Po wydaniu „Nikt o tym nie mówi” w Stanach, Patricia Lockwood zakończyła 2021 rok na 19 listach, podsumowujących, co najciekawszego wydarzyło się w świecie literatury w ciągu mijających 12 miesięcy. Co stoi za oszałamiającym sukcesem młodej amerykańskiej pisarki? Jej książka to rzadki klejnot – fascynująca powieść, która stanowi zaproszenie do przeżycia wyjątkowej intymności. Narracja składa się z dwóch osobnych części. Pierwsza opowiada o byciu na Portalu – medium społecznościowym, nawiązującym bezpośrednio do Twittera. Rwany, fragmentaryczny rytm przypomina czytanie kolejnych postów w internecie. Z niekończącego się strumienia informacji, narratorka wyławia pojedyncze fenomeny, by przez chwilę im się przyglądać. Niektóre z nich powracają później jak echa czy virale. Kolejne urywki poprzedzone są dłuższymi pauzami, a swoją ciągłość proza uzyskuje dopiero w procesie lektury. To osoby czytające wypełniają światło między akapitami. Druga połowa książki przybliża z kolei narodziny siostrzenicy narratorki. Dziewczynka obciążona jest wadą genetyczną – Zespołem Proteusza. Niczego nie widzi, a jej ciało nieustannie się rozrasta, uniemożliwiając prawidłowe funkcjonowanie organizmu. To dla rodziny okres rozpaczliwej walki, smutku i żałoby. Pozornie oderwane od siebie doświadczenia – godziny spędzone na scrollowaniu i te przy łóżeczku dziecka – wzajemnie się uzupełniają, wchodzą w czuły, poruszający dialog. Autorka opowiedziała mi o cielesnym wymiarze bycia on-line, wpływie social mediów na jej twórczość, współpracy w kreatywności i seksualnych emotikonach.

Książka „Nikt o tym nie mówi” ukaże się 22 marca nakładem Wydawnictwa W.A.B. Tłumaczenie Dorota Konowrocka-Sawa.

Rozmowa z Patricią Lockwood

Jagoda Gawliczek: Czytając Twoją książkę zaskoczyło mnie, jak bardzo jest zabawna! Twoje poczucie humoru jest jednak często podszyte czymś mrocznym. Myślę na przykład o scenie, w której mąż wraca do domu i zastaje narratorkę zapłakaną nad losem znalezionej w sieci martwej pszczoły.

  • Patricia Lockwood: To ten rodzaj reakcji emocjonalnej, która wydarza się przy długotrwałym scrollowaniu Twittera lub Instagrama. Najczęściej są to opowieści o zwierzętach – na przykład nawiązujących przyjaźnie – gdy nagle coś się w Tobie uaktywnia. Czujesz jakbyś czegoś realnie doświadczyła. Jeśli ktoś na Ciebie wpadnie w tym stanie, pierwsza reakcja to odrzucenie: spadaj stąd, przeżywam coś ważnego i osobistego!

Czy zaplanowałaś użycie humoru w książce, czy był to raczej skutek uboczny samego doświadczenia bycia w sieci?

  • To wyszło naturalnie, te rzeczy po prostu się przydarzały – zarówno mi, jak i innym ludziom. Uważnie je obserwowałam, oceniałam ich przydatność i je przetwarzałam tak, by pasowały do ramy i struktury powieści. Wydaje mi się, że każdy, kto spędza dużo czasu w sieci, ma za sobą wiele takich incydentów – małych, prywatnych śmiesznostek. Kiedy decydujesz się napisać książkę o internecie, o tym jak reagujemy w nim intelektualnie i emocjonalnie, zaczynasz tego szukać i więcej zauważać. Mam wrażenie, że gdy już wiedziałam, o czym będzie druga część mojej powieści – z czego nie zdawałam sobie sprawy zaczynając tę pracę – regularnie pojawiały się na mojej drodze. Porządkowałam je na zasadzie: Ty pójdziesz tu, Ty będziesz tam. To może pasować do struktury, to może mieć znaczenie w tamtym kontekście.

Jak wyglądał Twój proces pracy nad Nikt o tym nie mówi?

  • Jeszcze zanim zaczęłam pracę nad powieścią, spędzałam bardzo dużo czasu w sieci, jak pewnie wielu i wiele z nas. Myślałam o tym, żeby ubrać w słowa moje doświadczenia w internecie. To wyszło od refleksji nad tym, jak mogłoby wyglądać współczesne ludzkie doświadczenie ubrane w słowa. Uświadomiłam sobie, że taka historia wymagałaby umieszczenia osoby w niematerialnej przestrzeni, w której żyjemy poza naszymi ciałami i reagujemy głównie za pomocą umysłów, zerkając na zdjęcia i opinie. Pomyślałam, że można wiele powiedzieć w tym temacie, a jednocześnie niewiele z tego do tej pory wybrzmiało w literaturze. To doświadczenie wydało mi się wówczas wręcz niewypowiadalne, trudne do złapania. Pierwsza część to było więc mówienie o tym, co robimy w sieci. Od początku wiedziałam jednak, że będzie to książka w dwóch częściach. Nie miałam pojęcia, co zdarzy się w kolejnej połowie. Wtedy w moim życiu zaistniały wydarzenia podobne do tych, o których finalnie napisałam. Nie wiedziałam, czemu tak dobrze się uzupełniają, ale czułam, że to może zadziałać.
     

Patricia Lockwood Nikt o tym nie mówi

Obie te części są blisko związane z cielesnością i dotykiem. W Twojej książce pojawia się myśl, że jesteśmy on-line za pomocą opuszków palców, a jeśli prezentujemy w sieci swoje ciała, to są one oderwane od rzeczywistości. Jednocześnie w drugiej części książki niewidome niemowlę komunikuje się i poznaje świat wyłącznie za pomocą dotyku. Ta paralela była dla mnie mocna, poruszająca.

  • Zdarzało mi się mówić wiele szalonych rzeczy w wywiadach na temat tego, co dzieje się z ludzkimi ciałami gdy używają komputerów czy telefonów, gdy są on-line, a nie w realnych interakcjach z innymi ludźmi. To było dla mnie bardzo interesujące jako koncept. Do Portalu wkraczamy za pomocą dotyku palców. Połączenie dociera bezpośrednio do naszych mózgów i serc (zwłaszcza jeśli oglądasz filmiki z pszczołami). To bardzo celna obserwacja, że dziecko poznawało świat dokładnie w ten sam sposób. Dla niej to był portal do informacji, ale też emocji – tak doświadczyła nas jako ludzi, nie mogąc nas zobaczyć. Co swoją drogą jest przecież tym, jak spotykamy się ze sobą w sieci!

Czemu tak trudne było podzielenie się doświadczeniem z drugiej części książki w sieci? Narratorka nie postuje niczego na temat odwiedzin w szpitalu czy późniejszej opieki nad chorym dzieckiem w domu. To zbyt intymne czy po prostu brakuje nam języka, by o tym opowiedzieć? A może nie chcemy, by nasza żałoba stała się anegdotą, pszczołą?

  • Od czasu gdy powstała ta książka, widziałam wiele osób, które dzielą się w sieci swoją żałobą, pobytami w szpitalu czy przewlekłymi chorobami. Wydaje mi się, że robią to w piękny i wyważony sposób. Sytuacje takie jak ta dają Ci poczucie osamotnienia i sprzyjają temu, by szukać wsparcia innych osób.

    W tej konkretnej sytuacji to chyba kwestia tego, że nie wydawało mi się w porządku, by opowiadać o siostrzenicy jakby było to głównie moje doświadczenie, jakby należało do mnie. Siostra wiedziała, że o niej piszę, więc na tym poziomie czułam się okej. Robiłam obserwacje i notowałam je dla siebie. W ten sposób ta historia przydarzyła się jednocześnie wewnątrz mnie i mojego pisarstwa. Nie wydawało mi się możliwe, by umieszczać cokolwiek na ten temat w sieci.

    Gdyby to było moje własne dziecko – nie wiem, co bym zrobiła. Chronię niektóre sfery mojego życia i nie publikuję ich w sieci. Nie umiem powiedzieć, jaką podjęłabym tu decyzję. Co ciekawe, sama protagonistka żałuje potem, że nikt nie wrzucił zdjęcia dziewczynki, by mogła zaistnieć w strumieniu rzeczy i myśli.

Zainteresował cię temat? Przeczytaj też recenzję „Nikt o tym nie mówi” na Empik Pasje.


W Twojej poprzedniej książce – memuarze „Priestdaddy” – jest rozdział pod tytułem „The Voice”. Używasz tam identycznej struktury językowej jak w „Nikt o tym nie mówi”. Mam na myśli krótkie akapity z dużą przerwą. Czułam, że temat głosu był dla Ciebie bardzo intymny – to w moim odczuciu historia nie tylko o śpiewaniu, ale przede wszystkim o wyrażaniu samej siebie, szukaniu przestrzeni i medium, w którym możliwa jest autoekspresja. Czy istnieje jakieś połączenie z powieścią?

  • Myślę, że to połączenie jest bardzo silne, choć nigdy się nad tym do tej pory nie zastanawiałam. Powód, dla którego nie umiem śpiewać opiera się na tym, że nie mogę prawidłowo wydobyć głosu z mojego ciała. Nie potrafię sprawić, by dotarł do innych osób. Z pisaniem jest inaczej. Możesz zrobić coś wewnątrz samej siebie, w absolutnej ciszy. Coś może mieć poziom szeptu, a mimo to zostanie usłyszane na całym świecie. Odkryłam, że w ten sposób mogę być głośna.

Czy ta struktura jest tu przypadkiem czy celowym zabiegiem?

  • Często pracuję z taką strukturą. Będąc nastolatką pisałam powieść w dokładnie takiej formie. Musiała mnie fascynować praktycznie od samego początku. To rodzaj poezji lub eseju, który jest popularny w Stanach – liryka pisana we fragmentach. Podobało mi się to pewnie dlatego, że wpływa też na sposób czytania. Zachęca do innego rodzaju interakcji. Sugerujesz osobie czytającej, by Ci towarzyszyła, by wypełniła sobą te pomosty. To mnie bardzo ekscytuje. Tworzy się tu rodzaj współpracy, połączenia.

Kiedy czytałam Twoją powieść po raz pierwszy zastanawiałam się, czy chodzi tu o rytm postów w sieci, które zazwyczaj mają ograniczoną ilość znaków. Im dłużej nad tym myślałam, tym większy sens miało dla mnie branie oddechu między akapitami. Ten rytm zmuszał mnie do krótkich przystanków, bezpośrednio wpływał na moje doświadczenie.

  • Istnieje grupa odbiorców przekonanych, że chodzi po prostu o formę twitterową, ale są też tacy, który uznają, że to specyficzna forma komunikacji, w jakiś sposób powiązana z social mediami. Dla mnie to ta druga odpowiedź jest prawdziwa, bo korzystałam z tej struktury dużo wcześniej. Nie przyszło mi do głowy, że piszę zestaw postów, zupełnie nie. Wydaje mi się jednak, że jednocześnie podświadomie czułam, że nie będzie tu pasował lity tekst. Chciałam ewokować uczucie natykania się na coś, przyglądania temu, chwili, by o tym pomyśleć i przejścia do kolejnej rzeczy.

Widziałam na Instagramie komentarz dziewczyny, która zaczynała czytać „Nikt o tym nie mówi”. „Portal”? To powieść sci-fi? – zastanawiała się. Czemu zdecydowałaś się używać tej nazwy zamiast konkretnego medium? Czy ma to związek z portalem z „Anegdotki o słoiku”, czyli wierszem Wallace’a Stevensa?

  • To błyskotliwe skojarzenie, bo bardzo długo miałam wręcz obsesję na punkcie tego wiersza. Fascynowała mnie okrągłość tego słoika – nawet wyszukałam jego zdjęcia w sieci i zapisałam je, żeby móc na nie zerkać. Drugim źródłem inspiracji był film „Gwiezdne wrota”. Grają tam James Spader i Kurt Russel. To niemalże space opera, więc pytanie o sci-fi ma totalnie sens. By przenosić się na inne planety bohaterowie musieli przechodzić przez wielkie otwory pełne płynnej substancji, które ich teleportują. Fascynowało mnie to na poziomie doświadczenia dotykowego – kusiło, żeby zanurzyć w nich swoje palce, a potem całe ciało. Jestem osobą, która bardzo zwraca uwagę na to, co dzieje się ze mną na poziomie fizycznym. Fascynuje mnie, że w niektórych sytuacjach ciało traci swoje znaczenie i że są ludzie, którzy szukają celowo tego rodzaju doświadczenia. Chcą ograniczyć się do swojego mózgu, a wszystko inne staje się wówczas marginalne. Ale tak, masz rację, chociaż sama nigdy o tym wcześniej nie pomyślałam. „Anegdotka o słoiku” ma tutaj bardzo duże znaczenie. Każda rzecz finalnie i tak wraca do tego wiersza. On był dla mnie zawsze bardzo istotny.

W jednej z recenzji czytałam też, że Portal ma silne połączenie z waginą.

  • Cokolwiek kiedykolwiek napiszę, zawsze będzie miało połączenie z waginą! Podoba mi się, że Portal to słowo, które ma w sobie wszystkie te znaczenia – jest techniczne, liryczne, fizyczne. Koty robią coś takiego, że czasem podchodzą do progu w pomieszczeniu. Będą stać i patrzeć na Ciebie, jakby przeżywały w tym momencie silne doświadczenie religijne. Nie mam pojęcia, co dzieje się wtedy w ich ciele, nie wiem co to znaczy, ale obserwowałam to wielokrotnie. W ich oczach jest jakieś niezwykle głębokie znaczenie, które próbują Ci przekazać. Może patrzą w Portal?

W „Nikt o tym nie mówi” jest cały wątek wokół emoji, które wysyła Ci mama. Używa brzoskwiń, bakłażanów, kropli wody nie przyjmując do wiadomości, że mają podwójne, seksualne znaczenie. Bardzo dotknęło mnie, że gdy robi to ponownie w drugiej części książki, narratorka macha na to ręką. Jest zbyt pochłonięta realnością, by przejmować się niuansami internetowej komunikacji.

  • Udzieliłam ostatnio wykładu w Pittsburgu. Rozmawiałam z kobietą, która podziękowała mi za uświadomienie jej, że używała emoji w niewłaściwy sposób, wysyłając seksualne komunikaty do swojej córki. Moja własna mama skończyła ostatnio 69 lat. To oczywiście też liczba związana z seksem. Nawet ją o to spytałam. Powiedziała, że zna to znaczenie z czasów, gdy ojciec był w marynarce wojennej… [śmiech]. Ale wracając – masz 69 lat, komunikujesz się ze swoimi dziećmi – oczywiście, że chcesz im wysłać piękne obrazki! Nie jesteś odpowiedzialna za to, co zrobiły z językiem, co zrobiły tym wspaniałym soczystym owocom… Nie można tego od Ciebie wymagać. Jest w tym coś wzruszającego i pięknego. Wydaje mi się, że dobrze, gdy czasem coś przypomina nam o czasach, w których rzeczy miały swoje pierwotne znaczenia. Dzięki temu nadal możemy przeżyć piękno świeżego owocu bez tych wszystkich dwuznaczności.

Co przypomina mi inną Twoją myśl – że nie ma internetu, są internety w liczbie mnogiej.

  • Pracowałam nad projektem, opartym na „Priestdaddy”. To była świetna zabawa. Miałam pomysł, żeby każdy członek rodziny korzystał z sieci w zupełnie inny sposób. Ksiądz będzie oglądał wyłącznie filmiki na Youtube, w których chiropraktyk zachęca do jedzenia mięsa, a warzywa nazywa trucizną. Jego żona ogląda zdjęcia dzieci na Facebooku, a młodsze pokolenie szuka newsów. Każda osoba oczekuje czegoś całkowicie innego i co innego konsumuje. To dla mnie bardzo ciekawe. Zazwyczaj, gdy mówimy o sieci, mamy na myśli jej całokształt, rodzaj totalności. Ale każde z nas widzi tam różne treści. Prowadząc z kimś rozmowę możesz odkryć, że ta osoba znajduje się na zupełnie innej orbicie. Bardzo przyjemne jest spotkać kogoś nowego ze swojego internetu i wymieniać z tą osobą niszowe wiadomości. Czułam, że tworząc portret wielopokoleniowej rodziny musimy uwzględnić te różnice, żeby to było wiarygodne i bliskie prawdy.

 

Patricia Lockwood
Patricia Lockwood / fot. Grep Hoax / materiały promocyjne wydawnictwa

 

Czujesz, że powinniśmy próbować bardziej wyrywać się z naszych baniek?

  • Od czasu do czasu pojawiają się ludzie, którzy nawołują do zerwania ze swoją bańką i poszukiwania ludzi myślących inaczej niż my. Nie czuję, żeby mnie samej było to potrzebne. Mam dostęp do osób o mocno zróżnicowanych poglądach – głównie ze względu na rodzinę, w której się wychowywałam. Nie potrzebuję tego dodatkowo poszukiwać. Myślę natomiast, że warto przemieszczać się pomiędzy platformami. Nie być tylko na Twitterze, Instagramie czy TikToku.

Już po tym jak wydałaś swoją książkę, pojawiła się kontrowersja z Elonem Muskiem i przejęciem przez niego Twittera.

  • Na szczęście pojawiło się to dużo później. Czuję, że byłoby to strasznie nudne do opisywania. Nie stworzył żadnego autorskiego kontentu, używał wyłącznie starych żartów, które znajdował na prawicy i które z jakiegoś powodu go bawiły. Pisałam w bardzo zmiennym czasie, czyli w 2017 roku. To był szczyt ery Trumpa. Jest coś niesamowitego w tym, że nic, co prezydent mówił, nie brzmiało jak cokolwiek co ktokolwiek kiedykolwiek mógłby powiedzieć. Czytając jego wypowiedzi obcujesz z jakąś inną formą angielskiego. Jakby ktoś go połamał i na nowo poskładał. Dla wielu osób – dla mnie oczywiście nie – to było bardzo charyzmatyczne. Elon Musk natomiast po prostu przyszedł popsuć coś cennego i użytecznego. Zdegradował to. Cieszę się, że nie musiałam z tym pracować w książce, że mogłam zatrzymać się na innym etapie. Wówczas Twitter był miejscem dla aktywizmu i budowania wspólnoty. Wziąć w swoje ręce coś takiego i popsuć to… nie wiem, czy to brak zrozumienia dla medium, lenistwo czy celowe działanie, by zabrać ludziom użyteczne narzędzie.

Czujesz, że coś już bezpowrotnie przeminęło?

  • Myślę, że coś stale się zmienia i że to wykracza poza moje czasy. Nie potrzebuję wiedzieć, co będzie nową rzeczą. Zdecydowanie nie czuję na przykład potrzeby bycia na TikToku. Zaproponowano mi kiedyś wrzucenie tam tańca. Cóż, to się nie wydarzy. Niech robią to osoby, do których należy to medium, które znajdują tam przestrzeń dla swojej kreatywności. To już nie dla mnie. Czuję jednak, że coś zastąpi także Twittera. Ludzie widzą, że opieranie się na tekście ma swoją wartość. Wydaje mi się, że potrzeba takiego medium pojawi się również w przedstawicielach młodszego pokolenia.

Wróciłabym jeszcze na chwilę do tematu poezji. Myślisz, że Emily Dickinson – poetka, używająca precyzyjnych, poszatkowanych wersów – sprawdziłaby się na Twitterze?

  • Dużo ostatnio myślałam nad Emily Dickinson. Czas jej największej kreatywności przypadł na okres wojny secesyjnej. Nie pisała wiele przedtem ani potem. To tak, jakby czuła, że na świecie dzieje się coś ważnego. Może intuicyjnie zdawała sobie sprawę, że to czas przewrotu, rewolucji. Na pewno ta obserwacja pojawiała się wielokrotnie w badaniach naukowych, tylko po prostu ja do nich nie dotarłam, więc przeżywam to jak nowość. Ale Emily i Twitter... Sama nie wiem! Kiedy zaczynałam postować na platformie, często zajmowało to miejsce, w którym przedtem była poezja. Czasem rejestruję w głowie jakąś myśl czy wers, ale walczą one o uwagę z tym, co dzieje się w sieci. Nie wiem, co z tym zrobić. Są oczywiście ludzie, którzy używają przestarzałych telefonów, zapuszczają długie brody i wspinają się na szczyty gór. Samo egzystowanie w świecie jest coraz trudniejsze. Co ciekawe, nie miałam smartfona do 2011 roku. Na początku to było dla mnie totalnie ekscytujące doświadczenie, jakbym używała całkiem nowej formy komunikacji. To zawsze oznacza dla mnie, że zacznę coś nowego, że powstanie z tego nowa książka. Po jakimś czasie, gdy chciałam poluzować nieco moje więzi z internetem, trudno było mi znaleźć sposób, jak to w ogóle zrobić.

No tak, wchodzisz do sieci na chwilę i nagle mijają dwie godziny. Co się z nimi stało?

  • Tracisz na to cały dzień, a potem myślisz: co ja właściwie robiłam?

Gdy nie scrollujesz – nad czym teraz pracujesz?

  • Tworzę zbiór opowiadań. Pracuję z mniejszymi anegdotami, trochę podobnie jak w przypadku „Nikt o tym nie mówi”. Teraz jednak muszę być jeszcze bardziej rygorystyczna wobec struktury i dochodzić do puenty po 2-3 stronach. Za każdym razem gdy siadam do pisania książki muszę nauczyć samą siebie, jak to zrobić. Pod koniec tego procesu zaczynam już wszystkiego zapominać. Wtedy wiem, że zbliżam się do finału. Potem, gdy pojawia się następny projekt, cały proces się powtarza. Może po prostu lubię stawiać przed sobą bardzo trudne zadania? Takie, które wymagają ode mnie mnóstwo wysiłku, co z kolei umożliwia poczucie ekscytacji, gdy się nimi wreszcie zajmuję. Przeżywam moment radości, że jednak umiem to zrobić. To mój proces. Wydaje mi się, że Italo Calvino też tak pisał.

Myślisz, że poezja, język poetycki, mają wpływ na Twoje opowiadania?

  • Zdecydowanie. Będę z Tobą totalnie szczera – wydaje mi się, że to w jakiś sposób są wiersze. To, czym jest dla mnie poezja, ten rodzaj iskry, jest obecne w opowiadaniach. Tak naprawdę nawet „Nikt o tym nie mówi” mogłabym nazwać powieścią liryczną. Kto mógłby się ze mną kłócić? Pracuję na styku gatunków, więc finalnie to moja decyzja. Chyba po prostu szybko się nudzę, stąd to ciągłe gonienie za nową formą. Kiedy ludzie pytają mnie: okej, wydałaś wiersze, memuar, powieść, a teraz piszesz opowiadania. Co dalej? Kryminał? Operę kosmiczną?

Może ten rodzaj nienasycenia związany jest z rytmem konsumpcji internetu?

  • Fascynują mnie rzeczy, które były internetowe przed internetem, na przykład „The Enormous Radio” Johna Cheevera, „Zapiski spod wezgłowia” Sei Shōnagon, czy ser, który pleśnieje w lodówce przez kilka miesięcy i pomaga Ci odkryć remedium na polio. Wszystkie te sieciowe, organiczne rzeczy istniały od zawsze. Coś w naszych mózgach potrzebowało tego typu połączenia. Mówiłam o tym ostatnio na spotkaniu autorskim – wydaje mi się, że chcieliśmy, by internet był dobry i by tak go używać. Oczywiście, potem przyłącza się coraz więcej ludzi i dzieje się dużo nieprzewidywalnych rzeczy. Dalej jednak są chwile, w których może być wykorzystywany dla czegoś wartościowego. Swoją drogą, marzy mi się tłumaczenie mojej książki, które będzie absolutnie szalone. Takie, w którym znajdzie się pełno odniesień do lokalnego internetu. Przecież w każdym kraju wygląda to zupełnie inaczej, jest inny język i poczucie humoru. Chciałabym, żeby ktoś dopasował wszystko pod kątem własnego doświadczenia bycia w sieci.

To ciekawe pytanie: gdzie przebiega granica między wiernym tłumaczeniem a zrozumiałością kontekstu w innych kręgach kulturowych.

  • Niektórzy tłumacze o nic mnie nie dopytują, a niektórzy proszę o wyjaśnienie na przykład, kim byli Crosby, Stills and Nash. Jestem okej z jednym i drugim – pracujcie tak, jak Wam pasuje. Nie odczuwam mocno prawa własności do mojego tekstu. Nie zależy mi na tym, by wszystko było przełożone 1:1. Tłumaczenia są czymś żywym. Należą tak samo do mnie, jak i osób zajmujących się nimi. Ilekroć udzielam wywiadu za granicą, czuję się bardziej wyluzowana. Wiem, że to, co powiem, nie będzie słowo w słowo oddane w publikacji. Nie muszę dążyć do perfekcji, mogę być bardziej ludzka. Wiesz, napisałam kiedyś wiersz „Rape Joke”. Każda linijka zaczynała się od tej samej frazy „The rape joke is that…”. Bardzo wiele osób, zwłaszcza młodych kobiet, stworzyło swoje wersje tego tekstu. Opowiadały w ten sposób o własnych doświadczeniach. Bardzo mi się to podobało. Czułam, że stworzyłam coś użytecznego, że ktoś może coś dzięki niemu wyrazić. W sztuce zależy mi na współpracy i współtworzeniu zamiast trzymania wszystkiego ciasno przy sobie.

To bardzo internetowe myślenie o własności – zgoda na samplowanie, kreatywne wykorzystywanie twórczości.

  • Tak, to prawda. Pewnie dlatego tak dobrze czuję się on-line.

Więcej wywiadów znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam.

Zdjęcie okładkowe: fot. Grep Hoax / materiały wydawnictwa W.A.B.