Każdy, kto coś już przeczytał dobrze wie, co jest tematem pisarstwa Krall. Ale to jest wiedza ogólna, powszechna, utkana wielkimi liczbami ofiar i zbudowana z konwencjonalnych opisów tragedii. Taką wiedzę Krall z premedytacją kwituje zdawkowymi zdaniami, jak choćbym takimi, z których składa się ten akapit z mojego ulubionego jej reportażu „Wyjątkowo długa linia”: „Nadlatywały samoloty i na wszystkich piętrach zaczynały dzwonić filiżanki w kredensach. (W roku trzydziestym dziewiątym, gdy wojna się zaczynała, dzwoniły w żydowskich kredensach. W roku czterdziestym czwartym, gdy się kończyła – w pożydowskich)”. Te dwa zdania zamknięte w symbolicznym nawiasie to tylko znak, sygnał nawiązujący do tła. Po co je opisywać, skoro jest znane. Inna sprawa, jak ten jeden drobny szczegół – dzwonienie filiżanek – trafnie oddaje tragedię całego narodu. I ona wiedzę w nich zawartą zamyka w nawiasie, jako rzecz dla jej pisarstwa mniej istotną, bo już znaną, a sama idzie w detale, opisy drobiazgów, których wspomnienie pracowicie wydobywa z pamięci swoich rozmówców i z dokumentacji, jaką studiuje przygotowując się do pisania.
W pierwszej chwili czytelnikowi wydaje się, że te drobiazgi nie mają znaczenia, że są zbędne, no bo co niby może wyniknąć z tego, że Meir Reichgold otwierając przedstawicielstwo jakiegoś towarzystwa asekuracyjnego „kupił woźnemu ubranie, czapkę i osiem guzików za dwadzieścia osiem rubli siedemdziesiąt kopiejek (uprzednio otrzymał od Towarzystwa zwrot pieniędzy jedynie za dwanaście guzików, podczas gdy uniform woźnego liczy guzików dwadzieścia)”? Krall uparcie trzyma się takich szczegółów przede wszystkim w jednym celu: chce, żeby jej czytelnicy nie stracili z oczu osób, o których ona opowiada, że te osoby to nie jakieś mgliste „składniki” niewyobrażalnie wielkiej liczby ofiar Zagłady, ale konkretni ludzie, którzy żyli swoimi codziennymi sprawami, tacy jak my wszyscy. I dopiero kiedy czytelnik w pełni sobie to uświadomi, może poczuć tragiczny absurd tego, co się stało. Że ci ludzie, którzy przez całe życie, od pokoleń, krzątali się wokół drobiazgów, najzwyczajniej nie istnieją, w większości nie mają nawet grobów. Zostali po prostu wymazani ze świata. Bez materialnego śladu. Ślad został tylko w pamięci tych, którym się udało ocaleć.
Na tym opiera się siła najsłynniejszego utworu Hanny Krall – „Zdążyć przed Panem Bogiem”. Ci, którzy mieszkali za murami warszawskiego getta, i ci, którzy w ostatniej chwili poderwali się do rozpaczliwej walki – zginęli. Pozostał tylko jeden, z którego pamięci reporterka starała się wydobyć, co się dało. „Historia powstaje po drugiej stronie murów, tam, gdzie pisze się raporty, wysyła w świat meldunki radiowe i żąda się od świata pomocy. Każdy specjalista zna dzisiaj teksty depesz i noty rządów. Ale kto wie o chłopcu, którego trzeba było zasypać, bo do piwnicy przedostawał się czad? Kto dzisiaj wie o chłopcu?”. Ano właśnie, o nim wie tylko ten jeden jedyny, który przeżył całą tę sytuację. Tylko on może o tym chłopcu opowiedzieć reporterce, a ona nam. I tak oto ten chłopiec, jedna z ofiar powstania w getcie, wpisuje się w pamięć zbiorową.
Zebrane teraz w jednej książce (właściwie księdze liczącej ponad tysiąc dwieście stronic) reportaże i proza Krall o wojnie i Zagładzie pokazują, jaki ogrom pracy wykonała autorka w ciągu kilku ostatnich dekad, ile ludzkich losów uratowała przed zapomnieniem. Sama skromnie mówi w jednym z niedawnych wywiadów: „W tej książce jest to, czego się dowiedziałam od moich bohaterów o czasach wojny i Zagłady”. Niby nic, ale tych bohaterów są dziesiątki, jeśli nie setki. Każdy opowiada swoją dramatyczną historię, każda z tych opowieści wypełniona jest epizodami, które wstrząsają dzisiejszym czytelnikiem – wiele opowiada o drodze do śmierci, przed którą nie ma ucieczki, niektóre, tych jest o wiele mniej, o zbiorowym zrywie obronnym, jak „Zdążyć przed Panem Bogiem”, albo o wręcz nieprawdopodobnym indywidualnym zrywie w imię miłości do męża, jak „Król kier znów na wylocie”, którego bohaterka przemierza pół ogarniętej wojną Europy, by dotrzeć do ukochanego.
Wszystkie natomiast opowiadają o tym, jak w sposób wręcz przemysłowy został unicestwiony cały naród, wraz z większą częścią jego dorobku materialnego, a przede wszystkim o tym, jaki ślad zostawiły wojenne przeżycia w świadomości tych, którzy przeżyli. I to jest ten tytułowy dla całości „Fantom bólu”, bo to jest składająca się z dwunastu książek zamkniętych teraz w jednym tomie opowieść o bólu, który trwa, mimo że ustały już przyczyny wywołujące go. Tamte wojenne przeżycia były tak straszne, że upływ czasu nie jest w stanie ich zamazać, że nie poddają się żadnemu wyparciu z pamięci. To wszystko strasznie boli i bohaterów opisanych przez Krall, i samą Krall i czytelników tego, co zapisała swoim oszczędnym językiem. Nie sposób nie mieć do tego osobistego stosunku.
Tekst: Leszek Bugajski, Wprost
Zapraszamy na spotkanie z Hanną Krall w ramach Apostrofu:
16 maja, 18:00 Teatr Powszechny w Warszawie, prow. Wojciech Tochman
w ramach spotkania fragmenty reportaży autorki przeczyta Elżbieta Kępińska
wstęp wolny
Komentarze (0)