, każdy umie pisać, każdy może napisać sobie książkę i już do czytelników należy ocena, czy jest to sztuka, czy po prostu blog. Każdy może też kupić farby i malować portrety. Czy to będzie sztuka? To zależy od umiejętności posługiwania się farbami, a nie od tematu.
O wiele trudniej pisać o rzeczywistości. Zmyślając światy w miarę koherentne nie mamy kontrolerów. W przypadku rzeczywistości sztuka polega na tym, aby tak ją ująć, opowiedzieć i zobaczyć z innej strony, żeby to było ciekawe, odkrywcze. Tym to się różni od plagiatu lub grafomanii. Rzeczywistość zapisana jest też w gazetach Dlaczego nie nazywamy ich powieścią awangardową?
Czy to, że swój związek, jego historię i związane z nim emocje, ujęła pani w słowa, coś w pani zmieniło? Może pozwoliło pani zauważyć coś nowego?
Na pewno reakcja Piotra, osoby, do której pisałam ten list, sprawiła mi przyjemność. Zaskoczyłam go: że coś, co przeżyliśmy razem, o czym sobie opowiadamy, mogłam opisać jeszcze raz na świeżo. Przystał na moją wersję. To tak, jakby przeżyć swoje życie jeszcze raz, zobaczyć w nim coś nowego. To trochę jak niezwykły prezent, ofiarować na nowo przeżyty czas, niemożliwość, to sztuka, prawda?
Rozmawiała Magdalena Walusiak
Komentarze (0)