Waluś to postać unikalna. Można zaryzykować stwierdzenie, że fenomen. Chłopak jest wciąż bardzo młody, ale przeżył już sporo i umie o tym ciekawie opowiadać. Tworzy historie, buduje światy, zaprasza słuchacza do innego wymiaru. Oczywiście ten inny wymiar to rzeczywistość, którą każdego dnia spotykamy na ulicy, widzimy jak śpi na ławce, albo kombinuje jak uzbierać na coś do picia. To obrazek, którego czasami wolimy uniknąć, ale który przy bliższym poznaniu okazuje się nie różnić od naszego własnego tak bardzo, jakbyśmy chcieli. Waluś to jeden z nas, tyle że nie udaje lepszego, nie gra życiowego zwycięzcy.

 

 

Piotr Miecznikowski: Pamiętasz moment, w którym w twoim życiu pojawiła się muzyka?

WaluśKraksaKryzys: Pewnie. Może nie jest to coś, czym bardzo chciałbym się chwalić, ale to były imieniny mojego wujka w Sosnowcu. Zawsze na takich rodzinnych imprezach, puszczał te rockowe klasyki typu Led Zeppelin, Queen czy The Rolling Stones. Akurat tego dnia włączył koncert AC/DC z Monachium z roku 2000 albo 2002. Miałem wtedy dziesięć, może dwanaście lat i pierwszy raz zobaczyłem, że muzyka może mieć energię, że może porywać tłumy i tworzyć przestrzeń dla świetnego klimatu. Patrzyłem na tych ludzi i wydawało mi się, że są zupełnie odcięci od zewnętrznego świata, na stadionie w Monachium stworzył się mikrokosmos. Obejrzałem wtedy ten koncert dwa razy, później wujek zgrał mi go na DVD i katowałem nagranie dzień w dzień, grając na plastikowej gitarze, powtarzając ruchy Angusa Younga i udając, że sam jestem w trasie koncertowej (śmiech).

A kiedy stwierdziłeś, że jednak możesz zagrać coś na poważnie, nie tylko w domu przed lustrem?

Może z miesiąc temu... (śmiech). A tak całkiem serio, to zaczęło się w domu kultury w Skale, tyle że lekcje nie sprawiały mi jakieś szczególnej frajdy. No ale tak już jest, że te pierwsze trzy-cztery lata trzeba poświęcić na naukę gry na instrumencie, żeby później samu spróbować coś tworzyć. W tamtym czasie siedziałem w metalu, grałem dużo coverów, wprawek z muzyki klasycznej dla polepszenia warsztatu, jednak w sumie nie czułem, żeby do czegokolwiek mi to służyło. Zwrot nastąpił kiedy usłyszałem album „Wij” Błażeja Króla. Wtedy dotarło do mnie, że można pisać fajne teksty po polsku i robić muzykę, która jest z Polski, a brzmi jak z kosmosu (śmiech). Nikt poza Błażejem nie gra tak jak on. Pomyślałem, że to jest fajny pomysł, żeby pisać muzykę na swoich zasadach i tworzyć własny język. Powoli to we mnie dojrzewało i kiedy zacząłem pracować nad płytą „MiłyMłodyCzłowiek”, nie zakładałem, że ona w ogóle się ukaże. Jednak okazało się, że miałem dużo szczęścia i sporo zbiegów okoliczności złożyło się na fakt, że jestem tu gdzie jestem, i że robimy ten wywiad. Chyba o to w tym wszystkim chodzi. Pewności siebie nabrałem kiedy zacząłem docierać do większej publiczności i zaczęły pojawiać się jakieś konkretne propozycje. Teraz jestem bardziej świadomy tego co robię i mam konkretną motywację – chcę się rozwijać i kontynuować tę przygodę. Mam nadzieję, że „Atak” nie będzie jedynym takim strzałem i, że od tej pory nic wartego uwagi ode mnie nie wyjdzie.

Myślę, że nie ma takiego zagrożenia. „Atak” to bardzo dojrzały i interesujący album. Do głowy przychodzi pytanie, z czego właściwie ten Waluś jest ulepiony? Słychać w twojej muzyce sporo inspiracji: od lat osiemdziesiątych, poprzez grunge, aż do nowej fali punk rocka i takich kapel jak Viagra Boys czy Idles. W twojej narracji słychać nawet trochę elementów wziętych z rapu.

Porównania do tak znakomitych artystów są dla mnie bardzo miłe, jednak prawda jest taka, że kiedy tworzyłem swój materiał w ogóle nie miałem o nich pojęcia. Nie słuchałem dużo takiej muzyki. Dopiero później zacząłem się dowiadywać o tym, że takie zespoły jak Viagra Boys czy Idles w ogóle istnieją (śmiech). Moje ówczesne rozeznanie ograniczało się do polskiej alternatywy i to takiej, która dzisiaj jest już mainstreamem.

 

ATAK - WaluśKraksaKryzys

 

Teraz role trochę się odwróciły, muzyka pop już nie jest mainstreamem.

To prawda, dziś to jest rap i alternatywa. I fajnie, że tak się dzieje. Moja muzyka, wracając jeszcze do pytania o inspiracje, jest na tyle pozbawiona wpływów, na ile ja nie byłem ich świadomy. Po prostu chciałem opowiadać o mocnych emocjach, używając mocnych środków. Stąd u mnie słychać gitarę a nie instrumenty klawiszowe czy... wiolonczelę (śmiech).

Opowiedz proszę o procesie powstawania albumu „Atak”. Interesujące jest to, że twoja muzyka pomimo tego, że wydaje się dość prosta, jest jednak bardzo złożona i świetnie przemyślana właśnie w warstwie produkcji. To wszystko twoje pomysły, czy ktoś ci w tym pomagał?

Cały materiał, podobnie jak w wypadku pierwszej płyty, powstał u mnie w domu. Tyle, że tu pojawiła się firma Mystic Production i oni skierowali mnie do studia nagrań, pod opiekę Michała Kupicza. On świetnie zrozumiał, że chcę mieć ten swój język komunikacji i pewne rzeczy chcę zrobić odstępując od ogólnie przyjętych norm. Pomagał mi rozwinąć moje pomysły, nie miał żadnego problemu z tym, że zależało mi, aby wokal był nagrywany w charakterystyczny dla mnie sposób. Trochę to wszystko poprawił i ujarzmił, tak że nowy materiał brzmi lepiej niż „MiłyMłodyCzłowiek”. Pomysły, które zaproponował dały fajny efekt, jego wkład jest zauważalny, wiele smaczków, które słychać na tej płycie pochodzi właśnie od niego.

Obok samej muzyki, ważnym elementem twojej komunikacji ze słuchaczem są bardzo ciekawe teledyski. Tu też jesteś za wszystko odpowiedzialny, czy raczej zostawiłeś tę robotę innym?

Wszystko co robię, zarówno w muzyce jak i w klipach, robię pierwszy raz i nie miałem świadomości, że na pewnym etapie sam jestem scenarzystą czy reżyserem (śmiech). Rzucałem jakieś pomysły i idee, robiliśmy to i nagle okazywało się, że nie potrzebujemy żadnego reżysera. Zatem za pomysły i formę tych klipów odpowiadam ja na spółkę z Arturem Rawiczem, który te pomysły porządkował i układał oraz Maćkiem Głazem, który odpowiadał za finalną produkcję. To dla mnie duża frajda, że mogę tworzyć różne rzeczy i spełniać się artystycznie na różnych płaszczyznach.

Tytuł albumu to „Atak” – co atakujesz? Albo kogo?

Dwa lata temu byłem w miejscu, w którym już nigdy więcej nie chcę się znaleźć. Bez kasy, z rozwalonym zdrowiem fizycznym i psychicznym. Wszystko wokół było nie tak jak trzeba. Bardzo chciałem to zmienić i dotarło do mnie, że muszę zaatakować. I udało się. Z muzyką idzie naprawdę fajnie, zacząłem o siebie dbać, mam pracę...

 

waluś koncert

WaluśKraksaKryzys, fot.: ShowTheShow, materiały wydawcy

 

Skoro wspomniałeś o pracy – bardzo ciekawym wątkiem w twojej dotychczasowej biografii jest etap, kiedy, o ile to prawda oczywiście, zajmowałeś się wypasaniem owiec.

(Śmiech) Tak jest, to prawda. Właśnie pasąc te owce wymyśliłem tytuł płyty. Wiesz, to była spoko praca, jednak to właśnie było to miejsce, w którym już nie chciałbym być. Siedziałem w kamperze od poniedziałku do czwartku, bez łazienki, bez prądu, miałem pod opieką dwadzieścia owiec i piętnaście kóz. A lato było wówczas burzliwe, wichury wywracały drzewa jak zapałki, rzeki wylewały, nieraz podtapiając mojego kampera. Sam sobie nie mogłem zapewnić bezpieczeństwa nie mówiąc już o tych zwierzętach (śmiech). Poczułem lekki brak perspektyw, dotkliwą samotność i konieczność wymyślenia sobie świata na nowo. Wtedy zrozumiałem jak dużo dobrego robi mi w życiu muzyka. Jadąc do tych owiec na swoją zmianę, pisałem teksty i czas leciał mi dużo fajniej. Wtedy właśnie zacząłem pisać słowa do piosenki „Atak”.

Twoje teksty są bardzo osobiste, mocno się w nich odsłaniasz. Jak twoi bliscy zareagowali na ten emocjonalny ekshibicjonizm?

To jest dla mnie zupełnie naturalne. Nigdy nie robiłem inaczej. Wtedy czułem, że jest mi to potrzebne, nie kalkulowałem czy to się sprzeda czy nie, albo czy wywołam jakąś konsternację. Dla siebie samego nie jestem takim szokiem, jakim mogę być dla niektórych słuchaczy (śmiech). A bliscy? Reakcje są różne, od cioć, które mówią, że to jest dla nich przygnębiające i sugerują, żeby zaczął robić trochę weselszą muzykę, aż po zachwyty i radość, że coś naprawdę mi się udaje, jestem zauważany i rozpoznawany.

 

wkk koncert

WaluśKraksaKryzys, fot.: ShowTheShow, materiały wydawcy

 

Twój „Atak” jak łatwo obliczyć po naszej rozmowie, zaczął się mniej więcej dwa lata temu. To prawie równo z pandemią, która sparaliżowała świat i Polskę. Bardzo pokrzyżowało to twoje plany?

Tu sytuacja jest złożona, ponieważ mój życiowy lockdown trwa od prawie pięciu lat. Trzy lata po śmierci dziadka spędziłem w swoim pokoju, a to pociągnęło za sobą różne konsekwencje, bo w tym czasie nie chodziłem do szkoły, czy do pracy. Zatem na początku jakoś bardzo mocno tej pandemii nie odczułem. Dopiero teraz zaczynam zauważać takie dziwne zjawiska, że na przykład można grać mecz dla sporej publiczności, a nie można zagrać koncertu. Szkoda, bo gram z chłopakami – z moim zespołem – od początku pandemii i przez te prawie dwa lata nie wychodzimy z piwnicy. Trochę brakuje interakcji z publicznością. Mam nadzieję, że rozsądek wygra i wszyscy się w końcu zaszczepimy i będzie spokój (śmiech).

Jakieś koncerty chyba już masz zaplanowane. Na przykład 23 lipca na AlterFest w Mysłowicach.

AlterFest śledzę od dawna. Już jako małolat marzyłem, żeby tam zagrać. Festiwal jest organizowany w starym kościele Ewangelickim, ma super klimat i w końcu jest okazja, żeby się tam pokazać. Lista letnich koncertów ma około 20 pozycji, nie wszystko jest już ogłoszone, o niektóre festiwale jeszcze się bijemy, jak np.: o Pol'and'Rock.

Więcej wywiadów i wieści ze świata muzyki znajdziecie w dziale Słucham.

 

Zdjęcie okładkowe: WaluśKraksaKryzys, fot.: ShowTheShow, materiały wydawcy