Immanuel Kant bohaterem powieści kryminalnej? - A czy istnieje jakiś powód wykluczający umieszczenie Kanta w obrębie fikcji literackiej dotyczącej filozoficznej natury zbrodni? - odpowiada pytaniem na pytanie Michael Gregorio, autor powieści Krytyka zbrodniczego rozumu. Książka, której mrożąca krew w żyłach akcja rozgrywa się w Królewcu na początku XIX wieku, ukaże się w Polsce 23 lutego.


Tajemniczy autor kryminału
- Jest tylu zupełnie niewiarygodnych bohaterów w świecie powieści kryminalnych! - uważa Michael Gregorio. - Kant z pewnością posiadał umiejętności, które dzisiejsi czytelnicy takich książek oczekują od  literackich detektywów. Wytyczył granice racjonalnej myśli swoich czasów. Był mistrzem logicznego rozumowania. Przedstawił szereg przekonujących rozwiązań dla wielu problemów, bazując na cząstkowej przecież  - bo np. ograniczonej historycznie i naukowo -  znajomości faktów. Byłby znakomitym śledczym, gdyby wybrał prawo, a nie filozofię! W mojej powieści starałem się pokazać, że kantowska analiza gwarantuje logiczną podstawę dla wyjaśnienia złożoności zjawiska zbrodni, poprzez wzięcie pod uwagę myśli i działań samego zbrodniarza (np. seryjnego mordercy), co jest przecież metodą bardzo nowoczesną - wyjaśnia dalej pisarz ukrywający się pod pseudonimem.

Kim naprawdę jest Michael Gregorio? Nawet wydawca polskiej edycji powieści Krytyka zbrodniczego rozumu nie chce (lub nie może) zdradzić prawdziwego nazwiska autora. Wydawnictwo Literackie proponuje kilka tropów, które jednak natychmiast zaciera. Michael Gregorio to mianowicie „profesor filozofii we Włoszech... Hmm, podobno, bo całkowitej pewności nawet my nie mamy. Może nawet to nie nazwisko, lecz pseudonim literacki, tak jak Joe Alex czy Marianna Świeduchowska? Książkę napisał po angielsku - to ważna poszlaka. Może to zatem poliglota, a może pochodzi z włosko-angielskiej rodziny, a może...”

Może pochodzi z dawnych Prus Wschodnich? Jego zainteresowanie XIX-wiecznym Królewcem przypomina fascynację, z jaką Marek Krajewski opisywał miasto Breslau w cyklu swoich powieści. Gdyby nie fakt, że autor mrocznych historii śledztw prowadzonych przez Eberharda Mocka pracuje nad kryminałem rozgrywającym się w Warszawie, a o autorze Krytyki... nie wiemy nawet, z jakiego kraju pochodzi, poniższą wypowiedź Gregorio można by przypisać właśnie Krajewskiemu:

- Od samego początku chciałem, by Królewiec odgrywał w mojej powieści aktywną rolę. Musimy pamiętać, że niektóre aspekty życia w tym mieście, które mogą wydawać się nam groteskowe lub gotyckie, dla ludzi żyjących w 1804 roku były czymś normalnym. Chciałem dać dzisiejszym czytelnikom możliwość przespacerowania się po tym mieście, przeżycia iluzji, że się przebywa w Królewcu początków XIX wieku. Próbkę atmosfery tamtych czasów. Fakt, że dawny Królewiec już nie istnieje, jest dla pisarza nawet zaletą. Przestudiowałem wszystkie dostępne mi historyczne dokumenty - mapy, obrazy, grafiki i teksty pisane. Znaczną część tej wiedzy wykorzystałem w mojej opowieści. Mój Królewiec jest jednak znacznie mniejszy niż jego rzeczywisty odpowiednik w tym czasie.


Mało sensacyjne życie filozofa
"22 kwietnia w sobotę o godzinie piątej nad ranem Roku Pańskiego 1724 przyszedł na świat mój syn, ochrzczony dzień później imieniem Emanuel" - zapisała w domowej księdze pamiątkowej Anna Regina Reuter, żona siodlarza z Królewca. Wiele lat później, gdy rzeczony syn rozpoczął naukę języka hebrajskiego, zmienił nadane na chrzcie imię na poprawniejszą jego zdaniem formę: Immanuel, precyzyjniej oddającą etymologiczny sens „Bóg z nami”. W międzyczasie zmieniała się pisownia rodowego nazwiska na Cant czy Kandt. On jednak pozostał wierny pierwotnej wersji: Kant.

Przez długie lata Immanuel Kant był prywatnym nauczycielem. Podobno z sympatii dla płci niewieściej. I choć tak zwykł był mawiać, do końca życia pozostał wierny stanowi kawalerskiemu i filozofii. Prywatne lekcje stanowiły przede wszystkim poważne wzmocnienie mocno ograniczonego budżetu młodego magistra. Uniwersytecka kariera Kanta była efektem żmudnej, z niemiecka systematycznej pracy. Katedrę profesorską otrzymał dopiero 15 lat po habilitacji. Żył skromnie, podobno latami chodził  w jednym wyszarzałym  surducie. Czasem grywał w karty i bilard; były to bodaj jedyne nieliczne jego słabości. Sam niezamożny, nie skąpił datków na szpital dla ubogich. Był członkiem kilkudziesięciu zagranicznych towarzystw naukowych. Ze swych wykładów słynął nie tylko w Prusach, ale i na całym oświeconym kontynencie. Ze wszystkich zakątków Europy przybywali doń studenci. W czasie wojny siedmioletniej wśród jego słuchaczy znaleźli się nawet… rosyjscy oficerowie. Żydzi, którym pomagał w egzegezie trudniejszych fragmentów Talmudu, w dowód wdzięczności wybili medal na jego cześć. Był znakomitym pedagogiem, hołubionym przez swoich podopiecznych. Zwyczajem profesorów królewieckiego uniwersytetu wygłaszał wykłady niekiedy u siebie w domu. Bywało, że przychodziło na nie 300 słuchaczy! Wiódł życie bardzo uregulowane, uświęcone niezmiennym codziennym rytuałem pracy, odpoczynku, spotkań z studentami i uczonymi, a każda z tych czynności była sztywno przypisana konkretnym godzinom. Rygor czasowy, z jakim organizował swoje życie oraz punktualność Kanta stanowiły wzór dla mieszkańców Królewca. Ponoć regulowali zegarki wedle jego codziennych spacerów. I tylko dwa razy ich zegarki wskazały czas z opóźnieniem. Pierwszym razem, gdy filozof pogrążył się tak w lekturze Emila Jana Jacquesa Rousseau, że zapomniał o wszystkim. Innym razem, kiedy pewien przyjaciel zaproponował mu w czasie przechadzki przejażdżkę powozem i zakłócił rytuał samotnej wędrówki. Bo spacery odbywał Kant regularnie i z nich słynny był w całym świecie.
I mimo swej niespożytej ruchliwości - jak mówi plotka - podczas swego długiego życia Kant nigdy nie ujrzał morza...


Filozof w kryminalnej fabule
Zimą 1804 r. Królewiec w niczym nie przypomina dawnej intelektualnej stolicy oświeceniowej Europy. Światła gasną, nadchodzi mroczny romantyzm rozemocjonowany śmiercią, złem, ciemną stroną ludzkiej psychiki. Po skutych lodem ulicach pruskiego miasta snują się żołnierze, prostytutki, złodzieje i inne typy spod ciemnej gwiazdy. Wieczorami w portowych tawernach przy szklance ciepłego grogu spotykają się podejrzani ludzie... Ściszonym głosem rozmawiają po francusku. Niechybnie szpiedzy, bo u granic państwa tli się zarzewie wojny: Napoleon ad portas! A wewnątrz miasta kryminalny koszmar - cień zbrodniarza w zaułkach ulic i trupy znajdywane w dziwacznej pozycji, na klęczkach... Dlaczego seryjny morderca tak konsekwentnie używa religijnego kodu? Za jakie grzechy zdaje się karać swoje ofiary? I kim jest? Psychopatą? Francuskim agentem? A może - w co wierzą podatni na przesądy i plotki mieszkańcy - to szatan? Immanuel Kant, który w zaciszu swego gabinetu pisze właśnie opus magnum swego życia - rozprawę o filozofii zbrodni, rekomenduje pruskiemu królowi dwóch ludzi zdolnych rozwiązać kryminalną zagadkę: młodego prokuratora i... nekromantę, ucznia mistyka Swedenborga.


Krótki kurs kantyzmu na podstawie Krytyki zbrodniczego rozumu

Mieszkańcy Królewca sądzą, że to diabeł zabija w ich mieście;
to sąd a priori; ma swe źródło w umyśle i nie jest empiryczny.

Immanuel Kant twierdzi, że prokurator Hanno Stiffeniis rozwikła zagadkę okrutnych i dziwnych morderstw;
to sąd a posteriori, wywiedziony z doświadczenia; Kant od dawna zna kwalifikacje śledcze młodego prokuratora.

Sam Michael Gregorio to na razie noumen - rzecz sama w sobie, wszak nic o nim nie wiemy; nawet to, czy naprawdę nazywa się Michael Gregorio nie jest pewne.

Królewieccy pietyści są luteranami;
to sąd analityczny, w którym orzeczenie wypowiada to, co jest zawarte jest w podmiocie.

Anna Rostowa była kiedyś zesłana na Syberię jako więźniarka;
to sąd syntetyczny, w którym następuje wykroczenie poza pojęcie.

Przeczytać tę książkę
to imperatyw kategoryczny, ponieważ ta książka to fenomen.

Wydawnictwo Literackie/M.W.