Po książkach "Pan Guma i wielki zły pies" oraz "Pan Guma i Biszkoptowy Bogacz" do sprzedaży trafiły kolejne przygody Pana Gumy. Tym razem bohater zmierzy się z goblinami i kryształami mocy.

 

 

Pan Guma, wymyślony przez Andy'ego Stantona i narysowany przez Davida Tazzymana, to idealny antybohater: brzydki, wredny i obrzydliwy w najdosłowniejszym sensie tego słowa - nie lubi się myć, nie znosi sprzątania, a przede wszystkim nie cierpi żadnych innych żywych stworzeń poza tymi, które są równie brudne, śmierdzące  i niesympatyczne jak on. Dlatego jego kumplem jest zgredowaty sprzedawca nieświeżego mięsa i zieleniejących podrobów Kuba Jakub III.



Zapraszamy do zapoznania się z fragmentami dwóch najnowszych książek o przygodach Pana Gumy:  "Pan Guma i kryształy mocy" oraz "Pan Guma i Gobliny".

 

 


 

– Nie masz co wzywać pomocy – powiedział pan Guma do Polci, kiedy Kuba Jakub wlókł ją w deszczu ulicami Lamowa Zdolnego. – No więc się nie drzyj – dodał, szczerząc dziko zęby i tak blisko przysuwając twarz do jej twarzy, że mogła policzyć muchy w jego brodzie. – Bo Kuba nakarmi cię wielkim półmiskiem lodowatych flaków.
– Albo świńskich nóżek – dodał Kuba. – Właśnie przyszła nowa dostawa. Reflektujesz?
– Daj jej jedną, to się zamknie – burknął pan Guma.
I szli dalej w ponurym milczeniu. Szli w wietrze, deszczu i zimnie. Minęli główną ulicę, gdzie przed burzą pozamykano sklepy i spuszczono żaluzje. Minęli tory kolejowe, nieopodal których, w srebrnej klatce dla ptaków, mieszkał Szalony Benek Grzyb.
– Ćwir! Ćwir! Jestem śliczną małą ziębą! – zawołał z nadzieją w głosie.
Ale tego wieczoru nikt nie miał ptasiej karmy dla Benka Grzyba. W zamian Kuba Jakub kopnął mu w twarz grudę błota – i poszli dalej.
Na niebie gromadziły się chmury, strasznie bardzo wielkie i fioletowoczarne, jak siniaki na bananach albo na zawodnikach rugby. Burza wisiała w powietrzu.
„Taka sama jak ta, która wzięła i zabiła rodzinem Mikołaja de Ciastobłyska” – pomyślała Polcia i przeszył ją dreszcz. Czyżby Stara Babunia miała rację? Czyżby przeszłość się powtarzała? Czyżby przeszłość się powtarzała?
I wciąż szli dalej.

***


Polcia nie zapamiętała prawie nic z tej okropnej drogi. Zostały jej w głowie tylko pojedyncze, niewyraźne obrazy – paskudnie grząskie błoto, Kuba szarpiący sznur z jelit, aby szła szybciej, setki Superchrupkich Lampartów spływających rzeką w czapce listonosza i przerażonych do szpiku swych płatkowo-śniadaniowych kości... Śmiech pana Gumy, kiedy błyskawica trafiła Kubę Jakuba w nogę, chociaż podobno był jego przyjacielem...
Jak dotarli na miejsce, Polcia nie wiedziała.
Lecz w końcu, ochlapani błotem i przemoczeni do suchej nitki, stanęli pod wiatrakiem, czując na sobie jego groźny wzrok, mimo że nie miał oczu. Widok mroził krew w żyłach. Szkaradne kruki i wrony krążyły dookoła, skrzecząc jak Wędrowny Ptasi Cyrk Zagłady. Szczury wyglądały z każdego kąta, od czasu do czasu wymiotując. Długonogi pająk siedział bezczelnie na progu, jakby chciał powiedzieć: „Zło zwyciężyło i jestem nowym Królem Świata!”. A potem zjadł go szpak.
Najgorsze ze wszystkiego były jednak burzowe chmury zbierające się nad wiatrakiem, zbierające się w olbrzymią twarz. A twarz ta płonęła taką złością i nienawiścią, że zaimponowało to nawet panu Gumie.
– DOBRY WIECZÓR – odezwała się straszliwa twarz chmur, wciąż ogromniejąc na tle ciemnego nieba. – WIECIE CO? JESTEM MIKOŁAJEM DE CIASTOBŁYSKIEM I ODBYŁEM PODRÓŻ W CZASIE, ŻEBY ZOBACZYĆ, JAK LAMOWO ZDOLNE PŁONIE! A POZA TYM CHCIAŁEM SOBIE OBEJRZEĆ DWUDZIESTY PIERWSZY WIEK. I WIDZĘ, ŻE JEST DO CHRZANU!
– Nieprawda, ty kopnięty kłębku chmur! – wykrzyknęła odważnie Polcia. – dwudziesty pierwszy wiek jest super, mamy Internet itepe, więc siem zamknij!
– TO TY SIĘ ZAMKNIJ! – zagrzmiała twarz, wydmuchując nosem potężną błyskawicę, przed którą Polcia ledwo zdołała uskoczyć. – CHA, CHA, CHA!
Obłąkańczy śmiech Mikołaja wypełnił Niebiosa. (Choć miejsce jego samego było w Piekle albo może w specjalnym więzieniu dla przestępczych twarzy powstałych ze zjawisk atmosferycznych). I ów śmiech wciąż jeszcze odbijał się echem, kiedy pan Guma i Kuba przeszli po starym drewnianym mostku, wlokąc Polcię za sobą.
– Nareszcie! – wyszeptały kryształy mocy, lśniąc jasno w mroku. – W końcu wracamy do wiatraka, gdzie nas zrobiono!
– TAK JEST! – ryknął Mikołaj de Ciastobłysk. – DZIĘKI ZA POMOC, PANIE GUMO!
– Nie ma sprawy, Mikusiu, mój stary serniczku – odrzekł pan Guma. – Chyba mogę ci mówić Mikuś?
– CHYBA NIE MOŻESZ – burknął Mikołaj. – PROSZĘ, WIĘCEJ TEGO NIE RÓB. A TERAZ JUŻ IDŹ I SPRAW, ABY MOJA ZDUMIEWAJĄCA KLĄTWA SIĘ SPEŁNIŁA!
– Nie ma sprawy, Mikusiu – powtórzył pan Guma, szczerząc zęby.
I po tych słowach podkradsunął się przez ciemne wejście do wnętrza wiatraka. Kuba Jakub przysuwkradł się za panem Gumą, a Polcia, chcąc nie chcąc, musiała pójść za nimi.




– Proszę, proszę – powiedział pan Guma.
Szmaragd w jego brodzie błyszczał, jakby się z nich śmiał, gobliny ryczały ”LŚNIĄCE CÓŚ! LŚNIĄCE CÓŚ! LŚNIĄCE CÓŚ!” i Polcia miała wrażenie, że znajduje się w sennym koszmarze, ale wiedziała, że koszmary tak nie cuchną, więc musi to być rzeczywistość.
– Zajmuję się własnymi sprawami – podjął pan Guma – i jestem sobie sakramenckim Królem Goblinów, co zawsze leżało w zamiarach natury, a wy musieliście tu przyleźć, żeby popsuć moją dobrą robotę.
– Spuszczenie manta pani Ślicznej to „dobra robota”? – odpaliła Polcia. – Mdli mnie jak aligatora, kiedy pana słucham. Hej, Piątku! – wrzasnęła. – Zadmij w ten róg. I to ostro!
Piątek chwycił Róg Quazaal Quazaal i podniósł go do ust.
– Och, Duszku Tęczy, przybądź do nas – poprosił.
I zadął w róg.

W grocie zabrzmiała długa, marmpująca nuta. Poobijała się o ściany, grzmotnęła kapitana Kostkę w brzuch i wyleciała na zewnątrz. Serca mieszkańców Lamowa Zdolnego, obudzonych tak pięknym dźwiękiem, napełniła radość. Ptaki śpiewały, słońce świeciło, a zwiędnięty kwiatek, który stał na parapecie u Starej Babuni, wrócił do życia i zaczęły na nim rosnąć złote gruszki.
– W porządku – przemówił Piątek, gdy ostatnie echa tej cudownej nuty ucichły. – Za chwilę zostaniecie stęczowani, jak nikt was dotąd nie stęczował.
Wszyscy czekali.
Piątek spojrzał na zegarek.
Pan Guma podłubał w nosie.
Ktoś kichnął.

– Tak – powiedział Piątek, tym razem z nieco mniejszą pewnością siebie. – Przybędzie już... za... chwilę. Hej! – wykrzyknął na wypadek, gdyby Duszek Tęczy zabłądził. – Jesteśmy tutaj! W grocie!
– No dobra – odezwał się w końcu pan Guma. – Wygląda na to, że nie przyjdzie. Pewnie ma cykora, bo wie, jaki jestem potężny i jak bombowo się boksuję. Jedźmy z tym koksem! Moja Armio Goblinów...
– Przepraszam – wtrącił Piątek. – Zamierza pan przedstawić goblinom swój plan?
– Tak – potwierdził pan Guma. – Bo co?
– Czy mógłby pan go zaśpiewać? – poprosił Piątek. – Uwielbiam piosenki.
– Co za szajbus – mruknął pan Guma, z niesmakiem kręcąc głową. – Masz mózg jak orzeszek, O'Żeszku! No więc – zwrócił się do goblinów – nadeszła nasza godzina. Dzisiaj kropniemy się tunelem, który wykopaliście. Nie wiedzieliście, po co go kopiecie, ale teraz wam powiem. Ten tunel biegnie pod całą naszą skubaną górą i zgadnijcie, gdzie wychodzi. W Lamowie Zdolnym!
Gobliny zapiszczały z radości, Polcia jęknęła z przerażenia, a Piątek ze zdumienia zrobił szpagat.
– No więc, moje małe gobli-gobliny, plan jest taki – ciągnął pan Guma. – Przesmyrgniemy się tunelem, wypadniemy w środku miasta i wszystkich zaskoczymy! Zanim się obejrzą, nie będzie to już Lamowo Zdolne. Zmienimy jego nazwę na Gród Goblinów, a potem będziemy balować i pić piwo cały diabli dzień!
– TAK! – wrzasnęły gobliny. – Grród Gobbblinów! Grród Gobbblinów!
– Po moim trupie! – zawołała Polcia. – Kocham to miasteczko i nie pozwolem z niego zrobić żadnego goblinowego raju pełnego śmieciów i psich kupek!
– Nie? A co na to poradzisz? – prychnął pan Guma.
Po czym jednak zaśpiewał:

Kotleciarzu!
Swoje rób!
Bierz kotlety
i siup w dziób!


W powietrzu zaroiło się od kotletów, ponieważ Kuba Jakub zaczął robić to, co lubił robić najbardziej, czyli rzucać lewym mięsem w prawych ludzi. Ręce rzeźnika były niemal niewidoczne, gdy miotał swymi pociskami z równie wielką prędkością jak wściekłością, niczym ohydnymi szarymi frisbee.
– Czas na kolację! – zarechotał, celując schabowym prosto w kolano Polci. – Smacznego!
– Och, moja Śliczna – westchnął Piątek, kiedy cofali się z Polcią przed potwornym nalotem. – Nie słyszysz mnie, ale wiedz, że kocham cię bardziej, niż jakikolwiek mężczyzna kiedykolwiek kochał kobietę. Kocham cię tak, jak słońce kocha gwiazdy. Jak mieczniki kochają pływać w morzu i nadziewać inne ryby na swoje ostre ostrza. Liczyłem na to, że któregoś dnia wyznasz mi, jak masz na imię, lecz niestety, moja Śliczna, tak się nie stanie. Ponieważ mój koniec jest bliski i... AAAAAAAAAAAA!
Nagle Piątek poczuł, że spada, spada, spada przez grobową czerń. I Polcia też spadała, spadała, spadała. Spadali, spadali, spadali razem. Ta część nie była jeszcze taka zła, ale potem wylądowali. Co bolało, bolało, bolało.
– OJĆ! – wrzasnął Piątek, kiedy grzmotnął o twarde kamienne dno. – JUMK! – wykrzyknął, gdy Polcia zwaliła się na niego. – HURP! – dodał, bo miał na to ochotę.
– C-co się stało? – wyjąkała oszołomiona Polcia, ale zaraz spojrzały na nich z góry przekrwione oczy pana Gumy.
– Wpadliście do nieczynnej studni – wyjaśnił pan Guma, szczerząc zęby w uśmiechu. – Wiedziałem, że tak będzie – skłamał. – Należało to do mojego genialnego planu. Chyba.
– Tak jest – potwierdził Kuba Jakub, który zjawił się obok. – A teraz pogazujemy tunelem ze wszystkimi goblinami i już zaraz będziemy rządzić!
– Zgadza się – poświadczył pan Guma. – I jeszcze jedno, O'Żeszku. Kiedy będziemy zaiwaniać tym tunelem, zaśpiewamy fajową piosenkę z jodłowaniem i innymi bajerami. A ty nie usłyszysz ani jednej pierwszoklaśnej nuty!
– O nie! – jęknął Piątek. – Czym sobie na to zasłużyłem? NO CZYM? To niesprawiedliwe!
– Dobra – powiedział pan Guma, czule kopiąc Kubę Jakuba z całej siły w goleń. – Zbierajmy się, mój stary Kotleciarzu Jasnowidzu. Mamy piosenki do zaśpiewania i tunele do przedrałowania!
I poszli sobie, a Polcia i Piątek zostali sami w ciemności.

 

Egmont Polska /F.N.