Marion Cotillard, odtwórczyni roli Ewy Cybulski, opowiada o kulisach pracy nad „Imigrantką".
Jak „Imigrantka” pojawiła się w Twoim życiu?
Guillaume [Guillaume Canet przyp. red.: partner Marion Cotillard] i James Gray zostali dobrymi przyjaciółmi już po pierwszym spotkaniu. Wspólnie napisali pierwszą wersję nowego filmu Guillaume’a, „Blood Ties” w Paryżu. Spotkaliśmy się kilka razy, było wspólne dobre jedzenie i długie rozmowy o filmie. Były nawet ostre sprzeczki, kiedy nie zgadzaliśmy się, co do aktora… Jakiś czas później James przysłał mi maila. Zapytał, czy może napisać dla mnie scenariusz. Nic z tego nie rozumiałam! Mam swoją listę filmowców, z którymi marzyłabym o wspólnej pracy. I mogę Cię zapewnić, że James Gray był na tej liście. To ja powinnam go prosić. Nie potrafię powiedzieć, co czułam, kiedy przeczytałam mail od niego.
Co ci się spodobało w tej historii?
To bardzo osobisty film Jamesa. Piękne w nim jest to, że chociaż jest to zrobione z rozmachem kino kostiumowe, skupia się na postaci jednej kobiety. To mogła być przecież wielka epopeja o polskich imigrantach przybywających do Nowego Jorku. A jest dzieło kameralne, portret, studium postaci.
Rola w języku polskim musiała być dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Kiedy chcę zrobić film, skupiam się na pięknie historii i postaci, dlatego nie od razu wpadam w panikę! Gdy jednak zaczęliśmy już kręcić, to rzeczywiście okazało się trudne. Nie ma w języku polskim ani jednego słowa, które brzmiałoby podobnie do słów w angielskim lub francuskim. Ale już nie miałam wyboru. Musiałam zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby mówić po polsku bez cienia akcentu. Miałam bardzo mało czasu, niewiele ponad miesiąc pomiędzy zdjęciami do „Rust and Bone” (Jacques Audiard, 2012) i „Imigrantki”. Pracowałam z różnymi nauczycielami, jednym z nich była aktorka, która gra ciotkę w filmie. W środku zdjęć James przyszedł do mnie zaskoczony i stwierdził: „Rzeczywiście masz dużo polskich dialogów". Dopiero sobie uświadomił, że napisał mi dwadzieścia stron kwestii po polsku. W każdej wolnej chwili na planie powtarzałam dialogi, marząc, by wyszło idealnie.
Ewa brzmi bardzo różnie od Ciebie w rzeczywistości. Czy odnalazłaś jej własny głos dzięki językowi?
Zawsze staram się wniknąć w postać jak najmocniej się da i znaleźć jej konkretny sposób mówienia, nawet, gdy gram po francusku. Język polski wymaga innego tonu, co pomaga nadaniu postaci jej własnej tożsamości. Mówienie po angielsku z polskim akcentem było trudne, ale pozwoliło mi użyć innego głosu. Przejrzałam wiele książek w księgarni polskiej w Paryżu i obejrzałam tyle polskich filmów, ile się dało, po to by słuchać języka. Wiedziałem z jakiego miejsca przyjechała moja bohaterka, ale chciałam dokładnie poznać jej pochodzenie, dowiedzieć się więcej o jej życiu. Ewa jest wykształconą kobietą, uczyła się, by zostać pielęgniarką. Przeżyła straszne rzeczy, co dało jej wielką odporność. To, czego teraz chce, to rozpocząć nowe życie w nowym kraju, ale tylko razem ze swoją siostrą. Wykazuje niezwykłą determinację by ją odnaleźć.
Jak wyglądały zdjęcia na Wyspie Ellis?
Dało się wyczuć, że wszyscy w ekipie byli przejęci. Także ich rodziny przybyły kiedyś w to miejsce. To było niezwykle inspirujące: ekipa techniczna, statyści - każdy opowiadał jakąś poruszającą historię. Sam James podzielił się wieloma wspomnieniami swojej rodziny. Jest taka scena, gdzie Ewa nie wie, jak się je banana. To autentyczna anegdota ze wspomnień jego babci. W innej scenie, która ostatecznie nie znalazła się w filmie, ona myśli, że spaghetti to robaki.
James Gray i Joaquin Phoenix zrobili razem cztery filmy. Jak Ty się w tym odnalazłaś?
Zdecydowanie weszłam w związek ze starym małżeństwem! Oni obaj są niezwykle otwarci i ujmujący. Czasami, gdy widziałam, że zamierzają rozmawiać przez następnych pięć godzin, mówiłam: „Do zobaczenia jutro! To fascynujące, ale mam dziecko i muszę dotrzeć do domu”. Wspaniale jest obserwować ich relacje w pracy. No i Joaquin to imponujący aktor. Spotykaliśmy się codziennie przed rozpoczęciem zdjęć, aby omówić nasze postaci. Ma bezbłędny instynkt, jak dzikie zwierzę. Ta rola była dla niego trudna, zmagał się z nią, naprawdę poruszające było oglądać tę jego walkę z samym sobą. Czasami, na końcu sceny, przychodził do mnie i prosił o wybaczenie za to, co robi jego bohater mojej bohaterce. Nigdy nie spotkałem kogoś aż tak wzruszającego.
A Jeremy Renner?
Dołączył dość późno, ale od razu stał się częścią rodziny. Byliśmy w czwórkę jak bracia i siostra. Zdaję sobie teraz sprawę, że wszyscy mamy ogromną wrażliwość i że wszyscy musimy się z tym zmagać. To właśnie nas zbliżyło. Dla Ewy, która tonie, Orlando staje się czymś na kształt łodzi ratunkowej, która może ją uratować. Za każdym razem, gdy go widzi, chce wierzyć, że ucieknie, rodzi się w niej nadzieja.
Jakie wspomnienia zostały Ci po „Imigrantce”?
To było wspaniałe doświadczenie. Były w tym czasie chwile beztroskie, ale były i trudniejsze, gdy okazywało się, że nie mamy wystarczających funduszy. Pokochałam Ewę i jej duszę. Nigdy dotąd, z żadnym innym reżyserem nie czułam tak silnej więzi, jak Jamesem Gray’em.
Komentarze (0)