Jørn Lier Horst, autor „Jaskiniowca” powraca na polski rynek z powieścią kryminalną Psy gończe”. Książka została uhonorowana najważniejszymi skandynawskimi nagrodami dla kryminałów: Martina Becka (Nagroda Szwedzkiej Akademii Kryminału), Szklanego Klucza (najlepszy skandynawski kryminał) i Rivertona (najlepszy norweski kryminał). To wciągająca historia z przebojowego cyklu o Williamie Wistingu, jaki sprzedał się dotąd w ponad milionowym nakładzie. Premiera „Psów gończych” już 6 maja.

„Psy gończe” to pana najbardziej utytułowana powieść. Nagradzana, świetnie przyjęta przez publiczność i krytyków. Na jej kartach stawia pan przed swoim bohaterem – komisarzem Wistingiem – nie lada wyzwanie.

„Psy gończe” są opowieścią nie tyle o tym, jak praca policjanta wpływa na prowadzona przez niego sprawę, ile o tym, jak sprawa determinuje to, kim staje się człowiek ją prowadzący.  Na kartach tej powieści w pewien sposób odwracam role. Wisting, doświadczony i szanowany policjant, który na co dzień ściga przestępców, sam teraz jest ścigany. Dziennikarskie śledztwo pokazuje, że doszło do poważnych zaniedbań przy prowadzonej prze niego 17 lat wcześniej sprawie. To było głośne morderstwo młodej dziewczyny – coś co mocno wstrząsnęło opinią publiczną. Po kilkunastu latach pojawiają się dowody na to, że materiały, które posłużyły do wskazania i ukarania winnych w tamtej sprawie, zostały sfałszowane. Wisting zostaje zawieszony. Na własną rękę musi prowadzić dochodzenie, które ma go oczyścić z zarzutów.  To rzecz o zbrodniach, zdradach, zatajaniu prawdy i fatalnych pomyłkach. Nie tylko tych, jakich dopuszczają się przestępcy, ale i takich, które dzieją się wewnątrz policyjnych struktur.

Kompletując materiały do tej książki współpracował pan z dziennikarzami śledczymi. W czym panu pomogli?

Rzeczywiście, korzystałem ze wsparcia z ekipy redakcyjnej norweskiego dziennika „Verdens Gang” i pracowałem z kilkoma ważniejszymi dziennikarzami śledczymi w kraju. Takiej współpracy wymagała z jednej strony treść książki, z drugiej wiarygodne zbudowanie relacji między dwójką głównych bohaterów – Williamem Wistingiem i jego córką Line, która pracuje właśnie jako dziennikarka. Ich zawodowe ścieżki co i rusz się przecinają.

Wisting to wielowymiarowa postać. Sumienny, skrupulatny, rzetelny w swojej pracy – jest twardym facetem, ale ma swoje słabostki. Nie przypomina wybuchowych i ekstrawaganckich gliniarzy znanych z  sensacyjnego kina. To zwykły facet, trochę taki „policjant z sąsiedztwa”. Ile jest w nim z pana?

Utarło się, że taki typowy fikcyjny detektyw to facet nieprzebierający w środkach. Ktoś kto działa w szlachetnej sprawie, ale na granicy prawa, często to prawo naginając. Na ogół ma bardzo nieudane życie prywatne, nadużywa alkoholu, jest porywczy i niespecjalnie dobrze radzi sobie w relacjach z innymi ludźmi, szczególnie z kobietami. To taki samotnik. Ryzykant, który w pojedynkę rozwiązuje najbardziej skomplikowane zagadki i każdego dnia stawia na szali swoje życie. Wisting jest poniekąd zaprzeczeniem takiego wizerunku. Jest po prostu policjantem z krwi i kości, kimś prawdziwym i namacalnym.  Bliskim takiemu obrazowi gliniarza, jaki mam w głowie po niemal 20 latach pracy w norweskiej policji. Dzięki niej wiem, że takie „samotne wilki” sprawdzają się tylko w kinie i literaturze. W realu trzeba być członkiem zespołu – tak jak w każdej firmie czy organizacji. Trzeba się trzymać procedur i mieć świadomość, że dobrze wykonana robota to efekt połączenia sił, wiedzy i umiejętności wielu osób. Czasem sobie żartuję, że Wisting jest takim policjantem, jakim ja chciałbym być w swojej pracy.

No właśnie, przez blisko 20 lat – aż do 2013 roku – pracował pan w norweskiej policji. Był pan nawet szefem wydziału śledczego. Ale skończył pan jako pisarz.

Kiedy ktoś pytał mnie w dzieciństwie, kim będę jak dorosnę, mówiłem, że policjantem albo pisarzem. Miałem to szczęście, że oba moje marzenia się spełniły. Do jednego dążyłem studiując kryminologię, drugie przyszło znienacka. Zawsze dużo czytałem, do dziś pochłaniam ponad 20 książek rocznie. To właśnie z czytania – a konkretnie z tego jak kiepsko mi się czytało pewien norweski kryminał – wzięła się chęć napisania własnej powieści. Zrobiłem to prawie 15 lat temu, w 2001 roku. Przez kolejnych kilkanaście lat łączyłem oba zawody i na pewno praca policjanta pomogła mi w wiarygodnym prowadzeniu kryminalnych wątków, opisywaniu procedur, śledztw. W policji dowiedziałem się o ludziach i ich naturze takich rzeczy, że na samą myśl o nich skóra cierpnie. O wielu rzeczach jakie widziałem, nigdy nie odważyłbym się napisać.