Olga Rudnicka ma 20 lat i dwie powieści na swoim koncie. W księgarniach
pojawiła się właśnie kontynuacja "Martwego jeziora" - książka "Czy ten
rudy kot to pies", a młoda autorka zapowiada na październik premierę
swojej trzeciej powieści. Olga ujawnia źródła literackich inspiracji.
Ponad trzydzieści lat temu gospodyni domowa, znana dziś przede wszystkim jako Nora Roberts, autorka około 150 bestsellerów zaliczanych do nurtu tzw. literatury kobiecej, zaczęła pisać powieści z... nudów. Siedziała w domu z dwójką kilkuletnich dzieci, za oknem była zadymka, ponoć kończyły się zapasy czekolady... Sięgnęła więc po ołówek i notatnik, i napisała swoją pierwszą powieść. A dlaczego za pisanie wzięła się niespełna 20-letnia Olga Rudnicka? Chyba nie z nudów, skoro jednocześnie studiuje Pani i pracuje jako opiekunka społeczna?
Na pewno nie z nudów (śmiech). A zaczęłam kilka lat temu od spisywania swoich snów, jeszcze jako nastolatka. Miałam wtedy dwanaście-trzynaście lat. Z czasem zaczęłam te sny ubarwiać i w ten sposób powstawały różne opowiadania. Tak doszłam do "Martwego Jeziora", mojej pierwszej książki.
Dlaczego zaczęła Pani spisywać swoje sny?
Były to ciekawe fabuły. Jednocześnie bardzo ciągnęło mnie do pisania. Nie jestem w stanie wyjaśnić, dlaczego. W mojej głowie tworzyły się pewne obrazy, które chciałam opisać.
A gdyby nie spisywała Pani swoich snów, czy to, że nie zostały one przelane na papier, byłoby dla Pani męczące?
Nie wiem, czy męczyłyby mnie pierwsze sny, które zapisywałam, gdybym tego nie zrobiła. Ale obecnie tyle się dzieje w mojej wyobraźni, że niezapisywanie tego na pewno by mnie męczyło. Po prostu muszę zapisywać te historie.
A gdyby wydawca odrzucił Pani pierwszą książkę, czy nadal by Pani pisała?
Na pewno by mnie to nie zniechęciło. Powiem więcej: Gdybym wiedziała, jak wygląda promocja książki, jak to wszystko jest ze sobą powiązane, chyba nawet nie odważyłabym się na wysyłanie książki do wydawnictwa (śmiech).
A co najbardziej Panią przeraża w procesie promocji książki?
Telewizja. Występ przed kamerami paraliżuje mnie od stóp do głowy (śmiech).
Na co dzień jednocześnie Pani studiuje i pracuje jako opiekunka społeczna. Ile czasu może Pani poświęcić na pisanie? Czy tak jak jeden z Pani mistrzów Stephen King siada Pani o konkretnej godzinie do biurka i poświęca na pracę nad powieścią określoną liczbę godzin?
Trudno mi określić czas, który poświęcam pisaniu, ponieważ jestem studentką, na co dzień pracuję, a mam również mnóstwo obowiązków w domu i nie chciałabym zaniedbywać moich przyjaciół. Bywają dni, gdy piszę przez godzinę, a bywają takie, że siedzę przed komputerem całymi nocami. Poza tym czas to jedna sprawa. Bywają też takie dni, że siadam do laptopa i czuję pustkę. Czasami przez kilka godzin potrafię napisać tylko kilka zdań, a innego dnia jestem zaskoczona, że pisanie idzie tak szybko do przodu.
Czy wydanie dwóch powieści w ciągu niespełna dwóch lat zmieniło Pani tryb życia?
Owszem. Na początku, kiedy nikt jeszcze nie wiedział, że piszę, siadałam do komputera wtedy, kiedy miałam na to ochotę i kiedy miałam jakieś pomysły. Teraz staram się pisać systematycznie, praktycznie codziennie. Czasami to jest właściwie takie dzióbanie, piszę, skreślam, ale staram się mimo wszystko pisać codziennie.
Główne bohaterki Pani powieści - Beata i Ula - zajmują się zawodowo prawem, doradztwem podatkowym i ekonomią, czyli czymś zupełnie niezwiązanym z Pani studiami pedagogicznymi oraz pracą społecznej opiekunki. Czy praca nad książką to dla Pani tylko pisanie, czy również szukanie informacji?
To przede wszystkim poszukiwanie informacji. Ponieważ mam dopiero 20 lat, moja wiedza nie jest zbyt szeroka, tym bardziej, że, muszę się przyznać, przez całe życie traktowałam szkołę jako obowiązek.
Pisanie to bardzo czasochłonne wyszukiwanie informacji. Najbardziej kłopotliwe są sytuacje, kiedy nie mogę czegoś znaleźć. Staram się wtedy uciekać fabularnie w inną stronę. Ale to też nie jest takie proste. Czasami myślę, że przecież mogłabym zmienić moim bohaterkom zawód. A za chwilę uświadamiam sobie, że przecież na przykład Beata nie mogłaby robić czegoś innego! Wtedy znowu szukam na uparciucha wiadomości i staram się je skompletować, ponieważ inne życie już nie pasowałoby do moich postaci. Z bohaterami moich książek jest tak, jakby siedzieli w mojej głowie. A może to ja trochę przenikam do innej rzeczywistości? Niekiedy wymyślone przeze mnie postaci zaskakują mnie samą.
Są osobami autonomicznymi, które żądają uwzględnienia swoich praw?
Wiem, że to śmieszne, ale naprawdę tak jest. Postać, w miarę pisania, nabiera takiego charakteru, że nie da się jej zmusić do zrobienia czegoś, co jej nie odpowiada. To zaskakujące, ale naprawdę dzieje się to w mojej głowie (śmiech).
W jaki sposób Pani praca, studia i doświadczenia codziennego życia wpływają na Pani wyobraźnię? W jakim stopniu ją zasilają?
Podczas pisania staram się, żeby pierwowzorami bohaterów nie były żadne osoby rzeczywiste, chociaż znajomi i tak mają tendencje do doszukiwania się siebie w postaciach z moich książek. Wydaje mi się, że codzienne doświadczenia i spotkania z ludźmi na pewno zostawiają we mnie jakiś ślad. Chociaż nie opisuję w książkach jakichś realnych sytuacji, to jednak spotkanie z drugą osobą zawsze coś we mnie zostawia i w jakimś stopniu przekładam tę małą cząsteczkę na literaturę. Dlatego wszystko ma jakiś wpływ, tym bardziej, że pracuję jako opiekunka społeczna. Ta praca uczy mnie empatii.
Na której półce w księgarni chciałaby Pani zobaczyć swoje książki: z kryminałami, z tzw. literaturą kobiecą czy z literaturą obyczajową?
Dla mnie niesamowite jest już to, że mogę tam zobaczyć własną książkę (śmiech). Za każdym razem, kiedy przechodzę obok księgarni, odczuwam tak wielkie emocje, że trudno mi nad nimi zapanować. To dla mnie coś niewyobrażalnego (śmiech). A jeżeli chodzi o półkę... Naprawdę nie wiem.
Wśród swoich mistrzów wymienia Pani m.in. Stephena Kinga. Czy sięgnie Pani po jego ulubiony gatunek literacki, czyli horror?
Czy horror, jeszcze nie wiem, natomiast zastanawiam się nad czymś poważniejszym. Mam kilka pomysłów odbiegających od stylu powieści "Martwe Jezioro" i "Czy ten rudy kot to pies", ale o horror to może za duże słowo.
Po przeczytaniu Pani drugiej powieści pomyślałam sobie: Jaka szkoda, że Beata ma tylko jedną przyjaciółkę, bo pewnie cykl zakończy się na tym tomie. Chociaż... została do wyjaśnienia jeszcze co najmniej jedna tajemnica. Czy pozostanie Pani w świecie Beaty i Uli bohaterów, czy opuści swoich bohaterów i ich świat na dobre?
Zastanawiałam się nad tym, ale doszłam do wniosku, że ludzie mają dosyć "Mody na sukces". Nie chciałabym pozostawać w jakichś schematach i ciągnąć czegoś na siłę, zatem to już koniec, jeśli chodzi o życie Ulki i Beaty. Natomiast niedawno wydawnictwo zaakceptowało moją kolejną książkę, która ukaże się w październiku i będzie to coś zupełnie nowego. Podobny styl, z poczuciem humoru i kryminalnym wątkiem w tle, ale spotkamy się z zupełnie innymi bohaterami i inną akcją.
Ma Pani dwadzieścia lat i dwie książki na swoim koncie. Swoją przyszłość wiąże Pani z pisaniem, z kierunkiem studiów czy z obecną pracą?
Wydanie książki tak wiele zmieniło w moim życiu, że na razie wariuję z radości. Muszę przyznać, że dopiero teraz do mnie dociera, jak trudno wydać książkę. Chciałabym nadal pisać i rozwijać się w tym kierunku.
Rozmawiała Magdalena Walusiak
Zapraszamy do zapoznania się z Katalogiem nowości książkowych >
Zobacz także stronę specjalną poświęconą książkom Olgi Rudnickiej TUTAJ>
Komentarze (0)