Już wkrótce, bo 9 marca, do naszych kin trafi najnowsza odsłona serii o pięściarzu wszechczasów, Rockym. Reżyserem obrazu i odtwórcą głównej roli jest Sylvester Stallone.

Fabuła filmu wydaje się być prosta jak drut. Trzydzieści lat temu Rocky był człowiekiem bez przyszłości, wysługującym się drobnemu gangsterowi z południowej dzielnicy Filadelfii. Ślepy los dał mu szansę wyjścia na ring z ówczesnym mistrzem Apollo Creedem. Miał tylko utrzymać dystans. Jak się skończyło, wiedzą wszyscy którzy oglądali poprzednie odcinki Rocky-ego.

Teraz, kiedy sława przeminęła, Rocky Balboa (Sylvester Stallone), niegdyś Włoski Rumak, spędza wieczory opowiadając o starych dziejach w swej restauracji nazwanej „U Adrian” – na cześć zmarłej żony, za którą cicho tęskni. Syn (Milo Ventimiglia) nie chce spędzać z nim czasu, jest zbyt zajęty żyjąc własnym życiem. Czas i ciosy poobijały Rocky’ego, zdeformowały jego pięści, pochyliły ramiona i odebrały wszystko poza tymi starymi historiami, ale w głębi duszy pozostał wojownikiem.

Mason “The Line” Dixon jest aktualnym mistrzem świata wagi ciężkiej wyróżniającym się łatwością, z jaką zdobył tytuł. Jak dotąd nigdy nie musiał się zmierzyć z prawdziwie wymagającym przeciwnikiem, a przez kibiców uważany jest za pozbawionego serca robota – bez przyszłości w sporcie.

Komputerowa symulacja sugeruje, że jego idealnym przeciwnikiem byłby Rocky Balboa. Gdyby się spotkali, kto by wygrał? Bezbłędne ciosy i praca nóg Dixona czy żarliwość i wola zwycięstwa Rocky’ego? Promotor Dixona postanawia ożywić karierę swego podopiecznego i nieoczekiwanie znów bokserski pojedynek mistrzów pobudza wyobraźnię milionów.

Tyle fabuły, resztę poznamy już na dniach udając się do kin na kolejny odcinek nieśmiertelnej serii.