„Niektóre wpadki i rząd, i prezydent zawdzięczają nieusuwalnym urzędnikom odziedziczonym po SLD-owskich poprzednikach. Trudno jednak będzie zasłaniać się nimi w razie kolejnych gaf.” – pisze Anita Gargas w najnowszym numerze tygodnika „Ozon”.
„Operacja nie była skomplikowana. Jedna urzędniczka dopisała nazwisko do liczącej około 200 osób listy odznaczanych. Druga sfałszowała datę dokumentu. I skandal gotowy. Prezydent Lech Kaczyński nadał Krzyż Zesłańców Sybiru podejrzewanemu o współpracę ze stalinowskimi służbami (jako agent o ps. „Wolski”) Wojciechowi Jaruzelskiemu. Postsolidarnościowego prezydenta nic nie usprawiedliwi, nawet to, że podsunięty mu do podpisu dokument był odpowiednio „zmodyfikowany”. Politycy PiS w nieoficjalnych rozmowach nie mają wątpliwości, że chodzi o prowokację przygotowaną przez ekipę Aleksandra Kwaśniewskiego.
Nawet jeśli nie była to prowokacja, to czego mógł spodziewać się Lech Kaczyński po ludziach, których postkomunistyczny gospodarz Pałacu Namiestnikowskiego wybierał przez 10 lat spośród najbardziej wiernych i godnych zaufania? Jedna z pań uczestniczących w owej akcji miała 35-letni staż pracy, a zaczynała, gdy funkcjonował jeszcze PRL-owski odpowiednik obecnej instytucji prezydenckiej, czyli Rada Państwa. Następnie zaliczyła jeszcze Kancelarię Prezydenta PRL Wojciecha Jaruzelskiego.
W momencie odejścia Kwaśniewskiego w podległej mu Kancelarii Prezydenta, Biurze Bezpieczeństwa Narodowego i Gospodarstwie Pomocniczym Kancelarii pracowało łącznie blisko 700 osób. Z nadejściem nowej głowy państwa liczba zatrudnionych zmniejszyła się tylko nieznacznie – dymisje złożyli jedynie najwyżsi funkcjonariusze kancelarii. Pozostali urzędnicy są praktycznie nie do usunięcia, chroni ich m.in. ustawa o służbie cywilnej. Prezydent Kaczyński może jedynie robić roszady w obrębie tej samej grupy. Dla przykładu: Teresa Grabczyńska, szefowa biura informacji za czasów Kwaśniewskiego, nadal urzęduje w pałacu, tyle że teraz została przesunięta do archiwum”.
Ot, figlarze. A drudzy fajtłapy.
I.J.
Pełna treść tego artykułu znajduje w 14/06 tygodnika „Ozon”.

Aktualności
Pocieszne facecje
„Niektóre wpadki i rząd, i prezydent zawdzięczają nieusuwalnym urzędnikom odziedziczonym po SLD-owskich poprzednikach. Trudno jednak będzie zasłaniać się nimi w razie kolejnych gaf.
Komentarze (1)
Komentarze
Po pierwsze - fachowość, znajomość zawodu itp. - nie ma nic wspólnego z peerelowskim pochodzeniem. Mógł ktoś pracować w biurze Jaruzelskiego jako księgowy, co nie oznacza, że pozostanie skreślony na wieki z zawodu i tak dalej i tym podobne. Jestem wielce krytyczna wobec tamt. ustroju, ale co za dużo, to niezdrowo.