O czterech takich, co ukradli serca kilku pokoleniom fanów – z okazji premiery albumu „Akustycznie” muzycy Lady Pank opowiadają o tym, czym się różnią koncerty bez prądu od elektrycznych, wspominają amok pierwszych dni i szukają klucza do własnego sukcesu.
Mówi się, że każdy utwór gitarowy powinien zostać zagrany na gitarze akustycznej – jeśli nie zadziała, to znaczy, że na przesterowanej też nie zabrzmi dobrze. To prawda?
Jan Borysewicz: Kiedyś mówiło się, że jeśli czegoś nie da się zagrać przy ognisku, to znaczy, że kompozycja jest zła. Ja się z tym nie zgadzam. Utwory rockowe powinno się grać na gitarze elektrycznej, która daje większe możliwości. Na akustyczną komponuje się inaczej. Przerabianie utworów elektrycznych na instrumenty akustyczne to jednak duża przyjemność.
Jak daleko idące były te przeróbki w przypadku „Akustycznie”?
Jan Borysewicz: Na pewno nie aż tak daleko, żeby ingerować w kompozycje. Polegały na smaczkach, które ustalaliśmy z klawiszowcem Wojtkiem Olszakiem. Chodziło
o wzbogacenie utworów, które są znane i powinny pozostać rozpoznawalne.
A czy pod względem atmosfery koncerty akustyczne bardzo różnią się od elektrycznych?
Jan Borysewicz: 20 lat temu nagraliśmy płytę „Mała wojna”. To był jeden koncert akustyczny i więcej takich nie graliśmy. Po latach zatęskniliśmy, chcieliśmy odmiany. Usiąść na krzesłach i zagrać dla publiki, która słucha. Nie wszędzie się udało. Większość utworów zarejestrowaliśmy więc w Poznaniu, gdzie zostało zrobione zdjęcie okładkowe.
Janusz Panasewicz: Większość koncertów graliśmy w teatrach i filharmoniach. Ludzie mogli przyprowadzić rodziny i posłuchać tego, co gramy. Mimo że mam rockowy temperament, lubię ten klimat.
Kuba Jabłoński: Panuje większe skupienie. Aranżacje są dopracowane a dźwięk czysty. Specjalnie dobieram instrumenty o innej charakterystyce brzmienia. Biorę bębny, które mają już prawie 50 lat.
Pamiętasz swój pierwszy koncert w Lady Pank?
Kuba Jabłoński: Tak. To właściwie była próba z publicznością przed pierwszym oficjalnym koncertem z nowym składem. Był 1994 rok, nowe otwarcie w zespole, chcieliśmy sprawdzić, czy maszyna jest dobrze naoliwiona. Potem pojechaliśmy w trasę.
Krzysztof Kieliszkiewicz: Tę próbę z publicznością też pamiętam. A na trasie byłem zestresowany. Drugi i trzeci koncert były rejestrowane przez media i będę je wspominał do końca życia. Nigdy nie zapomnę też koncertu z okazji 18. urodzin grupy. Wystąpili
z nami Zbigniew Hołdys, Paweł Kukiz i Lech Janerka.
Możecie być dumni z tego, że tak wielu fanów wytrwało przy was przez te wszystkie lata. Ale prawdziwą miarą sukcesu jest to, że wciąż dochodzą nowi.
Kuba Jabłoński: Graliśmy w kwietniu koncert w Stodole, po którym pomyślałem sobie dokładnie to samo! Dwudziestoletnich dzieciaków nikt tam za uszy nie zatargał. Przyszli i doskonale się bawili. W naszych piosenkach jest moc. Podzieliłem się z żoną swoją refleksją, a ona na to: „A czego się spodziewałeś? Przecież to klasyka!”
Jan Borysewicz: Ostatnio graliśmy koncerty dla Polonii i te koncerty były takie, jak 25 lat temu. Ludzie odkryli nas na nowo. To bardzo miłe i budujące. Nawet Robert M.
i polscy raperzy kochają Lady Pank. Kiedy uświadamiam sobie, że nasza muzyka dociera do tak wielu ludzi, czuję wielkie wzruszenie.
Czy 30 lat temu zastanawialiście się, jak długo to potrwa?
Jan Borysewicz: Miałem tylko amok w oczach i jedną myśl w głowie: zrobić kapelę! Wiedziałem, że to musi wypalić, ale nie zastanawiałem się, ile to przetrwa. Lata mijały, nowe numery się sprawdzały, ludzie je akceptowali. Chyba rzeczywiście mam dobrą rękę do robienia ponadczasowych kawałków.
Janusz Panasewicz: Pamiętam pierwszy rok działalności, kompletne szaleństwo. Zdobyliśmy popularność z dnia na dzień, nie myśleliśmy co będzie się działo. Nie przypuszczałem, że przetrwamy tak długo. Teraz widzę, że wychowały się na nas pokolenia.
Czy taka zgrana paka starych wyjadaczy czuje jeszcze tremę i ekscytację przed koncertem?
Jan Borysewicz: Oczywiście, że tak! Na koncertach dużo improwizuję, więc mi się nie nudzi. Ale emocje towarzyszą nam już wcześniej. Jeśli koncert jest opóźniony, ludzie się denerwują i nam się to udziela. Bez tremy nie chciałoby mi się wyjść na scenę.
Krzysztof Kieliszkiewicz: Dla mnie każdy koncert jest dużym przeżyciem. Po każdym mówię: „ale się udało!” To fajne, że nie jestem beznamiętnym rutyniarzem.
Lady Pank grał już elektrycznie i akustycznie, symfonicznie i w klubowych remiksach... Jest jeszcze jakaś konwencja, w którą chcecie się wpakować?
Jan Borysewicz: Nie wiem, może coś mi przyjdzie do głowy. Ekstremalnych zmian nie będzie. Za to mogę już dziś zapowiedzieć nową płytę studyjną Lady Pank, która ukaże się dziewięć miesięcy po „Akustycznie”.
Komentarze (0)