Ben Collins startował w wyścigach Formuły 3, Le Mans i wielu innych, przez 8 lat występował w najpopularniejszym programie motoryzacyjnym "Top Gear" jako Stig, zastępował Jamesa Bonda w scenach kaskaderskich filmów "Quantum of Solace" i "Casino Royale". Napisał też autobiografię, która właśnie ukazała się w Polsce.

Czy spodziewał się pan, że BBC wytoczy panu proces za publikację autobiograficznej książki, w której ujawnia pan, że występował przez lata w "Top Gear" jako Stig?

Reakcja BBC na moją książkę była dziwaczna. Odniosłem wrażenie, że sfrustrowało ich, że to nie oni ją wydają. Zaciągnęli mnie do sądu, żeby zakazać publikacji książki i zakneblować mi usta do końca życia, chociaż moja tożsamość została już ujawniona na pierwszych stronach gazet. To było przykre, ale cieszę się, że wolność słowa wygrała, bo inaczej pewnie siedziałbym teraz w gułagu.

W jakich sytuacjach najtrudniej było panu zachować sekret bycia Stigiem?

Na początku takie anonimowe życie było bardzo łatwe. Nikt nie wiedział, kim jestem, a ja nie miałem powodu komukolwiek o tym mówić. Ludzie myśleli, że jestem dziwakiem, który przyjeżdża do pracy w kominiarce, ale to się sprawdzało, więc nadal tak działałem. Jednak po kilku latach przecieki z tak dużej instytucji były nieuniknione, a liczba osób, które wiedziały o mojej roli w programie, narastała lawinowo. Mogę powiedzieć z ręką na sercu, że sam nigdy nie zdemaskowałem Stiga.

Czy tęskni pan za tajemnicą, która otaczała pana w czasie pracy w białym kombinezonie?

Uwielbiałem pracować jako Stig i ciepło wspominam ten czas, ale mi tego nie brakuje. W białym kombinezonie było jednak coś szczególnego. Jestem przekonany, że jeździłem szybciej, gdy miałem go na sobie.

Czy pisał pan swoją autobiografię także jako rodzaj poradnika dla kierowców?

Moja autobiografia nie jest pomyślana jako instruktaż prowadzenia. Szczerze mówiąc mam nadzieję, że nie będzie tak odczytywana, bo jest w niej sporo kraks. Kiedy skończyłem pisanie, zdałem sobie sprawę, że technikę prowadzenia okrywa zbyt gęsta mgła tajemnicy, więc postanowiłem moją drugą książkę poświęcić stricte tej tematyce. Mam nadzieję, że czytelnicy będą mogli sporo nauczyć się na moich błędach i skorzystać z moich doświadczeń.

Czy kiedykolwiek bał się pan podczas wyścigu? Opisuje pan kraksy i stłuczki szczególnie liczne podczas pierwszych wyścigów samochodowych, ale można odnieść wrażenie, że nie robiły one na panu większego wrażenia.

Nigdy nie czułem strachu ścigając się, co z pewnością zaowocowało wieloma spośród moich wypadków na początku kariery. Ściganie się absorbuje cię w takim stopniu, że cały skupiasz się, by jeszcze choć trochę zwiększyć prędkość na zakręcie i być szybszym od kierowcy przed tobą. Nie ma wtedy czasu na nic innego.

W swojej książce bardzo dokładnie opisuje pan szczególny stan skupienia kierowcy wyścigowego, dzięki któremu jego mózg działa jak komputer analizujący trasę i panujące na niej warunki. Czy kiedykolwiek osiągnął pan taki stan postrzegania, gdy nie kierował pan samochodem?

Podczas wyścigów zadanie zmagania się z bodźcami fizycznymi i psychicznymi przejmuje podświadomość, a ty - koniec końców - w znacznym stopniu jej zawierzasz. Dzięki temu zaczynasz działać na wyższym poziomie. Ten proces jest inicjowany przez strzał adrenaliny, więc nie jest to coś, czego doświadczam na co dzień, na przykład zakładając skarpetki! (śmiech) Sytuacje wymagające takiego stopnia koncentracji zdarzały się także wtedy, gdy służyłem w wojsku oraz - rzecz jasna - podczas jazdy kaskaderskiej w filmach, na przykład produkcjach o Jamesie Bondzie, gdzie zgranie w czasie i każdy ruch decydują o wszystkim.

Czy osiągnąłby pan równie dobre wyniki jako kierowca wyścigowy bez morderczych treningów fizycznych?

Podczas Le Mans musisz być w stanie prowadzić przy prędkości 320 km/h przez 3 godziny non stop, nocą, dniem, w deszczu i w słońcu. I tak przez 24 godziny. Bolą cię kości, a z pleców zlanych potem i poddawanych przeciążeniom ściera się skóra. W żadnej sekundzie każdego okrążenia nie możesz pozwolić sobie na błąd. Jeśli spadek koncentracji potrwa dłużej niż sekunda, skończysz na murze, co wpłynie na wynik twojego zespołu w najważniejszym wyścigu roku. Trening fizyczny musi na to wszystko przygotować; dlatego jest zazwyczaj długi i męczący. To wielogodzinna mieszanka ćwiczeń wytrzymałościowych górnej połowy ciała oraz ogólnego treningu wytrzymałościowego.

Początkowo zamierzał pan zostać pilotem, ale uniemożliwiła to wada wzroku. Czy kiedykolwiek przeszkadzała ona panu w czasie wyścigów samochodowych?


Mój wzrok ani razu nie sprawił mi najmniejszego problemu podczas wyścigów! Przez cały czas wydzwaniam do sił powietrznych z informacją, że jestem dostępny...

Jaka cecha, poza uporem i systematycznością, jest najważniejsza pana zdaniem w osobowości kierowcy wyścigowego?

Z kierowcami wyścigowymi zazwyczaj coś jest nie tak. To z pewnością masochiści, bo biznesowa strona wyścigów jest jeszcze bardziej brutalna niż wymagania fizyczne. Są także egocentrykami, bo ten sport wymaga olbrzymich nakładów czasu i wielkiego poświęcenia, uganiania się za sponsorami i tak dalej. Jeśli więc uda ci się nakłonić kierowcę wyścigowego, by postawił ci drinka, przejdziesz do historii. Myślę, że - ogólnie rzecz biorąc - jesteśmy też ryzykantami i pasjonatami.   

Co jest dla pana ważniejsze podczas jazdy: szybkość czy rywalizacja?

Świetne pytanie! Bez rywalizacji trudno uzyskać maksymalną możliwą prędkość, bo to właśnie współzawodnictwo przesuwa granicę jeszcze dalej. Nade wszystko nie znoszę przegrywać, z drugiej strony kocham prędkość - to chyba dobra kombinacja!

Podobno niektórzy kierowcy wyścigowi, nawet wybitni, sikają po zakończeniu wyścigu przed wstaniem z fotela samochodu...

Tak jak mówiłem - to masochiści i egocentrycy! Nigdy nie sikałem do samochodu, a z kierowcami, którzy to robią, mam poważny problem. Z drugiej strony, w Le Mans muszę dzielić swój samochód z dwoma innymi kierowcami, od których dostałbym w twarz, gdybym zostawił mokry fotel. Czasem naprawdę ciężko wytrzymać, ale nigdy nie jest aż tak źle.

Miał pan okazję udzielać porad podczas jednego z treningów wyścigowych Tomowi Cruise’owi. Jakie noty wystawiłby mu pan jako kierowcy?

Tom Cruise... To było świetne! Uwielbiałem jego filmy jeszcze jako dziecko, więc tym bardziej zaskoczyła mnie jego skromność i ujmujące podejście do nieznajomych. A jeśli chodzi o samą jazdę, był niesamowicie inteligentny i błyskawicznie przyswajał każdą wskazówkę, która mogła mu pomóc ustanowić najlepszy czas. Ma wrodzony talent i w trakcie treningu był tak zdeterminowany, że od razu wiedziałem, że ma w sobie to coś. Na ostatnim zakręcie najszybszego okrążenia ściął rozszerzony odcinek toru i omal nie przewrócił samochodu, ale ani na chwilę nie zdjął nogi z gazu. Prawdziwy twardziel.

Pytała Magdalena Walusiak