Miliony egzemplarzy sprzedane na całym świecie, przekłady na prawie siedemdziesiąt języków - w tym na tak egzotyczne jak afrikaans, hindi czy starożytna greka! Kolejne tomy „Potterów” są błyskawicznie przenoszone na ekran. A już za chwilę premiera piątego filmu tej serii. Na podstawie fabuły powstają jedna za drugą gry komputerowe, karciane oraz scenariusze role-playing. Przemysł zalewa rynek tysiącami gadżetów - kubeczkami, pościelą z herbami Hogwartu, klockami Lego, koszulkami i rzeczami dużo bardziej osobliwymi, jak choćby mikser do soku dyniowego czy elektroniczna miotła naturalnej wielkości. Wizerunek chłopca z blizną pojawia się nawet na przedmiotach nieprzeznaczonych dla dzieci: opakowaniach części komputerowych albo adresówkach dla psów. Wielki sukces, ogromny przemysł, gigantyczne pieniądze.
Ale właściwie... dlaczego?
Gdyby ktoś znał jednoznaczną odpowiedź na to pytanie, podręcznik „Jak skutecznie napisać bestseller” sprzedawano by w każdym kiosku. Może sekret kryje się w tym, że Joanne Rowling nie tylko kreuje postacie pełnokrwiste, wielowymiarowe i po prostu ludzkie, ale też pełną garścią czerpie ze skarbca archetypów, które przez całe wieki sprawdzały się przy tworzeniu baśni. Weźmy na przykład głównego bohatera. Jeśli mamy do czynienia z młodocianym, należy go jak najszybciej osierocić. Wszak dziecko obarczone rodzicami nie może przeżywać niebezpiecznych przygód. W najbardziej dramatycznym momencie zostanie zawołane na obiad, o ile w ogóle zdoła wyrwać się z domu. Rodzice nie żyją lub są w jakiś sposób nieobecni w życiu głównej postaci. Nie bez powodu „sierotkami” w ten czy inny sposób są Pippi Langstrump, Eragon, Lyra z „Mrocznych materii” albo młody Luke Skywalker czy Frodo Baggins. Bohaterowie często są samotni i zawsze mają do wykonania Wielkie Zadanie. Harry Potter idealnie wpisuje się w ten model, a przy tym jest obdarzony indywidualnym charakterem, posiada też drobne wady, które przydają mu wiarygodności, lecz odsuwane są w cień przez zalety takie jak odwaga, inteligencja i lojalność.
Kolejną postacią archetypiczną jest sam Dumbledore, mentor młodziutkiego czarodzieja - odpowiednik Merlina z arturiańskiej legendy lub Mistrza Jedi z Gwiezdnych Wojen. I tak jak Obi-wan, usuwa się ze sceny w odpowiednim momencie, gdyż Bohater musi sam stawić czoła Złu. W finale może co najwyżej pojawić się postać Wiernego Giermka - tu reprezentowanego podwójnie przez Rona i Hermionę. Czy nie przypomina to czegoś? A może Hana Solo i księżniczkę Leię? Czy Voldemort nie jest kuzynem Dartha Vadera, albo skundloną wersją Sarumana z „Władcy Pierścieni”? Jednak zarówno Toma Riddle jak i Vadera od całej plejady schematycznych Złych, którzy po prostu byli, odróżnia to, iż posiadają przeszłość i są czymś więcej niż tylko przeszkodą do zniszczenia. Podział na „złych i dobrych” jest przejrzysty, świat ukazany w czerni i bieli, z nieznaczną domieszkę szarości, którą stanowi w GW Lando Caarlisian, a w HP zastraszona zdrajczyni mimo woli, Marietta Edgecombe. Gdyby rozłożyć na czynniki pierwsze obie te opowieści, okazałoby się, że bazują na bardzo podobnych elementach. Obie zresztą odniosły gigantyczny sukces. Lucas czarował widzów kosmicznym zoo i tajemnicą Mocy, natomiast Rowling proponuje swym czytelnikom magiczne zwierzęta, sto i jeden gadżetów oraz zaklęcia na każdą okazję. Przy tym oboje doskonale zdają sobie sprawę z siły niedopowiedzeń. Tak jak trzydzieści lat temu zastanawialiśmy się, kogo wybierze księżniczka - Hana czy Luke’a, tak teraz emocjonujemy się z kim będzie Hermiona, no i przede wszystkim: jak TO się skończy? „Harry Potter” odniósł zwycięstwo komercyjne w wymiarze, jaki dostępny jest nielicznym pozycjom literackim. Takie wielkie kariery przywykliśmy wiązać z filmami i serialami. Mało kto zdaje sobie sprawę, że cykl o młodym czarodzieju w rzeczywistości także jest serialem. Serialem powstającym na papierze. Mnożą się wątki i postacie, pewne sekrety zostają wyjaśnione, ale ich miejsce natychmiast zajmują nowe. Paradoksalne, lecz wynika z tego, że siłą prozy Rowling jest nie to, co napisała, ale to, czego NIE dopowiedziała. Wszyscy uwielbiamy tajemnice. Gdyby postać Remusa Lupina, tragicznego wilkołaka, od samego początku była określona od A do Z, z pewnością wydałaby się mniej interesująca.
***
Wspominałam o komercji i przemyśle zalewającym rynek wyrobami z etykietką HP. Największy jednak hołd oddają Joanne Rowling twórcy fanfiction (po polsku fanfiki), czyli amatorskich opowiadań, wykorzystujących fabułę i postaci z cyklu Rowling. Zjawisko takiego pisania liczy sobie już wiele lat, na większą skalę zaistniało, kiedy zachwyceni fani tworzyli prywatne scenariusze do Star Trek. Rozwój internetu spowodował potężną lawinę takich tekstów, a Potter bije pod tym względem wszelkie rekordy. Kilka liczb z międzynarodowego portalu twórców fanfików: Gwiezdne wojny - 17861 opowiadań, Star Trek - 35725, Władca Pierścieni - 39994, Harry Potter - 298249, co daje różnicę ponad dwustu tysięcy tekstów wobec innych rekordzistów. A to wyniki tylko z jednej strony, podczas gdy są ich setki - od gigantów na płatnych serwerach, po malutkie blogi, pisane tylko dla siebie i garstki znajomych. Właśnie niedopowiedzenia i tajemnice są siłą napędową tego niebagatelnego ruchu twórczego. Na kanwie powieści o Harrym niecierpliwcy piszą dalsze ciągi, historie alternatywne na zasadzie „co by było gdyby?”. Gdyby Harry trafił do Slytherinu? Gdyby Dursleyowie porzucili Harry’ego gdzieś na przedmieściach Londynu i chłopca wychowała ulica? Specjalnej nazwy i zgromadzenia w osobnym dziale doczekały się tzw. severitusy czyli historie, w których Harry okazuje się synem... Severusa Snape’a! A autorzy prześcigają się w pomysłach, jak wyjaśnić w takim wypadku podobieństwo Harry’ego do Jamesa Pottera i jak związać te zdumiewające teorie z kanonem. Poziom literacki siłą rzeczy jest ogromnie zróżnicowany, podobnie jak tematyka. Obok płaskich i banalnych „blogów” niby-uczennic Hogwartu powstają wstrząsające, zadziwiająco dojrzałe studia psychologiczne nad osamotnieniem Harry’ego, którego przerasta odpowiedzialność za czarodziejski świat; chwytające za serce romanse między Lupinem a Tonks, prześmieszne komedie (bez skrępowania sięgające do Monty Pythona lub Teatrzyku Zielona Gęś) wiersze i piosenki. A jako że HP-fanfiction piszą nie tylko dzieci, można znaleźć także całe morze mniej lub bardziej śmiałej erotyki (także między osobami tej samej płci). To ostatnie niepokoi Joanne Rowling - nigdy jednak oficjalnie nie protestowała przeciwko tej gałęzi fanfiction. Pomysłowi twórcy-amatorzy eksperymentują, łącząc świat Harry’ego z universum wampirów, hobbitów, a nawet realną historią (młodziutki Tom Riddle, współpracujący z nazistami). Wyobraźnia piszących zdaje się nie mieć granic. Najdłuższe fanfikowe powieści osiągają rozmiary telenoweli - 80, 100 i więcej rozdziałów. Choć najwięcej fanfików powstaje po angielsku, w języku niejako międzynarodowym, rośnie ich liczba także w innych. Rozrastają się portale niemieckie, rosyjskie, a także polskie. Coraz więcej młodych ludzi sięga po pióro, a raczej klawiaturę, obierając pisanie jako główne hobby. Niektórzy widzą w tym swą przyszłość i na rynku już pojawiły się pierwsze własne powieści osób, które pisarskie szlify zdobyły właśnie przy pisaniu fanfików.
Ewa Białołęcka