„Zostałem zmuszony do odejścia z ‘Wyborczej’ po tym, jak ostro skrytykowałem jej sposób pisania o lustracji (…) Dopiero na łamach „Rzeczpospolitej” mogłem napisać, że archiwa trzeba otworzyć.” – mówi Roman Graczyk w wywiadzie dla „Ozonu”.

Ozon: Jakie były reakcje po publikacji pana tekstu w „Rzeczpospolitej”? 

Roman Graczyk: Obfite. W przeszłości zdarzało mi się publikować głośne teksty, ale wtedy reakcje były podzielone. Teraz – z jednym wyjątkiem (krakowski dodatek „GW”) – wszystkie były entuzjastyczne. 
Ale nie uważam, że to oddaje rzeczywisty rozkład opinii. 
A jak się pan poczuł po tym publicznym wyznaniu? 

– Jak stary komunista, który po rewolucji konstatuje, że miała być sprawiedliwość, a wyszły np. łagry. Mówiąc serio: musiałem to w końcu publicznie powiedzieć. Teraz czuję się jak ktoś, kto powiedział, co mu leżało na wątrobie. Ale mam też nadzieję, że to opisuje jakiś szerszy polski problem. 
Opowiada pan „historię nie tyle może ideowej ewolucji, ile zmiany miejsca na ideowej mapie”. Czy ta zmiana miejsca nie była odebrana jako zdrada? 

– Przypuszczam, że niektóre osoby z „Gazety” tak uważają. 
Czy wiele jest jeszcze osób, które wbrew nowym okolicznościom i faktom trwają przy swoich antylustracyjnych poglądach? 

– Bardzo mało. To jest głównie pokolenie moich rodziców: 70-, 80-latkowie, którzy u progu III RP zachłysnęli się dyskursem o demokracji i wolności narzuconym przez „GW”. Do nich już nic nie dotrze. 
Oni kochają Michnika. Mówię to bez kpiny. 
Dlaczego nie pracuje pan już w „GW”? 

– Powodem rozstania były moje poglądy lustracyjne. Rzeczywistym, bo formalny wyglądał inaczej. 
Czyli nie odszedł pan, tylko został zwolniony?
 
– Zostałem zmuszony do odejścia po tym, jak wygłosiłem – zresztą na wewnętrznym forum redakcji – ostrą krytykę sposobu pisania o lustracji w „Gazecie”. 
Nie przeszkadzało panu, że Leszek Maleszka miał tam bezpieczną przystań nawet wtedy, gdy już było wiadomo, że donosił na przyjaciół? 
 – Było to dla mnie pewną niewygodą, ale Leszek miał taki status od wielu lat i ja się z tym jakoś w praktyce godziłem. Natomiast nie mogłem się pogodzić z tą narastającą manipulacją faktami. To już nie było dziennikarstwo, tylko regularna antylustracyjna propaganda.