Ten zespół to prawdziwa instytucja na polskiej scenie rockowej, nie jest, zatem dziwne, że ich każdy ruch jest baczenie obserwowany, przez fanów, dziennikarzy i innych muzyków. Od ponad dwudziestu lat Hey wyznacza nie tylko kierunki, ale też standardy, które obowiązują każdego, kto chce być traktowany poważnie, jako artysta. Na nowym albumie po raz kolejny mierzą się z formułą „bez prądu” i znowu dostajemy coś świeżego i oryginalnego. O kulisach powstawania „Hey w Filharmonii. Szczecin Unplugged" opowiadają Jacek Chrzanowski i Kasia Nosowska.
Był już Hey Unplugged. Ten nowy to uzupełnienie tego poprzedniego, czy rodzaj nowego spojrzenia na formułę?
Dzięki poprzedniemu koncertowi Unplugged przekonaliśmy się że dobrze się czujemy w takiej odsłonie i przestaliśmy obawiać się formuły „akustycznego” grania. Kiedyś, gdy sięgały po nią zespoły rockowe często kończyło się to na zmianie gitar z elektrycznych na akustyczne, bądź symbolicznym dodaniu instrumentów smyczkowych. Generalizuję trochę, ale my też mieliśmy takie przykre doświadczenia w tej materii stąd nieufność do tej formy koncertowania. „MTV Unplugged” przekonał nas, że możemy się odnaleźć w „akustycznym” graniu i co chyba dużo ważniejsze, że dzięki odmiennym aranżacjom możemy tchnąć w piosenki drugie, nowe życie. Ośmieliło nas to do eksperymentowania w różnych konfiguracjach składowych, w międzyczasie mieliśmy romans z sekcją dętą i kolaborację z artystami z odmiennych gatunków muzycznych, więc postanowiliśmy te doświadczenia ponownie wykorzystać. Drugi koncert z tej serii, jest jakby naturalną konsekwencją tamtych działań. Od poprzedniego minęło prawie dziesięć lat, powstało wiele nowych utworów z którymi zapragnęliśmy się zmierzyć w tej formule. A gdy pojawił się pomysł nagrania płyty w Filharmonii Szczecińskiej nie mieliśmy wątpliwości, że musimy to zrobić.
Uwagę zwracają bardzo interesujące aranżacje. To wyłącznie Wasze dzieło, czy ktoś z Wami współpracował?
Oczywiście przy tak wielkich przedsięwzięciach, musi być człowiek, który to wszystko ogarnie i my na szczęście mamy taki skarb w zespole, więc nie musieliśmy korzystać z zewnętrznej pomocy. Jest nim Marcin Macuk, który jako człowiek wszechstronnie uzdolniony wziął na siebie odpowiedzialność za kontakty z muzykami Filharmonii Szczecińskiej jak i godzenie naszych zazwyczaj odmiennych zdań. Prace trwały dosyć długo, graliśmy próby najpierw sami a później z udziałem dodatkowych muzyków. Następnie Marcin rozpisał partie dla naszych kolegów z filharmonii.
Kasia, pomimo że wszystko jest unplugged, to całość brzmi bardzo dynamicznie. Jak zmienia się twój głos i sposób śpiewania?
Koncerty Unplugged są zawsze wyzwaniem, nowe aranżacje wymagają również ode mnie innego podejścia do wykonywania naszych utworów. Wiadomo ze nowa formuła, dostojne ściany Filharmonii i publiczność sprawiają, że czuję się jeszcze bardziej onieśmielona. Do tego dochodzą jeszcze ogromne emocje związane z nagrywaniem płyty w tak nobliwym miejscu.
Dlaczego akurat w Szczecinie postanowiliście zrealizować nagranie?
Szczecin to wszystko co nam najbliższe - Hey wywodzi się z tego miasta i powrót do Szczecina za każdym razem jest dla nas bardzo emocjonującym przeżyciem. Gdy poznaliśmy budynek nowej Filharmonii w Szczecinie, który niedawno został ogłoszony najpiękniejszym budynkiem w Europie, nie było wątpliwości, że to właśnie tam chcemy dokonać czegoś wyjątkowego i niepowtarzalnego. Okazało się, że nasze plany zbiegły się z dążeniem Filharmonii do zainicjowania i współprodukcji projektu specjalnego, skrojonego na miarę tego miejsca. Tak, przy wsparciu i otwartości Filharmonii na nietypowe projekty powstała nasza płyta. Projekt wsparło również Miasto Szczecin.
Domyślam się, że nie łatwo jest zrealizować taki duży projekt, co było największym wyzwaniem z jakim musieliście się zmierzyć?
Dla nas jako muzyków oczywiście najważniejsze były sprawy artystyczne, i to było największe wyzwanie. Ale zaraz po zamknięciu tzw. etapu prób warszawskich największą niewiadomą była konfrontacja z muzykami, pracownikami i „budynkiem” filharmonii. Nasz i ich to dwa różne, rzadko przenikające się zazwyczaj, światy i zawsze rodzi to pewien rodzaj dystansu. Dla nich filharmonia to niemal dom, my traktujemy ją raczej w kategoriach świątyni. Myślę, że czujemy się lekko „chropowaci” w takich miejscach i przychodzi myśl, że to trochę nie nasze środowisko naturalne. Ale wątpliwości szybko zostały rozwiane, lody przełamane, zarówno muzycy jak i pracownicy filharmonii wykazywali się wielkim zrozumieniem dla naszego nieobycia. Drugą trudną sprawą są sprawy organizacyjno logistyczne, produkcja tej wielkości wymaga pracy i zaangażowania wielu osób. Współpraca na każdym szczeblu i koordynacja tylu detali i szczegółów to potężne wyzwanie organizacyjne. Na szczęście nie musimy się tym zajmować osobiście. Ale z tego miejsca chcielibyśmy bardzo podziękować wszystkim pracującym z nami przy projekcie za pomoc, poświęcenie i wyrozumiałość.
Kilka słów o muzykach – gościach? Ile w sumie osób było na scenie?
Był to jeden z największych składów z jakimi mieliśmy przyjemność współpracować, na scenie było dwadzieścia osób. Zestaw instrumentów jak na nasz sposób postrzegania instrumentarium był bardzo egzotyczny. Pierwszy raz mieliśmy w składzie obok siebie takie instrumenty jak harfa, sitar, marimba, ukulele, banjo, mandolina, do tego sekcja dęta i tak dalej, długo by wymieniać. A co najciekawsze wszystkie te instrumenty doskonale ze sobą współbrzmiały. Przepraszam,że nie wymienię nazwisk, pełna lista kto i co jest na płycie, ale chcielibyśmy bardzo wszystkim podziękować. To była wyjątkowa przyjemność.
Nowe instrumenty, które pojawiły się w trakcie nagrań, czy muzycy Hey nauczyli się grać na czymś nowym, nietypowym, zabawnym?
Oczywiście, nowością jest banjo, mandolina, ukulele czy klawisze w różnych odsłonach. Cały czas staramy się bawić tym, co robimy, a zmiany instrumentów są świetną zabawą. Gdy nagrywamy płyty często na danym instrumencie nie gra ten, co powinien (śmiech)
Rozmawiał Piotr Miecznikowski
Płyta „Hey w Filharmonii. Szczecin Unplugged” do kupienia na empik.com.
Komentarze (0)