Umberto Eco opublikował swoją szóstą, być może ostatnią powieść, "Cmentarz w Pradze".  I włożył kij w mrowisko – światowej sławy semiolog, profesor uniwersytetu w Bolonii został oskarżony o antysemityzm.

Poruszył Pan w swojej powieści temat bardzo delikatny - antysemityzm. Sposób, w jaki pan to zrobił, sprawił, że oskarżono pana o „niezamierzony” antysemityzm.

W rzeczywistości polemika na ten temat została znacznie rozdmuchana po przekroczeniu włoskiej granicy. We Włoszech na czterdzieści artykułów poświęconych "Cmentarzowi w Pradze" tylko trzy poruszyły ten temat, a rozmowa z wielkim rabinem Rzymu odbyła się w bardzo przyjaznej atmosferze. Ale te odosobnione reakcje pokazują dwa problemy. Po pierwsze: czy można przypisywać autorowi rasistowskie wypowiedzi lub zbrodnie popełnione przez bohaterów jego powieści? Po drugie: zabraniając odwzorowywania wypowiedzi antysemickich, które doprowadziły do powstania nazizmu, tracimy wyobrażenie  o tym, czym był antysemityzm w XIX wieku. Ta sprawa pomaga oczywiście w sprzedaży książki, ale zupełnie mnie nie bawi.

Równie ważnym problemem jest w "Cmentarzu w Pradze" relacja prawdy i fałszu. Porusza Pan ten problem nie po raz pierwszy w swojej twórczości.

To prawda, on mnie zawsze interesował. W jaki sposób rzeczywistość wykreowana tylko słowami staje się wiarygodna i zaczyna odgrywać w Historii istotną rolę? Niedawny przykład: dokumenty wyprodukowane przez administrację Busha na temat słynnej broni masowego rażenia Saddama Husseina w 2003 roku.

Dzisiaj ludzie są lepiej wykształceni niż dawniej. Czy dzięki temu łatwiej im odróżniać ziarna od plew? Kiedy widzi się czasem jakie informacje krążą w Internecie, można dostać zawrotu głowy…

Ktoś powiedział, że gdyby Internet istniał w latach 40., Holocaust nie byłby możliwy, ponieważ wszyscy by o nim wiedzieli. To prawda. Prawdą jest również, że nadmiar informacji, które wzajemnie sobie przeczą, może spowodować kompletny zamęt w umysłach. Ja zajmuję się semiotyką, filozofią. Jeśli szukam strony w Internecie na ten temat, jestem w stanie zorientować się, czy to co znalazłem, to coś oryginalnego, czy ktoś beztrosko powtarza cudze idee lub w ogóle wymyśla nie wiadomo co. Ale jeśli trafię na stronę poświęconą fizyce nuklearnej, będę takiej wiedzy pozbawiony. Proszę sobie wyobrazić dziecko, które poszukuje informacji na temat Holokaustu i wejdzie na stronę jakiegoś negacjonisty… Dzisiaj młody człowiek w wieku 12 lat nie wie, które strony mówią prawdę, a które opowiadają historie kompletnie zwariowane. Dlatego jest nam dzisiaj potrzebna nowa umiejętność, umiejętność filtrowania – niestety nie mamy w niej na razie specjalistów.

Simone Simonini jest doskonałym fałszerzem, organizuje też spiski i zamachy – robi wszystko, czego życzą sobie różne tajne służby, a czasem nawet więcej... Simonini właściwie nienawidzi wszystkiego i wszystkich, poza jedną rzeczą – jedzeniem… On kocha jeść!

To jest dla mnie bardzo ciekawe: wiele osób odczytało to moje ciągłe podawanie przepisów na różne dania jako coś pozytywnego, podczas gdy moim zdaniem pełni ono funkcję negatywną. Chciałem wzbudzić odrazę do tej postaci, która zamienia pociąg seksualny na żołądek. To nie jest smakosz tylko żarłok.

Napisał Pan w "Baudolino", że nie można napisać książki nie wykorzystując „odnalezionego rękopisu”. Czy ten zabieg dotyczy również Pańskich powieści?

Jak każdy włoski pisarz jestem pod wpływem największej włoskiej powieści XIX wieku, "Narzeczonych" Alessandra Manzoniego, która zaczyna się właśnie od znalezionego rękopisu. To pozwala pisarzowi zachować dystans: to nie on mówi. Tę samą sztuczkę wykorzystałem w "Imieniu róży". W "Cmentarzu w Pradze" początek jest bardzo filmowy, to rodzaj „travellingg”, pod koniec którego narrator znajduje tekst napisany przez Simoniniego. Ten zabieg pozwolił mi nie być Simoninim. To bardzo istotne - dzięki temu czytelnik nie wpada w pułapkę całkowitej identyfikacji z głosem narratora.

"Cmentarz w Pradze", podobnie jak "Tajemniczy płomień królowej Loany", rozpoczyna się utratą pamięci przez głównego bohatera…

Stało się tak w połowie przez przypadek, w połowie celowo. Przy okazji pisania "Cmentarza w Pradze" miałem ochotę zwiedzić szpital Salpêtriere, gdzie pracował Charcot (wybitny dzięwiętnastowieczny psychiatra francuski – przyp. red.). Badał wtedy problem rozdwojenia jaźni. Stąd przyszedł mi do głowy pomysł, żeby mój główny bohater miał również podwójną osobowość: z jednej strony kapitan Simone Simonini, z drugiej – ksiądz Dalla Piccola. W powieści, gdzie wszystko jest fałszywe, jej protagonista jest fałszywy sam dla siebie… Ale, jak powiedziałem, to nie był tylko przypadek, ponieważ kwestia pamięci zajmuje mnie od bardzo dawna. Kultura nie jest niczym innym jak pamięcią. Pamięcią jest również dusza: jeśli po śmierci w następnym wcieleniu stanę się krową i jeśli ta krowa nie będzie mnie pamiętać, reinkarnacja jest mi kompletnie niepotrzebna. Na uniwersytecie mamy ośrodek badań nad pamięcią. Także  z  Internetem wiąże się problem pamięci zbiorowej; bardzo dużo pisałem na temat pamięci. Nawet moja ostatnia książka teoretyczna "Od drzewa do labiryntu" zgłębia temat encyklopedii i pamięci. Wreszcie, no cóż, ja sam mam bardzo dobrą pamięć, doskonałą. Ale wkrótce przekroczę osiemdziesiątkę. Nie boję się śmierci, chorób, raka – gwiżdżę na to. Ale utrata pamięci byłaby dla mnie tragedią.

Gdyby miał Pan napisać powieść dziejącą się w epoce Berlusconiego, jakimi sprawami by się pan zajął?

Nie zajmuję się sprawami o tak niskim poziomie (śmiech).

A jednak pisze Pan artykuły obnażające jego praktyki…

Bo to jest mój problem jako obywatela i nie ma nic wspólnego z moimi zdolnościami jako pisarza. Wykorzystuję różne gatunki literackie zależnie od sytuacji.

Dlaczego po "Imieniu róży" Pańskie następne powieści nie były ekranizowane?

Już nie chciałem, żeby dawano twarz moim bohaterom. Dlaczego ktoś ma mówić jak powinno się czytać moją powieść? Nie zgodziłem się na sprzedaż praw do "Wahadła Foucaulta", chociaż Stanley Kubrick był nimi bardzo zainteresowany.

Powiedział Pan, że "Cmentarz w Pradze" to być może Pana ostatnia powieść. Ale na pewno nad czymś Pan teraz pracuje?

Pracuję nad tekstem, który mnie przeraża. Pewien amerykański wydawca namówił mnie na napisanie autobiografii. Seria, w której miałaby się ona ukazać, istnieje od 60 lat, rozpoczął ją Bertrand Russell, znalazł się tam również Ricoeur. Trzeba napisać 100 stron autobiografii filozoficznej, później 25 osób pisze na twój temat i każdemu trzeba odpowiedzieć. I należy to zrobić zanim się umrze, bo to jest Biblioteka Filozofów „żyjących”. Jeśli umrze się wcześniej - wszystko przepadło.