Kiedy Max Cavalera opuszczał szeregi Sepultury, był to nie tylo szok dla całej metalowej społeczności, ale także początek czegoś, co z punktu widzenia samych muzyków mogło być nawet ważniejsze niż losy zespołu. Max i Igor, rodzeni bracia, współtwórcy najpopularniejszego brazylijskiego zespołu w historii, przestali się do siebie odzywać na kilkanaście kolejnych lat. O ile w muzyce zmiany składów i tworzenie nowych projektów często przynosi coś dobrego, to rozłam w rodzinie zawsze jest bolesny i niepotrzebny. Dziś, obaj dorośli na tyle, żeby to dobrze zrozumieć…

 
Rozmowa z Igorem  Cavalera

 

Igor, jak się czułeś, kiedy zagraliście znowu razem z Maxem na jednej scenie?

Bardzo pozytywnie i wyjątkowo zarazem. Po tylu latach, kiedy stanęliśmy obok siebie poczułem się bardzo naturalnie, to było bardzo organiczne. Zajęło to bardzo dużo czasu, ale udało się nam w końcu odnaleźć, po pierwsze jako rodzinie, a po drugie jako muzykom. Kiedy udało nam się odtworzyć relacje braterskie, zaczęliśmy od razu rozmawiać o graniu i oto jesteśmy – Cavalera Conspiracy!

Mieliście do wyboru różne opcje, skąd pojawił się pomysł, żeby zaczynać wszystko od podstaw z całkowicie nowym projektem?

To wszystko było trochę na wariackich papierach. Ja od 2006 roku już nie grałem z Sepulturą, miałem wiele rzeczy do wyprostowania w życiu prywatnym, musiałem naprawić sytuację w mojej rodzinie i pierwszy krok, jaki przyszedł mi do głowy, to pogodzenie się z Maxem - bez żadnych kontekstów muzycznych, chodziło po prostu o odbudowanie związków rodzinnych. I to się udało. Znowu staliśmy się bardzo silni jako rodzina i ta siła przełożyła się dopiero po jakimś czasie na muzykę. Nawet przez chwilę nie myślałem o tym, by dołączyć do Soulfly. Miałem i wciąż mam swój elektroniczny projekt Mixhell i całkowicie nie interesowało mnie dołączanie do istniejącego zespołu. Za to wyzwanie, jakim było stworzenie czegoś całkowicie nowego, wydawało się dużo bardziej ekscytujące.

Ten nowy projekt nie od razu nazywał się Cavalera Conspiracy, prawda?

Tak, na samym początku mieliśmy pomysł, żeby kapela nazywała się Inflikted, ale okazało się, że wiele osób przed nami użyło już tego terminu do nazwania firm płytowych czy właśnie zespołów i pomyśleliśmy, że skoro mamy stworzyć coś całkowicie nowego, to nazwa też musi być całkowicie oryginalna. W tej sytuacji „Inflikted”, słowo, do którego mimo wszystko bardzo się przywiązaliśmy, posłużyło za tytuł płyty (śmiech)

Obok Ciebie i Maxa, w zespole grają jeszcze dwaj znakomici muzycy. O ile obecność Marca Rizzo nie jest niczym zaskakującym, to już francuski basista, znany z formacji Gojira, Joe Duplantier  jest swego rodzaju niespodzianką….

To był pomysł Maxa, żeby stworzyć zespół złożony z muzyków z różnych krajów, żeby nie można było określić go jako całkowicie brazylijski albo całkowicie amerykański. Tak działo się po części już w Soulfly z którego przyszedł Marc. Joe z Gojira jest Fancuzem i przy okazji bardzo zdolnym muzykiem i kompozytorem, wniósł wiele nowych pomysłów do zespołu i bardzo się cieszymy, że zgodził się na współpracę. Płyta „Inflikted” to nie tylko ja i Max, to album zespołu, w który wszyscy czterej muzycy mają swój wyraźny wkład…

Długo pracowaliście na materiałem?

Samo nagrywanie poszło raczej szybko, to były jakieś trzy tygodnie w studio. Oczywiście ja pojawiłem się w nim jako pierwszy, żeby nagrać partie perkusji i stworzyć całą strukturę kompozycji. Później przychodzili kolejni muzycy żeby dograć całą resztę. Praca z Loganem Maderem z Machine Head była bardzo dobrym doświadczeniem, chociaż w istocie to Max jest producentem całości, a Logan tylko pomagał wszystko zarejestrować. Potrzebny nam był inżynier dźwięku, który potrafiłby uchwycić dokładnie to,jak brzmi zespół i Logan sprawdził się w tym w stu procentach.

W czasie komponowania nowych piosenek mieliście jakieś opory przed tworzeniem rzeczy, które brzmią jak Sepultura albo Soulfly?

Nie stawialiśmy sobie żadnych barier czy ograniczeń odnośnie tego, że coś nie może być takie,jak my chcemy żeby było. Z drugiej strony mieliśmy pełną świadomość tego, że jeżeli zaczniemy się powtarzać, czy kopiować, to będzie bez sensu. Jednak, kiedy ja i Max gramy razem, to trudno jest uciec od charakterystycznego brzmienia. Siłą rzeczy niektóre elementy są podobne do tego, co już kiedyś graliśmy. To po prostu my i nie zagramy jak inni ludzie, to nasz sposób grania i pisania. Na płycie są jednak elementy, których nigdy nie było w Sepulturze - posłuchaj solówek Marca - są bardzo tradycyjne, bardzo heavy metalowe w swojej strukturze (śmiech). On jest w tym bardzo dobry i dzięki temu udało nam się stworzyć bardzo dobry miks hard core’owych riffów Maxa, jego wokali i tych wszystkich nowych „smaków”, które słychać na naszej płycie.

Na roboczej wersji okładki widnieją zerwane łańcuchy i połamane kajdany. Jaka historia się za tym kryje? To jakiś symbol?

Pomysł z tym zdjęciem nie był ostatecznym projektem okładki płyty, miał posłużyć jako forma zapowiedzi naszego nowego projektu. Ten obraz miał pobudzić ludzi do myślenia, do szukania odpowiedzi, co oznaczają te zerwane łańcuchy. To takie ćwiczenie wyobraźni (śmiech). Nie widać bestii, która zerwała te kajdany, ale wyobrażanie sobie tego monstrum może być całkiem interesujące. Ten pomysł pojawił się równocześnie ze słowem „inflikted”, kiedy razem z Maxem, byliśmy świadkami szalonego rytuału w Indonezji, gdzie ludzie wbijali sobie długie, grube igły w policzki, usta, czy nosy i nie odczuwali przy tym żadnego bólu. To nas zainspirowało do tego, co teraz widać na zdjęciach i słychać na płycie.

Trudno byłoby zakończyć rozmowę bez pytania o Sepulturę. Dla wielu ludzi, to bardzo dziwna sytuacja, widzieć ten zespół bez waszego udziału…

Tak… Ludzie sami muszą osądzić, dokonać wyboru. Nie chcę się wypowiadać, czy to, co oni robią jest w porządku, czy nie. Z mojego punktu widzenia wygląda to tak, że ci faceci też mają rodziny, swoje życie, jakoś muszą trwać i walczyć. Nie oceniam ich - ocenią to fani. Jeżeli dalej będą chcieli oglądać taką wersję Sepultury, to niech im się wiedzie jak najlepiej.

Na powrót do oryginalnego składu nie ma już nadziei?

Nie. Nie po to przeszedłem przez to wszystko, żeby teraz wracać do punktu wyjścia. Patrzę w przyszłość i bardziej koncentruję się na Mixhell i Cavalera Conspiracy, niż na wspomnieniach i przeszłości. Nowe rzeczy wynikają z tego, co robiliśmy kiedyś, źródło inspiracji jest w tym, co już było, jednak nie zamierzamy się cofać. W chwili obecnej chcemy jak najszybciej zacząć grać koncerty i wrócić do Europy w pełnym składzie na letnie festiwale. Mamy już propozycję z Polski, więc pewnie niebawem znowu się spotkamy…

 

Rozmawiał Piotr Miecznikowski