Oj były, były…nawet w purytańskiej przez lata Ameryce (któż nie pamięta filmu Dziewięć i pół tygodnia, czy Nagiego instynktu). Natomiast w polskim filmie seks pokazywano albo śmiertelnie poważnie i bez wdzięku, albo dowcipnie (jak w Seksmisji). Do niedawna. O rodzimej historii zapisanych w celuloidzie uciech cielesnych, czytamy w najnowszym wydaniu tygodnika „Newsweek”.

"
Momenty były?" - pytał w pamiętnych dialogach Marian Kociniak na wieść, że jego rozmówca (Andrzej Zaorski) widział wczoraj "fajny film". Po obejrzeniu fabuły w reżyserii Marka Gajczaka "Pod powierzchnią" (premiera 13 października) obaj panowie z pewnością mieliby sporo do obgadania. Jako fachowcy bez wątpienia zwróciliby uwagę na wyraźnie odwołujące się do jungowskiej psychologii głębi sceny podwodnych karesów nagiej pary. Nie omieszkaliby też docenić artystycznych walorów ekspozycji kobiecych ciał i łon w pięknych okolicznościach mazurskiej przyrody. A i tak prawdopodobnie pominęliby wiele niuansów, bo na przywołanie wszystkich interesujących ich w rzeczonym obrazie "momentów" nie wystarczyłoby im jednej audycji. I nic dziwnego, film Gajczaka, będący pełnometrażowym debiutem tego 40-letniego operatora, jest pierwszym od lat w polskim kinie erotykiem. A więc produkcją, której tematem są przede wszystkim namiętności i zmysły, co to w życiu głównego bohatera, pisarza, na jawie prysły, ale spotęgowały się za to w jego snach i fantazjach. I to do tego stopnia, że nasz literat nie wie, co jest prawdą, a co majakiem, co jest na wierzchu, a co pod spodem."
 



Skrót artykułu z wydania 41/06 ze strony 104 tygodnika „Newsweek”.