Wszyscy mnie pytali po Beksińskich, czy się nie zmęczyłam psychicznie, czy ta otchłań mnie nie wciągnęła. Ale Beksińscy to była jasność i słoneczko w porównaniu z książką o roku 1945.

Zanim zaczęłaś pisać tę książkę, jakie obrazy pojawiały się w twojej głowie, gdy ktoś rzucał hasło „rok 1945”?
Koniec wojny. Wielka szczęśliwość. We wstępie napisałam, że symbolem końca wojny było w mojej głowie – to trochę głupie – zdjęcie, na którym marynarz całuje pielęgniarkę na Times Square. Tylko to też nie był 8 maja, kiedy Wehrmacht podpisał bezwarunkową kapitulację, tylko sierpień. 

A jak wyglądał ten słynny 8 maja 1945?
Miałam taki pomysł, żeby jeden z reportaży składał się z samych wypowiedzi moich rozmówców, którzy by mówili, jak pamiętają 8 maja. I to się nie udało. 

Dlaczego?
Dla nikogo, z kim rozmawiałam, 8 maja nie był końcem wojny. Oczywiście wszyscy bardzo się cieszyli i pani Alicja Lwowicz z Sanoka mi powiedziała, że byłby kto głupi, gdyby się nie cieszył, że już nie czeka go przypadkowa śmierć na ulicy z rąk hitlerowca. I jeszcze nie było świadomości, że komuniści są straszni. Tyle że w Sanoku ludzie się cieszyli już w sierpniu 1944, bo wtedy Niemcy zostali wyparci; w Warszawie cieszyli się w styczniu 1945; w Gdańsku w kwietniu. Ta radość z końca wojny szła razem z frontem. 

Ale twoja książka o roku 1945 ma w tytule oprócz słowa „pokój” również „wojnę”.
Bo to ciągle był czas wojny. Genialnie to wyjaśnia Marcin Zaremba w swojej książce „Wielka trwoga”, która była moją biblią w czasie pisania „1945”. Ten okres okołowyzwoleniowy – on datuje go na lata 1944–1947 – to był czas demoralizacji, dewszystkiego. Społeczeństwo przestało istnieć. Połączenia między poszczególnymi komórkami społecznymi, rodzinami, zostały zerwane. II wojna światowa to był walec, którzy przejechał po świecie. Przenicował kulę ziemską na drugą stronę. Dlatego tak ważne jest, żeby w ogóle nie przykładać dzisiejszej miary do tamtej epoki.

To kiedy tak naprawdę się skończyła II wojna światowa?
Ta wojna wcale się nie skończyła. Do dziś trwa w naszych głowach. Odziedziczyliśmy ją po dziadkach, rodzicach. Pokazuje to też wspaniała książka Anny Janko „Mała Zagłada”. I ona nie może się nam zatrzeć. Bo to jest jedyny sposób na to, żeby się nie powtórzyła. 

Boisz się, że będzie wojna?
Ja do tej pory, podobnie jak Anna Janko, zastanawiam się, co ze sobą zabrać, jak przyjdą zabrać nas na Syberię. To jakaś paranoja. 

A co byś zabrała?
Albumy ze zdjęciami. Wszyscy moi rozmówcy, przesiedleńcy, mi to powtarzali. Żałują oczywiście wielu rzeczy, ale nie mogą przecież powiedzieć, że nie zabrali domu. A album to kawałek tożsamości.
Ale jest też oczywiście druga, racjonalna Magda, która mówi: uspokój się, nic się nie wydarzy. Ale ta pierwsza zaraz dodaje: tak, w ’39 też tak mówiono. 

Fragment wywiadu Agnieszki Sowińskiej opublikowanego w internetowym magazynie o kulturze  Dwutygodnik.com
fot. Renata Dąbrowska Agencja Gazeta