Kiedy jako dzieciak natknąłem się na jeden z teledysków Gorillaz, oprócz nietuzinkowej muzyki zafascynowała mnie również aura tajemniczości członków zespołu. Kiedy poznałem prawdę o Damonie Albarnie i Jamiem Hewletcie, ich historia jeszcze bardziej mnie zainteresowała. Jak zrodził się pomysł na rysunkową kapelę oraz w czym tkwi fenomen Gorillaz?

Kiedy rzuci cię dziewczyna, zakładasz zespół rysunkowych małp

Historia Gorillaz zaczęła się od losów zespołu Blur. W latach 90. ubiegłego wieku birt pop był prawdziwym objawieniem, a jednym z czołowych przedstawicieli gatunku obok Oasis był właśnie Blur z charakterystycznym wokalem Damona Albarna. Przeboje takie jak „Song 2” do dziś cieszą się ogromną popularnością. Z czasem jednak Blur zaczął odchodzić od swoich pierwotnych brzmień, a Albarn szukał dla siebie nowych inspiracji.

Zmiany artystyczne zbiegły się w czasie ze zmianami w życiu osobistym wokalisty. Po tym jak rozstał się z dziewczyną, postanowił zamieszkać z innym niedawno porzuconym artystą, Jamiem Hewlettem. Muzyk i rysownik prowadzili burzliwe życie towarzyskie, a ich mieszkanie stało się adresem licznych imprez. Kiedy jednak obaj doszli do siebie po rozstaniach, wpadli na pomysł wspólnego projektu.

 

 

Panowie podzielali wizję artystyczną i rozdzielili obowiązki: Albarn odpowiadał za muzykę, natomiast Hewlett za warstwę wizualną. W standardowej kapeli obie sfery dzieli spora dysproporcja, ale nie w przypadku Gorillaz. Zarówno Albarna, jak i Hewletta łączyła opinia na temat współczesnej muzyki popularnej, która w zbyt dużym stopniu skupia się wokół samych muzyków, zamiast ich twórczości. Piosenki zeszły na dalszy plan w porównaniu z najnowszymi stylizacjami Spice Girls. Zresztą duet Gorillaz nierzadko wskazywał słynny girlsband jako symbol tego, że dziś członków zespołu dobiera się pod kątem ich wizerunku, a nie talentu.

Wirtualna kapela z wymyślonymi członkami, która jest wiecznie ukryta za swoimi rysunkowymi bohaterami, miała być buntowniczą odpowiedzią na ówczesne trendy w muzyce rozrywkowej. Albarn nie miał ambicji podbijać muzycznego świata, a raczej zamanifestować swoje racje. Szybko okazało się jednak, że koncept Gorillaz to znacznie więcej niż wyjątkowy eksperyment.

Gwiazda za maską anonimowości

Damon Albarn nie modulował swojego głosu na potrzeby utworów Gorillaz, dlatego po premierze pierwszej studyjnej płyty, czyli po prostu „Gorillaz”, słuchacze dość szybko rozszyfrowali kto stoi za głośnym debiutem, jakim bez wątpienia był krążek z hitem „Clint Eastwood”. Niemniej przez pewien czas projekt Gorillaz owiany był mgłą tajemniczości. Fani byli przekonani, że każda z kreskówkowych postaci ma swój odpowiednik, jednak z kwartetu 2-D, Noodle, Murdoc oraz Russel nawet w przypadku Albarna trudno jednoznacznie szukać podobieństw między nim a 2-D.

 

Gorillaz Gorillaz

 

Zdecydowanie kwestia wizualna, grafiki w poszczególnych teledyskach, a także spójność fabularna klipów to zasługa Hewletta. Przez długi czas także na koncertach fani mogli zobaczyć jedynie poruszające się w rytm muzyki animowane postacie zamiast prawdziwych muzyków. Pamiętny pozostanie chociażby występ podczas rozdania nagród Grammy w 2006 roku, kiedy na jednej scenie obecni byli wirtualni członkowie Gorillaz oraz jak najbardziej realna Madonna.

Faktyczne oblicze mieli tylko goście, których przez całą dyskografię Gorillaz przewinęła się cała plejada. Zresztą anonimowość oraz brak faktycznych odpowiedników członków zespołu stanowiły znakomitą okazję do tworzenia różnorodnych składów kapeli. Przez cały okres twórczości Gorillaz, tak naprawdę jedynymi niezmiennymi członkami są Albarn oraz Hewlett. Pozostali muzycy, wokaliści oraz wokalistki zapraszani są do współpracy przy okazji kolejnych projektów pod szyldem Goryli.

Ten aspekt działalności Albarna pokazał również niesamowity zmysł tego artysty do dobierania, a czasem wręcz wynajdywania nowych muzyków. Chyba w przypadku żadnego gościa, który pojawił się w utworach Gorillaz, nie można mówić o chybionej współpracy.

Z pasją, bez kompromisów

Chociaż projekt Gorillaz sam w sobie jest niezwykle ciekawy, za Gorylami przemawia przede wszystkim ich muzyka. Gdyby nie byli naprawdę znakomici, o nietuzinkowym pomyśle na kapelę głośno byłoby najdłużej do trzeciego albumu. Tymczasem Albarn na pewien czas porzucił Blur na rzecz Gorillaz i dziś zdecydowanie więcej mówi się o tym artyście w kontekście jego wirtualnego zespołu niż kapeli, z którą odniósł pierwotny sukces.

 

Plastic Beach Gorillaz

 

Debiutancki album okazał się wielkim odkryciem. W USA i Wielkiej Brytanii płyta „Gorillaz” pokryła się platyną (w UK nawet dwukrotną), a Albarn spełnił swoje marzenia o zaistnieniu na amerykańskim rynku. Różnorodność utworów zawartych na krążku mogła zawrócić w głowie. Na trackliście znalazła się fascynująca mieszanka post-popu, rocka, hip-hopu, muzyki elektronicznej oraz wielu barwnych sampli.

Gorillaz kontynuowali to bezkompromisowe granie na „Demon Days” oraz chyba najlepiej ocenianej płycie kapeli w dziejach, czyli „Plastic Beach”. To właśnie z tego okresu pochodzą największe przeboje jak „Feel Good” czy „Stylo”.

Wyczekiwany powrót na właściwe tory?

Albarn nigdy nie był artystą, który obawiał się eksperymentów. Zresztą gdyby tak było, nigdy nie powstałby Gorillaz. Ciągła chęć odkrywania i sięgania po nowe zapewniła mu uznanie i rozpoznawalność, ale także zaprowadziła do kilku mniej udanych projektów, jak chociażby wyjątkowo chaotyczny krążek „Humanz”.

 

Humanz Gorillaz

 

W przypadku najnowszego dzieła można mówić o bardziej przemyślanym przedsięwzięciu i nawiązaniu do czasów świetności z „Plastic Beach”. Poszczególne utwory zdają się bardziej składne i spójne niż w przypadku „Humanz”, natomiast pod względem muzycznym „Cracker Island” zdaje się bardziej dopracowany niż dość niechlujne „The Fall”.

 

Cracker Island Gorillaz

 

Chociaż Albarn zazwyczaj w swojej artystycznej wizji płynie pod prąd, tym razem wydaje się, że także on wsiadł do pociągu melancholii i stylistycznego zamiłowania do lat 80., jakie możemy zaobserwować u wielu artystów. Piosenki na „Cracker Island” utrzymane są długimi momentami w wręcz dream-popowych klimatach. Spokojniejsze i melancholijne utwory przeplatane są bardziej funkowymi kawałkami, jak chociażby tytułowy singiel.

Zapowiada się, że „Cracker Island” dołączy do grona najbardziej udanych płyt Gorillaz, co z pewnością cieszy fanów tej nietypowej kapeli. Zachęcamy do przesłuchania tego albumu, a po więcej muzycznych wieści zapraszamy do sekcji Słucham.