Spotkali się pewnego dnia. Najpierw była tylko sympatia. On (Marcin Dorociński) chciał się nią zaopiekować, ona (Patrycją Soliman) szukała oparcia i kogoś, kto ją zrozumie. Z sympatii powoli rodzi się uczucie. Ot historia, jakich wiele, gdyby nie to, że rzecz dzieje się w zakładzie dla nerwowo chorych, gdzie ona jest pensjonariuszką, a on…gangsterem szukającym alibi.
Skomplikowane miłosne perypetie, przeplatane mocnym „gangsterskim” kinem, znajdziemy w najnowszym filmie Macieja Wojtyszki „Ogród Luizy”, do którego naprawdę znakomitą muzykę napisał sam Jerzy Satanowski.
Historia gangstera o złotym sercu, obfitująca w nagłe zwroty akcji i okraszona pewną dawką humoru, chociaż nie tak zaskakująca jakby się chciało, opowiedziana jest zręcznie, inteligentnie i ze smakiem. Można mieć wprawdzie pretensje o mało przekonujące sceny obłędu głównej bohaterki, ale na szczęście (dla publiczności) reżyser nie epatuje nimi widza w nadmiarze. Nieco też drażni sztampowa przemiana Kopciuszka w królewnę, ale to właściwie największe zarzuty, jakie można postawić temu filmowi.
Pisząc o „Ogródzie Luizy” nie można pominąć niektórych z kreacji aktorskich. I tak: w pierwszym rzędzie należą się tu wielkie słowa uznania zaskakująco wiarygodnemu Marcinowi Dorocińskiemu (okazuje się, że i owszem - potrafi grać), ale nie można też pominąć dobrych ról: Władysława Kowalskiego jako gangstera-prawnika (ciekawe połączenie) i Kingi Preis.która wcieliła się w panią psycholog.
Całość ogląda się z przyjemnością i zaciekawieniem, chociaż bez wielkich emocji.
Przyzwoite kino na deszczowy weekend.
„Ogród Luizy” - premiera 11 kwietnia.
Iza Jarska.
Komentarze (0)