Babcia była pierwszą rozwódką w małym, bułgarskim miasteczku. Matka, kontrabasistka, przyjechała do Warszawy z miłości do polskiego inżyniera. A ona, doktor neurologii, została pisarką. „Lot nisko nad ziemią” to jej trzecia powieść. Kobiety, o których opowiada, nie są bez skazy, choć dziś tak nas przedstawia literatura popularna. A przecież bywamy egoistyczne. Czy Ałbena Grabowska daje nowy wymiar tzw. literaturze kobiecej? Co ważnego mówi o nas?

Po pierwszych stronach trudno polubić Weronikę (przyp. bohaterka powieści „Lot nisko nad ziemią”): zahukaną, ale i wkradająca się w cudze życia przedszkolankę. Lenę: cyniczną stylistkę, która kupczy własnym ciałem. Małgorzatę, której ambicja wpędza jej męża naukowca w chorobę. Na forach internetowych czytelniczki piszą jednak, że gdy poznają motywy bohaterek, ich emocje wobec nich się zmieniają. Parafrazując znane powiedzenie: „Z kogo się śmiejecie? Z siebie!”, możemy zapytać: „Kogo zaczynamy rozumieć i lubić dzięki tym opowieściom?”.  Odpowiedź to siła książek dr Ałbeny Grabowskiej. – „Ja nie boję się pokazywać, że kobiety odczuwają złe uczucia: nawet niechęć do dzieci” – mówi pisarka. – „Nie boję się, że zostanę posądzona o to, że sama taka jestem. Chcę pisać o prawdziwych uczuciach, ale też nikogo nie chcę oceniać.”

Portret w świetle

Ałbena Grabowska jest piękna. Z uśmiechem mówi, że na bale przebierańców zawsze chodziła jako Cyganka albo Rachela. Źródło jej urody tłumaczy stare zdjęcie w salonie, kobieta w bułgarskim stroju ludowym to jej babcia Katia. W miasteczku Czepełare w Rodopach stoi nadal kamienny dom, który zbudował pradziadek i w którym mieszkały babcia i matka Ałbeny, a ona sama spędzała wakacje.

– Kiedy babcia zmarła, pomyślałam, że w zapomnienie odchodzą historie rodzinne jak ta o pradziadku, który w grobie tureckiego żołnierza ukrył garniec złotych monet. I pomyślałam, czemu nie mam o tym napisać? – opowiada.

Pierwsza książka „Tam, gdzie urodził się Orfeusz” to opowieść o podróży do miasteczka babci pełna legend, zapachów i smaków, ale i spostrzeżeń dotyczących pozycji kobiet na bułgarskiej wsi. Nie był to jednak literacki debiut. Jeszcze na studiach medycznych i kilka lat po nich Ałbena dorabiała, odpowiadając na listy czytelników i pisząc opowieści o miłości i „z życia wzięte”. Czasem pod pseudonimem, czasem pod nazwiskiem. Po ukazaniu się „Tam, gdzie...” zaproponowano jej napisanie bajki terapeutycznej dla dzieci wyjaśniającej, czym jest padaczka („O małpce, która spadła z drzewa”). A potem syn Julek poprosił o książkę dla siebie (tak powstała seria „Julek i Maja”, z której pierwsza część trafiła do podręcznika literatury). Wykorzystała w nich swoją wiedzę o mózgu i miłość syna do gier komputerowych. Potem odważyła się napisać powieść.

Wspomnijmy jeszcze o czarnym kocie Bronku, jednym z trzech, które mieszkają w domu lekarki i pisarki w Brwinowie. Kiedy Bronek po raz setny wskakuje na stół, przy którym siedzimy, jego pani bierze go na ręce i stawia na podłodze. Z równym spokojem i uśmiechem pomaga przygotować się do wyjścia dzieciom (Julek ma młodszą siostrę Alinkę i brata Franka).

Medycyna, dom, książki, jak sobie radzi z tym na co dzień? – Umiem tak wszystko zorganizować, że zostaje dużo czasu – wyjaśnia. – I zawsze jak czegoś potrzebuję, znajduje się ktoś, kto mi to daje. Rozbiłam samochód, zatrzymała się kobieta i powiedziała, że ma godzinę i może mnie zawieźć, gdzie chcę. Miała nawet fotelik dla dziecka, więc posadziłam w nim Franka. Potem przyjaciele pożyczyli samochód. Miałam kłopoty z okładką, zadzwonił znajomy i powiedział, że jego nowa dziewczyna jest graficzką i robi świetne okładki! Czy na tym portrecie urodzonej w czepku optymistki jest (jak na jej bohaterkach) choć niewielka rysa?

Już 10 września premiera kolejnej powieści Ałbeny Grabowskiej - „Stulecie winnych. Ci, którzy przeżyli”. Książkę już teraz można kupić w przedsprzedaży na empik.com – tutaj.

Fragment wywiadu z Ałbeną Grabowską przeprowadzonego przez Beatę Pawłowicz.

Źródło: Zwierciadło nr 6/2014