Jego wypowiedź na ten temat, to bardzo cenny głos w trwającej wiele miesięcy debacie na temat ujawniania zawartości esbeckich teczek, zgromadzonych w archiwach IPN oraz nazwisk tajnych informatorów i pracowników peerelowskiego aparatu bezpieczeństwa. Głos jak się wydaje jednoznaczny: "nie zdawałem sobie sprawy, jak rozległe było orwellowskie oko śledzące każdy mój ruch. Nietypowa była systematyczność spotykających mnie represji. A przecież obejmowały one nie tylko mnie, lecz także tysiące osób i ich rodziny w całej Polsce (…) „Pierwsza notatka o mojej bardzo skromnej, bo zaledwie 23-letniej osobie, pochodzi z początku września 1945 roku. Napisał ją lokalny funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa z Żoliborza Józef Wietrzny. Od tego meldunku zaczyna się kilka dziesiątków lat prześladowań zakończonych dopiero w 1989 roku” pisze Władysław Bartoszewski. Dalej opowiada o represjach które go spotykały, począwszy do 1946 roku, kiedy to po raz pierwszy został aresztowany: „przez wiele miesięcy przesłuchuje mnie oficer Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego podporucznik Zygmunt Jankun. Po półtorarocznym śledztwie – w kwietniu 1948 – zostaję zwolniony”. Jednak SB nadal „miało go na celowniku” i w celu pełnej kontroli jego poczynań zaangażowało potężny, jak to mawiano nowomową tamtych lat, „aparat ludzki”: „Jak wynika z akt, od tego czasu do końca PRL-u zajmowało się mną – nie licząc konfidentów – 418 różnych ludzi, których znam z nazwiska. Ludzi, którzy mieli przecież swoich szefów, współpracowników itp. To ukazuje rozmiar orwellizmu, w którym my, Polacy, żyliśmy”.
No i co z tym fantem zrobią wrażliwi intelektualiści, humanitarnie i programowo przeciwni lustracji? Przecież osobie tak szanowanej jak Władysław Bartoszewski, nie da się „dorobić gęby” oszołoma, jak to niektórzy próbowali zrobić z Wildsteinem. To ci zagwozdka.
Oj, nieładnie panie Władysławie, nieładnie…tak skonfundować rodzimą Armię Zbawienia.
Iza J. 30.07.2005 r.
Pełna treść artykułu „Moje na wierzchu” w drukowanej wersji tygodnika “Ozon”.
Komentarze (0)