Hazard pisze, że w historii medycyny poświęcono w badaniach zaskakująco mało miejsca macicy, biorąc pod uwagę, że jest to narząd, bez którego przetrwanie gatunku ludzkiego nie byłoby możliwe. Standardowo uważa się ją za pusty worek mięśniowy, w którym absolutnie nic się nie dzieje aż do momentu poczęcia i ciąży. Nie ma co badać, dziękujemy, a w ogóle narządy rodne kobiet nie są zbyt ciekawe i jakieś takie nieczyste – tak Hazard podsumowuje medyczną refleksję na temat macicy.

Tymczasem okazuje się, że jest to niesamowicie skomplikowany element rozrodczej układanki, o szerokich (nomen omen) możliwościach, pełniący istotną rolę w życiu każdej kobiety (lub, szerzej, osoby z macicą – Hazard bez wyjątków uwzględnia w narracji osoby po tranzycji lub nieidefintykujące się z żadną z płci). Autorka postanawia sprawdzić, jak wygląda obecny stan wiedzy i dokąd zmierzają badania. Jest to zarazem łatwe i trudne – książka „Macica. Opowieść o naszym pierwszym domu” powstaje w czasie pandemii, więc rozmowy odbywają się za pośrednictwem komunikatorów, wśród poszczekiwań psów i wpadających w kadr dzieci. Jednocześnie jednak badacze i badaczki są dostępni i nie trzeba na wywiad z nimi podróżować do np. Australii (jest to marginalny element narracji, ale jednak ciekawy dla specyfiki nowych książek non-fiction).

 

Macica Leah Hazadr

 

Z rozmów Hazard płynie wniosek uniwersalny i przygnębiający – macica została zaniedbana, bo jest narządem kobiecym, a medycyna zbudowana jest na patriarchalnym rusztowaniu. Macicy poświęcono najwięcej miejsca w kontekście leczenia histerii (którą uważano za uwarunkowaną przemieszczaniem się macicy w ciele kobiety), i byłoby super uznać, że mamy ten kuriozalny okres za sobą, ale we współczesnej medycynie dalej funkcjonują absurdalne określenia typu „hostile womb”, po polsku brzmiące odrobine tylko łagodniej („agresywny/wrogi śluz szyjkowy”). Czy mężczyźni mają dysfunkcje określane w ten sposób? Trudno wyobrazić sobie „wrogie jądra”. Endometrioza była długo ignorowana (boli cię brzuch? Ojej, no słabo, a teraz przestań marudzić), jej zdiagnozowanie nadal trwa średnio dziesięć lat. Wiąże się to z ogromnymi kosztami emocjonalnymi i zawodowymi dla pacjentki – endometrioza często „wyjmuje” ją z pracy na kilka dni w miesiącu, a w takiej sytuacji trudno utrzymać ścieżkę zawodowego rozwoju, często trudno nawet utrzymać samą pracę. Kolejny aspekt to kosztys tricte finansowe dla służby zdrowia, prowadzącej szeroko zakrojoną i bezskuteczną diagnostykę.

Tymczasem Hazard w „Macica. Opowieść o naszym pierwszym domu” rozmawia z badaczką, która zajmuje się wydzielinami menstruacyjnymi – nie krwią, bo krew, jak się okazuje, stanowi stosunkowo niewielki procentowo ich składnik. W laboratorium jest w stanie wyodrębnić z nich komórki endometrium i zauważyć w nich nieprawidłowości, mogące być znakiem endometriozy. Teoretycznie wystarczyłby więc prosty test z krwi (zamiast bolesnej i inwazyjnej biopsji), żeby postawić wstępną diagnozę. Jednak – niespodzianka – badania są dramatycznie niedofinansowane, bo:

- kto by się tam przejmował kobiecym marudzeniem

- krew miesięczna jest nadal uważana za temat tabu, w środowiskach medycznych pomysł zbierania próbek od kobiet spotkał się z dużym oporem (same kobiety były natomiast bardzo chętne, także postawione przed koniecznością wypełnienia drobiazgowej, 40-stronicowej ankiety).

Tymczasem badania nad spermą? Proszę bardzo. Mają się doskonale i nikt nie widzi w nich nic obrzydliwego. I ten refren przewija się przez całą książkę.

Dużą zaletą narracji Leah Hazard jest też konfrontacyjność i różnorodność, jak na przykład w rozdziale o tabletkach antykoncepcyjnych. Jedna z badaczek mówi, że okres powinien być opcjonalny, a w zasadzie w dobie łatwej dostępności syntetycznych hormonów jest w ogóle zbędny – przeszkadza tylko nastolatkom, powoduje wstyd i dyskomfort, ciężkie krwawienia mogą też prowadzić do anemii, która wpływa na koncentrację, wyniki w nauce, a co za tym idzie, na karierę zawodową. Dawajmy nastolatkom pigułki, kiedy tylko zaczynają miesiączkować, oszczędzimy im problemów.
Hazard konfrontuje te pomysły z inną badaczką, która mówi „Bzdura”. Tak wczesne zażywanie hormonów wpłynie na dojrzewanie mózgu, który u kobiet rozwija się jeszcze intensywnie w okresie 19-20, może prowadzić też do zaburzeń w przeżywaniu emocji (wyrównanie nastroju do stanu generalnie nijakiego – nie ma PMS-u, ale nie ma też owulacyjnej „górki”), a poza tym dlaczego kobiety mają równać do męskiego standardu wydajności? Skoncentrujmy się raczej na zdjęciu z menstruacji tabu, niech świat przyjmie do wiadomości, że połowa jego mieszkańców, a konkretnie mieszkanki, krwawi przez tydzień w miesiącu. Szanse można wyrównać inaczej, nie przez hormonalną uniformizację. Przy okazji ciekawa informacja o tabletkach antykoncepcyjnych – ich zażywanie zostało zaprojektowane tak, aby następowała przerwa na „fałszywą miesiączkę” – fałszywą, bo nie ma owulacji. Miało to spowodować, że przyjmowanie pigułek wyda się bardziej „naturalne”, co być może skłoni Kościół do akceptacji tej metody zapobiegania ciąży. Nie ma natomiast żadnego uzasadnienia medycznego.

Nie będę już mnożyć kolejnych przykładów. „Macica. Opowieść o naszym pierwszym domu” jest to książka świetna, rzetelna, feministyczna i napisana z polotem. A przy okazji niesamowicie wzbogacająca wiedzę o własnym ciele – czego oczywiście w Polsce, z naszym fantastycznym prawem, edukacją i klauzulami sumienia – nigdy dość.

Przekład: Anna Gralak

Więcej artykułów o książkach znajdziesz w pasji Czytam.