Jest szansa, że tytuł „Gdzie śpiewają raki” już brzmi znajomo. Bynajmniej nie dlatego, że już trafiliście na jej rekomendację czy recenzję. W kinach mogliśmy dopiero co mogliśmy oglądać film na podstawie historii napisanej w 2018 roku przez Delię Owens, a wyprodukowany przez pilną czytelniczkę Hollywood, Reese Witherspoon. Jednak zanim pójdziecie do kina, namawiam na lekturę, choćby dlatego, że to prawdziwy page-turner, lektura, od której trudno się oderwać. Nic dziwnego, mamy tu opowieść o dojrzewaniu, trudnej miłości, tajemniczym morderstwie i wyjątkowej przyrodzie, która jest tu zdecydowanie czymś więcej niż tłem.

Chata pośrodku mokradeł

Główną bohaterkę, Kyę Clark, poznajemy w dniu gdy jej matka, nad ranem, w butach ze skóry aligatora i niebieską walizką, na zawsze porzuca swoją rodzinę, zostawiając piątkę dzieci z przemocowym ojcem alkoholikiem. Sześcioletnia Kya usłyszy tylko trzask moskitiery w drzwiach. Niedługo potem z domu odejdzie najstarsza trójka rodzeństwa, a chwilę później trzynastoletni ukochany brat Kyi. Przez wiele lat dorastająca Kya będzie zadręczać się pytaniami, dlaczego żadne z nich nie zabrało jej ze sobą. Dlaczego zostawili ją na pastwę ojca, który znikał na całe dnie, zostawiając sześciolatkę samą sobie, w rozpadającej się chatce pośrodku mokradeł. Mała dziewczynka musi sama ugotować, posprzątać, zdobyć jakoś pieniądze.

Brzmi to jak początek okrutnej bajki dla dzieci, więc za chwilę na scenę powinna wejść czarownica. Otóż „Gdzie śpiewają raki” nie jest bajką, co oznacza, że stanie się jeszcze gorzej, bo przez lata życia niemal z dala od widoku ludzi, to Kya stanie się wiedźmą, tajemniczą „Dziewczyną z bagien”. Tak przynajmniej postrzegać będą ją mieszkańcy, a pamiętajmy, że rzecz się dzieje w latach 50. ubiegłego wieku. To też czas segregacji rasowej, co ma znaczenie, gdyż rzecz dzieje się w Północnej Karolinie. A Kya, choć biała, pochodzi z tzw. bagiennej hołoty, co ustawia ją w jednym szeregu z czarnymi mieszkańcami miasteczka, bo na amerykańskich mokradłach południowych stanów mieszkają zwykle ci, którzy uciekają przed prawem, chronią swoje tajemnice albo chcą żyć poza systemem. „Samotność to ja” – powie w pewnym momencie, gdy dotrze do niej, że właśnie taką egzystencję zgotował jej los.

I choć system (choćby szkolny) kilka razy upomni się o porzucone przez wszystkich (w końcu i przez ojca) dziecko, Kya będzie unikać socjalizacji jak ognia. Nieufna wobec dorosłych, głęboko zraniona przez najbliższych, otworzy się na przyrodę, która zostanie jej nauczycielką życia, a także pomoże przetrwać. I wierzcie mi, znajomość flory i fauny, zachwyt nad jej bogactwem, różnorodnością, przebija tu na każdej stronie. Przyroda, dzika i nieokiełznana, czasem zdradliwa, towarzyszy Kyi przez całe życie, pomaga jej schronić się przed niechcianym wzrokiem, potęguje rodzące się w niej dojrzewanie i pomoże w chwili desperacji. Z czasem jej zaufanie zdobędzie kilka osób, między innymi starszy od niej kilka lat Tate, chłopak z miasteczka, tak jak ona zafascynowany przyrodą, który czternastoletnią Kyę nauczy czytać i tym samym otworzy przed nią świat literatury i nauki.
 

Gdzie śpiewają raki
 

Napięcie można kroić nożem

Delia Owens w „Gdzie śpiewają raki” nie buduje swojej opowieści o samotnej spragnionej miłości dziewczynki chronologicznie. Co chwila robi przeskok z lat 50. do roku 1969, kiedy to w bagnie dwójka dzieciaków znajduje ciało lokalnego przystojniaka Chase'a. Wygląda na to, że spadł z wieży widokowej. I choć nie ma śladów bójki czy szamotaniny, nie ma odcisków palców, coraz więcej osób w miasteczku wskazuje na „Dziewczynę z bagien” jako winną morderstwa. Nie będę zdradzać, co łączyło tę dwójkę, dodam tylko, że momentem kulminacyjnym, kiedy przeszłość zderza się z teraźniejszością jest proces sądowy.

Te sceny są tak zbudowane, że napięcie można kroić nożem. Nic dziwnego, że książka Ownes przez wiele miesięcy utrzymywała się na liście bestsellerów New York Timesa, by teraz swoją historią zachwycić także widzów. Owens sprawnie prowadzi fabułę, regularnie uderzając w nasze czułe struny. To opowieść o porzuceniu i samotności, o ogromnym nieprzystosowaniu do świata i o dorastaniu w otoczeniu przyrody, która dziś – w czasie zmian klimatycznych, które w Stanach przyczyniają się co roku do gigantycznych pożarów – jest coraz uboższa. To też opowieść o budowaniu własnej godności i stawianiu granic, bez podręcznika i wsparcia innych. Z jednej strony, możemy się uśmiechnąć pod nosem, że Kyę omija wirus patriarchatu. Z drugiej, jej samotność potęguje odtrącenie przez społeczność, na marginesie której zawsze dryfowała, a wykluczenie rzadko kiedy kończy się happy endem.

Natomiast wydaje mi się, że nie można czytać tej książki bez świadomości historii, jaka dotyczy samej Delii Owens. Bo choć „Gdzie śpiewają raki” jest jej debiutem prozatorskim, to urodzona w 1949 przyrodniczka i zoolożka jest znana na całym świecie. Wydała już kilka książek wspomnieniowych poświęconych przyrodzie Bostwany i Zambii, które także osiągnęły status bestsellerów, więc obecność jej nazwiska na listach książkowych hitów nie musi zaskakiwać. Natomiast świadomość, że opisy przyrody na amerykańskich mokradłach pochodzą od znawczyni, zmienia spojrzenie na lekturę opisów przyrody. Jej znajomość flory i jest po prostu imponująca, zwłaszcza że Ownes mieszka obecnie w Północnej Karolinie, gdzie toczy się akcja książki i świetnie zna tamtejszą florę i faunę.

Zapraszam do lektury „Gdzie śpiewają raki?”. To dobra pozycja na wakacje i nie tylko, zwłaszcza, że im więcej wiemy o autorce, tym bardziej robi się intrygująco.

Więcej recenzji znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam.

Zdjęcie okładkowe: tło: shutterstock.com