W ciągu niespełna ośmiu lat napisała dziesięć książek, każdego roku w listopadzie zbiera grupkę Polaków i wywozi ich z zimnej, deszczowej krainy do tropikalnej dżungli, często także pakuje się i samotnie mknie do łowców tęczy. A kiedy wraca, przywozi tysiące nowych zdjęć i bardzo dziwne rzeczy do jedzenia...
Do księgarń trafia Pani wznowienie pani książki „Blondynka wśród łowców tęczy”. Czy nowe wydanie będzie różniło się od poprzedniego?
To w każdym calu kompletnie inne wydanie. Książka ukazała się po raz pierwszy w 2002 roku i dawno temu została wyprzedana. Otrzymywałam bardzo dużo listów od czytelników, którzy nie byli w stanie jej znaleźć, ponieważ tego tytułu fizycznie nie było w księgarniach.
Pierwsze wydanie było dosyć skromne, zawierało chyba dwie wkładki ze zdjęciami, czyli w sumie kilkanaście zdjęć, dużo tekstu i rysunki.
Ponieważ wznowienie zostało przygotowane przez National Geographic, zrobiono je z pełnym rozmachem i w najlepszym stylu, czyli jako wydanie albumowe. Znalazło się w nim kilkaset fotografii, kilkaset nowych rysunków zrobionych specjalnie do tej książki...
Czy są to także nowe portrety bananów?
Tak. Jest też cała część bananowa z przepisami, a także z zupełnie nowymi zdjęciami bananów, m.in. przywiezionymi kilka dni temu z Tajlandii. Nie mogły ukazać się wcześniej w żadnej książce, bo wtedy ich jeszcze nie miałam. Poza tym zmienił się również sam tekst. „Blondynka wśród łowców tęczy” była moją drugą książką, później napisałam jeszcze dziewięć innych, więc mój warsztat i spojrzenie na sposób pisania także się zmieniły, moim zdaniem na lepsze, dlatego w wielu miejscach poprawiłam poprzednią wersję i dopisałam nowe fragmenty.
Można zatem powiedzieć, że do rąk czytelników trafi w gruncie rzeczy nowa książka?
Tak, z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że czytelnik otrzyma nową książkę.
Na swojej stronie internetowej napisała pani, że kolejna wyprawa podróżnicza rozpocznie się w listopadzie. Jak wytrzyma pani bez dżungli tyle miesięcy?
To, co pani widziała na mojej stronie internetowej, to informacja o wyprawie, na którą można się zapisać. Od paru lat, zawsze w listopadzie, organizuję wyprawy do dżungli dla początkujących i zabieram na nią ludzi, których nie znam. Jest to mała grupka, zwykle nie liczy więcej niż dziesięć osób. Uczestnikami takiej wyprawy najczęściej są ludzie kompletnie zieloni: nigdy wcześniej nie byli w dżungli, często w ogóle nie odwiedzali wcześniej Ameryki Południowej, nie wiedzą jak tam jest i jadą ze mną tylko dlatego, że sami nigdy nie odważyliby się tam pojechać.
Dlaczego właśnie w listopadzie? Czy to dobra pora na wyprawę do Ameryki Południowej?
To jest idealny miesiąc, żeby wyjechać z Polski: robi się brzydko, jesień się skończyła, a zima jeszcze tak naprawdę nie zaczęła, jest deszczowo i błotniście. Tymczasem my przylatujemy wtedy do absolutnie cudownej Kolumbii, gdzie są tropikalne owoce, świeci słońce, jest upał i wszystko wygląda inaczej.
Wracając do pani pytania: to jest otwarta wyprawa, na którą każdy może się zapisać. Natomiast prywatnych wypraw nie anonsuję na swojej stronie internetowej. Jeżeli wyjeżdżam sama, to po prostu pakuję się i znikam. Na pewno nie muszę cierpieć do listopada bez dżungli, bo jeżeli będę miała ochotę wyjechać, to mogę to zrobić nawet w przyszłym tygodniu.
Czy po tylu wyprawach dżungla jest jeszcze w stanie panią czymś zaskoczyć?
Jasne, za każdym razem, kiedy jadę do dżungli, a jadę tam co najmniej raz w roku, zazwyczaj jednak częściej, zawsze znajduję coś nowego. Najlepszym dowodem są zdjęcia. Z każdej wyprawy przywożę ich kilka tysięcy, nawet teraz, po prawie dwudziestu latach podróżowania po dżungli amazońskiej.
20. maja w warszawskim salonie empiku odbędzie się spotkanie, podczas którego będzie pani opowiadała o swoich wyprawach podróżniczych. Czy przygotowuje pani jakieś szczególne niespodzianki dla swoich czytelników, na przykład kulinarne?
Tak, przywiozłam z Tajlandii i Kambodży kilka ciekawych rzeczy do jedzenia. Poza tym może uda mi się do tego czasu zdobyć nowy zapas amazońskich mrówek, które można by spróbować...
Czyżby były dostępne w polskich sklepach?
Absolutnie nie, ale mogę poprosić przyjaciół, żeby mi je przysłali. Chciałaby Pani pewnie wiedzieć jak smakują amazońskie pieczone mrówki? To trudne pytanie, bo dla każdego ten smak wydaje się czymś innym. Mnie przypominają chrupki bekonowe, bo są podobnie lekko słone i chrupiące, ale Tomasz Raczek upiera się, że mrówki amazońskie smakują jak czekolada.
Rozmawiała Magdalena Walusiak
Zapraszamy na spotkanie z Beatą Pawlikowską w ramach cyklu spotkań Klubu National Geographic
20 maja, godzina 17:00, duża scena, I piętro
empik Junior Warszawa, ul. Marszałkowska 116/122
Komentarze (0)