W nowej książce Agata Passent okazuje się bystrym obserwatorem i wyraziście potrafi opisać zarówno to, co widzi, jak i co czuje. Autorka niczego nas uczyć nie zamierza. Elegancko pokazuje, fachowo oświetla, kompetentnie porównuje… Ocenia, oczywiście, że ocenia, lecz tej oceny nam przecież nie narzuca. Musimy oceniać sami.

W „Kto pani to zrobił” znajdziemy wszystko – od rozważań o problemach damsko-męskich po nasz charakter narodowy i wspomnienia z dzieciństwa z czasów PRL-u…  Skąd czerpie Pani pomysły na felietony?

Ja ich nie czerpię, one mnie wyczerpują. Pomysłów bywa nadmiar, tylko lenistwo powoduje, że nie zawsze je zapisuję. Widzę je wokół, bo nie unikam życia, nie siedzę sama pod lipą czekając na wenę. Studiowałam mieszkając w akademiku, wcześnie zaczęłam pracę w mediach: radiu, telewizji, prasie. Prowadzę Fundację Okularnicy, czyli podobnie do wielu Polek i Polaków borykam się z problemami zarządzania, finansów, kryzysów w zespole. Jestem mamą, córką, bywam partnerką, uwielbiam biesiadować z przyjaciółmi. Ludzie sami zasypują mnie tematami, nie szukam ich.

„Wychowali mnie wybitni polscy felietoniści, Daniel Passent i Agnieszka Osiecka, których dowcip, kultura i erudycja kastrowały mnie od wschodu do zachodu.” – pisze Pani we wstępie do książki. Czy to właśnie rodzice są dla Pani mistrzami gatunku?

Mama była znakomitą prozaiczką, o czym wielu z nas nawet nie wie. Oczywiście, oboje są mistrzami gatunku, natomiast moje pokolenie to szczęściarze, bo poznaliśmy teksty Kisiela, KTT, Pilcha i ich wcześniejszych mistrzów: skamandrytę Słonimskiego czy varsavianistę Prusa. Ja nie kryję, że wolę klasykę; choćby z tego powodu, że lubię archaizmy i teksty dłuższe, a nie internetową powierzchowną klikaninę.  

„Dziś łowca sprzed 150 tysięcy lat jakiś taki grubszy jest. Mniej prężny. Z platfusem w bucie. Zdarza się, że i z prozakiem, a nie z kwiatem w butonierce”. „Piją na umór, wloką się po domu w kapciach pomimo łykania prozaków garściami”. Portret mężczyzny wyłaniający się z felietonów bywa mocno zniechęcający… Czy współczesna kobieta ma w ogóle szansę na znalezienie ideału?

To nie tajemnica tylko fakty. Statystyki mówią że wśród bezdomnych oraz samobójców więcej jest mężczyzn. Ostatnimi laty nie ma "kryzysu męskości". Po prostu o wiele więcej kobiet studiuje i prawie wszystkie pracują. Stały się więc bardziej wybredne, niezależne, krytyczne. W mężczyźnie szukają inspiracji, oparcia, poczucia bezpieczeństwa, a jak tego nie otrzymują, to nie muszą z nim być. Współczesna kobieta nie jest sierotką szukającą kogoś, kto ją przygarnie. 

Czy damskie oczekiwania wobec płci przeciwnej nie są zbyt wysokie? Czy panie nie są teraz zbyt ambitne, „one koniecznie muszą znikać panom na zakręcie kolejnego kilometra maratonu. Idealnie wyrzeźbione, zawsze pierwsze, lepsze, niezależne, z kolekcją dyplomów nad biurkiem”?

Wszyscy mamy dziś kłopoty z decyzjami. Za dużo szans, bodźców, światów wirtualnych, realnych. Poza tym oczekiwania wobec kobiet wzrosły. Mamy być silne, uparte i waleczne jak Justyna Kowalczyk a jednocześnie wykształcone, rodzinne, opiekuńcze, ponętne i pomagać mężczyznom. No, heloł? Kto da radę? Jak byłam dwudziestolatką to zachłysnęłam się tymi możliwościami, podobnie jak dzisiejsze roczniki 80. Ale po dwudziestu latach pracy i intensywnego życia zarówno kobiety jak i mężczyźni zaczynają szukać wyciszenia. Trzydziestolatkę trudno dogonić, bo ma powodzenie w pracy i bo to piękny wiek dla kobiet, ale czterdziestolatka już nie musi nic sobie ani światu udowadniać. No, chyba że jest Krytyną Jandą, która nigdy nie zwalnia i zawsze jest piękna. 

Czy w epoce Google’a, Facebooka, telefonów komórkowych i szybkiego tempa życia trzeba koniecznie nadążać?

Można żyć w izolacji, ale wtedy trzeba mieć kosmiczny umysł. Wyobraźnię na miarę poetów albo naukowców, która powoduje, że taka osoba podróżuje w dużo ciekawsze miejsca niż sieć.  Wtedy można się odciąć od fejsbukowej sieczki i inni będą nadążać za nami. Lepiej jednak nie wierzyć we własną wyjątkowość, bo rozczarowania są gorzkie. Posiadanie własnej strony w sieci albo konta na portalach to dziś norma w zawodowym świecie. Jeśli chcemy być zatrudniani, zapraszani, to musimy mieć czystą koszulę, maniery - sam rozum nie wystarczy. Strona w sieci czy konto, to taka czysta koszula. Można też po prostu stwierdzić, że mniej znaczy więcej, napawać się duchowością, nie mieć znajomych i żyć w stylu pustelniczym, np. w aśramie.

„My, warszawiacy, znamy z autopsji kompleks prowincji. Marzy nam się mansarda w Paryżu, loft w Londynie, willa w Tivoli”. Pomimo tego w Pani tekstach znajdujemy wiele dowodów na lokalny patriotyzm. A zatem czy powinniśmy hodować w sobie poczucie niższości wobec Zachodu?

Często jest tak, że ludzie wybitni są bardzo niepewni siebie. Znam artystów, którzy każdy swój wernisaż czy nowe przedstawienie odchorowują załamując się, że znów im nie wyszło, że dzieło jest marne. Z drugiej strony pycha jest odpychająca. Nie jesteśmy pępkiem świata. Śmieszy mnie okrutnie powiedzonko sprzed lat "Warszawa, Paryż wschodu". Jesteśmy brzydkim miastem bez tożsamości i zabytków, które zaciska na przyjezdnych i przejezdnych pętlę kapitalizmu, ale mieszkańcy są tu niezłomni i mają genialne pomysły, więc mamy również powody do dumy.  Poza tym mnóstwo się tu dzieje. Idę dziś do TR na film dokumentalny o pionierach polskiego performance'u. Nic o nich nie wiem, nikogo tam nie znam. Czegoś się wreszcie nauczę. Jak co dzień w Warszawie.  

fot. (C)Monika Wrzesińska studio MMP