Kup teraz

Konserwatywny pan Hayes…

Jeszcze nieco ponad pół wieku temu „zmysłowe pocałunki” w hollywoodzkich filmach były właściwie zakazane - formalnie zaś „odradzane” w zapisach Kodeksu Hayesa, konserwatywnego zbioru zasad określającego, co jest obyczajne, a co nie w produkcjach tworzonych i dystrybuowanych na terenie Stanów Zjednoczonych. Obowiązywał on od lat 30. do lat 60. ubiegłego wieku i stworzony został przez Williama Harrisona Haysa, amerykańskiego polityka i dyrektora generalnego poczty. Zapisy kodeksu teoretycznie były tylko „wytycznymi”, jednak ich złamanie oznaczało w praktyce brak zgody na wyświetlanie filmu w USA. A rzeczonych wytycznych było całe mnóstwo: zabraniano scen seksu małżeńskiego (podczas gdy dopuszczano pokazywanie gwałtu, „oczywiście” mężczyzny na kobiecie), nagości w bardzo szerokim pojęciu (w tym „sensualnego” tańca albo… porodu) czy też jakiegokolwiek nawiązywania do nieheteronormatywnych zachowań seksualnych. Nie można było ośmieszać religii, należało hołubić rodzinę i małżeństwo, potępiać zaś zdradę. Możliwość prezentowania na ekranie picia alkoholu ograniczona była do minimum, kiedy scenariusza nie dało się skonstruować w inny sposób.

… i europejska Brigitte Bardot.

W tym samym czasie Europa - a przede wszystkim zaś twórcy francuscy i włoscy - w porównaniu do kolegów zza oceanu, dosłownie nurzali się w erotyce. Widzom prezentowali bowiem „wyzwolone” kobiece postacie, takie jak chociażby Brigitte Bardot w „I Bóg stworzył kobietę” czy Sophia Loren w „Dwóch nocach z Kleopatrą” z 1953 roku, kiedy to 19-letnia aktorka w jednej ze scen pływała nago (!) w basenie. Charles de Gaulle mawiał ponoć, iż Bardot jest „towarem eksportowym Francji na miarę samochodów Renaulta”, zaś ociekająca seksem scena tańca z „I Bóg stworzył kobietę” (wyreżyserowanym zresztą przez Rogera Vadima, jej ówczesnego męża), nie tylko wykreowała ją na symbol seksu i przyniosła międzynarodową sławę, ale przede wszystkim zapoczątkowała zmianę w prezentowaniu seksu i cielesności w kinie międzynarodowym. Kiedy zaś w latach 60. w USA rozpoczęła się rewolucja obyczajowa, która rozlała się w zasadzie po całym kapitalistycznym świecie, pokazywanie seksu w filmie weszło w nowy etap.

Andy Warhol i seksualne wyzwolenie

Koniec lat 60. i lata 70. w kinie to okres dla erotyki iście pionierski. W 1969 roku ukazuje się bowiem „Blue Movie” Andrew Warhola, będący pierwszym w historii filmem pornograficznym, który był dystrybuowany w amerykańskich kinach. Sam twórca twierdził też, że właśnie „Blue Movie” zainspirowało „Ostatnie tango w Paryżu”, niezwykle kontrowersyjne po dziś dzień dzieło Bernardo Bertolucciego z 1972 roku, z Marlonem Brando i Marią Schneider w rolach głównych. W 1970 do kin weszła także „Mona” Billa Osco, rok później zaś „Boys in the sand”, pierwszy film erotyczny, w którym główni bohaterowie to homoseksualni mężczyźni. Dystrybuowany był on nie tylko w Stanach, ale i na całym świecie, zyskując uznanie tak widzów, jak i krytyków. Kolejne dwie dekady to sukcesywne włączanie coraz to odważniejszych nagich scen do mainstreamowych produkcji - najlepiej wpisywały się zaś w fabuły thrillerów, takich jak „W przebraniu mordercy” Briana de Palmy z 1980 roku z Michaelem Cainem i Angie Dickinson w rolach głównych; wydany rok później „Żar ciała” (reżyserski debiut Lawrence’a Kasadana, który stanął później za kamerą „Imperium kontratakuje” oraz „Poszukiwaczy zaginionej arki”); czy kultowe dzisiaj „9 i pół tygodnia” z Kim Basinger i Mikey Rourkiem.

Kup teraz

Thriller seksem stoi

W 1992 roku Sharon Stone i Michael Douglas w „Nagim instynkcie” pokazali nam destrukcyjną dynamikę wypełnionego pożądaniem związku policyjnego detektywa i podejrzanej, enigmatycznej pisarki - a wszystko to w powracającej triumfalnie stylistyce neo-noir. W 1995 roku do premierę miała produkcja nie tylko zmiażdżona przez krytykę, ale i okazała się finansową klapą - mowa o „Show girls”, które zapisały się jednak w historii kinematografii, będąc pierwszym (i jak do tej pory jedynym) filmem oznaczonym kategorią „tylko dla dorosłych”, a dopuszczonym do powszechnej dystrybucji. W tym samym roku ogromnym sukcesem było z kolei obsypane nagrodami „Zostawić Las Vegas” - ze skromnym budżetem oraz Nicolasem Cagem w roli chcącego popełnić samobójstwo alkoholika. Dekadę zamknął jeden z najbardziej kontrowersyjnych filmów Stanleya Kubricka, „Oczy szeroko zamknięte”, oparty na powieści „Dream Story” Arthura Schnitzlera z 1926 roku. W rolę bogatego, znudzonego i poszukującego seksualnych wrażeń małżeństwa wcielają się Nicole Kidman i Tom Cruise, wówczas jeszcze małżonkowie w prawdziwym życiu. Kubrick zmarł sześć dni po zaprezentowaniu ostatecznej wersji filmu wytwórni Warner Bros.

Kup teraz

Od von Triera do Greya

Ostatnie kilkanaście lat to przede wszystkim dalsze wplatanie scen erotycznych w thrillery, w których fabule wątek seksualnej fascynacji często łączy się ze zbrodnią czy psychopatycznymi skłonnościami bohaterów. To także liczne komedie romantyczne, w których relacje seksualne, ich brak lub pogmatwanie stanowi często oś przeróżnych problemów. To wreszcie chęć powrotu do stylistyki z lat 70., w których odważne, jednoznaczne sceny nie są dodatkiem, ale rdzeniem całej produkcji - mowa oczywiście o dwuczęściowym filmie Larsa von Triera, „Nimfomance” z 2013 roku. Grana przez Charlotte Gainsbourg Joe w ośmiu rozdziałach opowiada o swoim uzależnieniu od seksu oraz o konsekwencjach, które za sobą niesie. Promocja filmu oparta była również o epatowanie cielesnością i obiecanie widzowi niecodziennych, erotycznych przeżyć. Na drugim biegunie tej estetyki znajdują się z kolei adaptacje książek E.L. James - „50 twarzy Greya”, w porównaniu do poczynań von Triera wręcz grzeczne i nudne, ale cieszące się ogromną popularnością na całym świecie. I można chyba zaryzykować tezę, iż fakt, że film o fabule takiej, jak „przygody” Greya i Anastacii - pokazującej, bądź co bądź, praktyki sado-masochistyczne (w „popowej”, ugładzonej wersji) - dystrybuowany jest na całym świecie, w Stanach otrzymując kategorię „R” (dopuszczony dla widzów poniżej 17 roku życia, jeżeli towarzyszy im dorosły), pokazuje dobitnie, jak wiele się w światowym kinie w ciągu niecałych 60 lat zmieniło. Czy na dobre? Cóż, to, jak zawsze, kwestia dyskusyjna.