Patricia Atkinson w połowie życia rozpoczęła je na nowo i wygrała. Swoją historię jedynej w rejonie Dordogne kobiety-winiarza opisała w książce „W dojrzewającym słońcu”.

Wraz z mężem porzuciła pani w 1990 roku Wielką Brytanię. Zamieszkaliście w małej miejscowości Gageac w południowej Francji, w domu z winnicą. Od tego momentu pani życie zaczęło się praktycznie od nowa. Czy dziś, wiedząc, jakie są koszty takiej decyzji, ponownie by ją pani podjęła?

To bardzo trudne pytanie. Kto wie, co mogłoby się zdarzyć, gdybym nie podjęła przełomowej dla mojego życia decyzji o przeprowadzce do Francji? Kiedy przyglądam się temu z dystansu, biorąc pod uwagę to, czym obdarzył mnie los - i nie chodzi mi w tym momencie o sprawy związane z biznesem - sądzę, że podjęłabym identyczną decyzję. Spotkałam się z wielką życzliwością Francuzów, szczególnie ze strony społeczności winiarzy. Zostałam przez tych ludzi przyjęta z otwartymi ramionami, nauczyłam się nowego języka, a także nowego zawodu i kompletnie zmieniłam styl życia. Nie wspominając już o tym, że mam na co dzień do czynienia z cudownymi krajobrazami, piękną zabytkową architekturą i słońcem.

Dom z winnicą we Francji i produkowanie wina to było marzenie pani męża, nie pani. Czy bez oporów zgodziła się pani na przeprowadzkę do Francji? Jakie były pani oczekiwania? I za jakimi elementami życia w Anglii najbardziej pani tęskni?

Nie mogę powiedzieć, że nie miałam żadnych wątpliwości przenosząc się do Francji. Patrząc wstecz czuję też ogromne zawstydzenie, że przeprowadziłam się bez znajomości języka francuskiego i że wiedziałam o tym kraju tak niewiele. Nie wiedziałam też nic o winie i winorośli. Ale kiedy wyjeżdżaliśmy z mężem do Francji, byliśmy szalenie podekscytowani i czuliśmy, że zmieniamy nasze życie. Przeczuwaliśmy, że czeka nas niezwykła przygoda, choć jednocześnie zdawaliśmy sobie sprawę z ryzyka. To, za czym tęsknię najbardziej, jest prawie nieistotne: to brytyjska prasa codzienna.

Problemy zdrowotne i finansowe spowodowały, że po pierwszym winobraniu pani mąż wrócił do Wielkiej Brytanii. Pani pozostała w Clos d'Yvigne i zajęła się uprawą winorośli oraz produkcją wina. Dlaczego? Czy zdarzały się chwile, że miała pani ochotę wszystko rzucić i wrócić do Anglii?

Przesadą byłoby stwierdzenie, że po pierwszym winobraniu udało nam się wyprodukować wino, jedyny sukces odnieśliśmy w produkcji... winnego octu. Dlatego właśnie zostałam we Francji, gdy mąż wyjechał do Wielkiej Brytanii: miałam spróbować ocalić cokolwiek po tej katastrofie, by, jak przypuszczam, po pewnym czasie wszystko sprzedać. Tak więc zostałam i starałam się podejść do sprawy poważnie. Nauczyłam się kierować traktorem, mówić po francusku i robić wino.

Jak pani sądzi jako doświadczony wytwórca wina: dlaczego pierwsze wino wyprodukowane przez pani męża zamieniło się w ocet?

Oczywiście dzisiaj wiem, dlaczego tak się stało. To wina lotnych kwasów, które są prawdziwym koszmarem dla winiarzy. Właśnie one zmieniły nasze wina w ocet. W beczkach zakończyła się pierwsza fermentacja czerwonego wina, podczas której cukier przekształca się dzięki drożdżom w alkohol i mąż czekał na kolejną tak zwaną fermentację malolaktyczną, podczas której dobre bakterie niszczą bakterie niepożądane. To proces bardzo delikatny i niestabilny. Jedyne, co możesz zrobić, to utrzymywać sok w temperaturze do 19 stopni Celsjusza. Poza tym można tylko czekać i mieć nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. Jeśli jest zimno, nie dojdzie do fermentacji, ale kiedy już się zacznie, przebiega bardzo szybko. Mówi się, że możesz podgrzewać sok do 19 stopni, a fermentacja się nie zacznie, dopóki sama nie zechce - te lotne kwasy są dosyć przewrotne. Jeśli więc zaczniesz już podgrzewanie, musisz bezwzględnie kontrolować jego przebieg, musisz wiedzieć, kiedy fermentacja się rozpoczęła i kiedy dobiega końca, żeby ściągnąć wino z beczek i je ostudzić.

Mąż nie kontrolował tego procesu wystarczająco uważnie, fermentacja malolaktyczna się zakończyła i kiedy wino nie zostało przepompowane i schłodzone, przekształciło się w ocet.

To przytrafia się czasem nawet doświadczonym winiarzom, tym łatwiej więc przydarzyło się mojemu mężowi, który był początkujący w tej dziedzinie.

Kiedy zdała pani sobie sprawę z tego, że cudze marzenie stało się treścią i celem pani życia, a Clos d'Yvigne to pani miejsce?

Zrozumiałam, że stałam się częścią winnicy, gdy zauważyłam jaja szkodników na liściach winorośli i poczułam oburzenie na ich widok. Jakim prawem tam się znalazły?! Zaskoczyło mnie to, że samodzielnie je znalazłam i rozpoznałam. I zdałam sobie sprawę, że to, co robię, jest fascynujące.

Co ceni pani najbardziej w życiu na francuskiej prowincji? Czym jest dla pani szczęście?

Uwielbiam poczucie bycia częścią tutejszej społeczności i jestem szczęśliwa, że zostałam zaakceptowana przez Francuzów. Myślę, że szczęścia nie da się zdefiniować, oznacza ono tak wiele różnych rzeczy dla różnych ludzi... Ale mogę powiedzieć, że odnalazłam tu zadowolenie i wiele radości, mnóstwo ekscytujących chwil i prawdziwy sens istnienia.

Kiedy poczuła się pani bardziej dumna: widząc pierwszą butelkę wyprodukowanego przez siebie wina, czy pierwsze wydanie swojej książki?

Gdy zobaczyłam pierwszą butelkę wina z etykietą mojej wytwórni, poczułam dumę niewspółmierną do tego wydarzenia. I pamiętam, że nie mogłam przestać się uśmiechać. Natomiast kiedy ukazała się moja pierwsza książka, poczułam się kompletnie przytłoczona tym, że będzie leżała na półkach w księgarniach. A później zobaczyłam w londyńskiej księgarni na Piccadilly, jak ktoś kupuje moją książkę. Co za radość, jakie osiągnięcie!

Nigdy nie wiesz, jak potoczy się życie. Gdyby 22 lata temu ktoś mi powiedział, że będę mieszkała we Francji, mówiła biegle po francusku, robiła wino i pisała książki, powiedziałabym mu, że oszalał.

Wina produkowane z winogron pachną różnymi owocami: wiśniami, malinami, truskawkami, czasami także miodem. Owocowe aromaty wina to chemia czy cud?

To niewątpliwie cud! Rzeczywiście wina produkowane z winogron są opisywane i definiowane przez winiarzy i miłośników wina w odniesieniu do aromatów innych owoców. Ale czy istnieje lepszy sposób, żeby je opisać? A skoro już o tym mowa, używamy także innych określeń niż owocowe, by opisać smak wina. Choćby bajeczne aromaty czekolady i kawy w oleistych winach czerwonych, czy korzennych przypraw i papryki w cabernet sauvignon i franc, albo karmelu i miodu w słodkich winach. Delikatny aromat dobrego stuprocentowego sauvignon blanc jest określany jako kocie siuśki i jest to dla wina wielki komplement.

Rozmawiała Magdalena Walusiak