Rozmowa z Anetą Korycińską / Baba od polskiego

Robert Szymczak: Jaką lekturę szkolną wspominasz najlepiej?

  • Aneta Korycińska: „Mistrza i Małgorzatę”! To była książka, która w ogóle nie przypominała mi innych lektur. Nie omawialiśmy jej też jak typowej lektury i można się było zastanowić, jak ją chcemy interpretować. No i wreszcie nie była tak zużyta do granic możliwości przez nauczycielkę. To mi się bardzo podobało – czytałam ją nie jak lekturę, ale raczej książkę dla siebie. I została ze mną do dzisiaj  - kiedy ktoś pyta o ulubioną książkę, to jest moja automatyczna odpowiedź.

    Z młodszych lat najmilej wspominam „Dr. Dolittle’”, bo był o zwierzątkach, a ja lubiłam zwierzęta. <śmiech> I „Akademię Pana Kleksa”. Zawsze miałam dużo piegów, a Pan Kleks dawał piegi w nagrodę i pokazywał, że to jest coś fajnego. Jako dziecko czytałam te książki przez pryzmat swoich doświadczeń, dlatego je polubiłam.

Jak tobie – jako późniejszej polonistce – szło czytanie lektur w okresie szkolnym? Czytałaś wszystko, czy część omijałaś?

  • Już bardzo wcześnie nauczyłam się mówić o książkach, których nie przeczytałam. <śmiech>

Bardzo przydatna umiejętność!

  • Tak! Oczywiście wiedziałam, o czym one są. Przyznam, że nawet jako nauczycielka nie wszystkie książki byłam w stanie odświeżyć i przeczytać od deski do deski np. Sienkiewicza albo „Nad Niemnem”. Całe życie miałam problemy ze spaniem i „Nad Niemnem” jest  moim zdaniem najlepszym lekiem na bezsenność. Czytanie opisów przyrody stanowi moment, kiedy mi się zupełnie odcina uważność. Nieważne, czy czytam na głos, czy nie, i tak nie wiem, gdzie jestem. Musiałam zatem dozować sobie treść powieści Orzeszkowej.

    Pamiętam też, że jako uczennica dobrze radziłam sobie z omawianiem problematyki „Chłopów”, chociaż w liceum ich nie przeczytałam. Bardzo podobała mi się ta historia, lubiłam też dyskutować o książkach! Czasami musiałam inaczej radzić sobie z czytaniem, np. przekartkowywałam niektóre fragmenty, bo wiedziałam, że nie wytrzymam z nudów, a chce się dowiedzieć, co się stanie dalej. Nawet dziś zdarza mi się w taki sposób czytać książki. Nie będę udawać, że wszystko mnie zachwyca, gdy nie zachwyca. Książka ma mi dać przyjemność lub informację, bywa narzędziem do pracy, nie mam tyle czasu, by marnować go na te fragmenty, które nic nie wnoszą.
     

baba od polskiego wywiad

Aneta Korycińska / fot. Jacek Taszkowski
 

Wiele osób wspominających czasy szkolne ma niekoniecznie pozytywne skojarzenia z lekturami szkolnymi. Zastanawiam się, co twoim zdaniem można zrobić, żeby praca z nimi była trochę łatwiejsza?

  • Mam poczucie, że czytanie konkretnej lektury pod przymusem i bycie odpytywanym z treści w ogóle nie przystaje do współczesnych czasów. Dzisiaj, jeżeli chcemy poznać jakąś informację, to bardzo szybko ją znajdziemy. Powinniśmy więc raczej dyskutować na temat problematyki, moralności czy języka. Dostrzegać ważne elementy w książkach, a nie np. informacje, pod jakim numerem dany bohater mieszkał. Pamiętam, że tak były omawiane lektury, kiedy ja chodziłam do szkoły jako uczennica. I wiem, że nadal niestety bywają tak omawiane. Prowadzę korepetycje i przychodzą do mnie uczniowie z bardzo dobrych liceów, którzy mają świetne oceny, ale i tak są zestresowani kolejnym testem z lektury. Później widzę, że padają tam pytania w rodzaju „kto obok kogo siedział podczas biesiady w Soplicowie”! 

Sam pamiętam z liceum pytanie o rozmiar rękawiczek Izabeli Łęckiej…

  • …5 i ¾ oczywiście! <śmiech> Ja też je miałam w szkole. I właśnie to jest jedno z tych pytań absurdalnych. Zwłaszcza że z dzisiejszej perspektywy ta informacja nie wpływa na problematykę, nie ma w zasadzie związku z treścią. Podany przez Prusa rozmiar rękawiczek był sugestią, że Łęcka miała filigranowe dłonie. Tylko że my dzisiaj nie kupujemy rękawiczek w ten sposób, kontekst współczesnemu czytelnikowi zupełnie ucieka. Pozostaje tylko informacja dla informacji – bez sensu.

Trudno, żeby po czymś takim uczniowie szczególnie chętnie podchodzili do lektur.

  • Tak, ale są sposoby, żeby ich do nich zachęcać. Młodzi ludzie chętnie rozmawiają o lekturach. Niekoniecznie zawsze je czytają, ale znają treść, często za sprawą nowych mediów czy nawet memów. Przecież content związany z lekturami na Instagramie czy Tik Toku to jest mistrzostwo świata – ja płaczę nad nim ze śmiechu. A wymyślają go nie poloniści, a młodzi ludzie, którzy po prostu mają zajawkę. I to się podoba, dzięki temu zapamiętują lektury. Dużo dobrego pod tym względem zrobił na Youtubie chociażby Mietczyński (abstrahując od tego, czy mnie się to podoba, czy nie) ze swoimi streszczeniami lektur. Gdy pojawiał się nowy odcinek, doskonale wiedziałam, kto go obejrzał przed lekcją.
     


    To wszystko kwestia odpowiedniego dotarcia do młodych odbiorców – za sprawą formy, treści czy nawet samego języka. Kiedy wypuściłam na Empik Go serię podcastów „Baba od polskiego – lekcje na żywo”, które były po prostu nagranymi przeze mnie w domu lekcjami, nie spodziewałam się, że dostanę od odbiorców tak pozytywny oddźwięk. A do dzisiaj zdarza mi się słyszeć głosy podziękowania: „Dziękuję, że nauczyłaś mnie do matury”, „Dzięki tobie przygotowałem się do olimpiady z języka polskiego”. To bardzo dużo daje, wciąż mam ciarki na plecach!
     

baba od polskiego podcast
 

Od lat wokół lektur szkolnych trwa dyskurs dotyczący tego, czemu przede wszystkim powinny służyć – bardziej poszerzaniu wiedzy historyczno-literackiej czy raczej rozpalaniu miłości do czytania. Stąd np. powracające opinie, że kolejne młodzieżowe hity powinny trafić na listę lektur. Jaka ty widzisz ich rolę w procesie nauczania? 

  • To jest trudna kwestia – chciałabym mieć jakąś, najlepiej kontrowersyjną i jednoznaczną odpowiedź, ale takiej nie mam. Lektury bywają koszmarne, bo oznaczają, że masz zrobić coś dla przyjemności, w czasie wolnym, ale jednak z przymusu. Trochę jak obowiązkowy wolontariat – od razu się odechciewa. <śmiech>

    Do tego w szkole podstawowej lektury często są niedostosowane do wieku odbiorcy. „Zemsta” dla uczniów 7 czy 8 klasy pozostaje pod względem semantycznym zupełnie niezrozumiała. A obok tego dostają np. „Opowieść wigilijną”, która jest dla nich bardzo łatwa i przyjemna, ale też nie pochwalą się nią przed kumplami: „Ej przeczytałem «Opowieść wigilijną», zarąbiste nie?”. Stąd też między innymi tak duże zainteresowanie u młodszych roczników bestsellerową, ale niedopasowaną do ich wieku „Rodziną Monet” –  jest modna, można porozmawiać o niej w grupie znajomych. Czy tego typu „fajne książki” powinny trafiać do kanonu? Myślę, że spisem lektur powinien być przede wszystkim ciekawy i maksymalnie szeroki zbiór propozycji tematycznych omawiających konkretne problemy, a nie wykaz koniecznych do omówienia tytułów.

Idąc tym tropem – czy masz może książki, bez których nie wyobrażasz sobie swojego, szkolnego kanonu lektur?

  • Mam książki, za pomocą których mogę odnieść się do bardzo wielu zagadnień. Zwłaszcza tych aktualnych, które trafiają do uczniów, bo możemy je obserwować chociażby we współczesnych serialach. Gdy je oglądam, często widzę te klisze, które już znam z lektur. Tak działa na mnie „Hamlet”, który jako bohater miał wiele wątpliwości, nie potrafił odnaleźć się w świecie, przegrywał, ale też bywał zwycięzcą.

    Podobnie „Lalka”, ale niekoniecznie czytana według klucza „Biedactwo Wokulski, okropna Łęcka”. Można popatrzeć na to z innej strony – czy przypadkiem Wokulski nie był stalkerem? Co Izabela miała zrobić w jej sytuacji? Ona była bardzo młoda, on stary i na dodatek próbował ją kupić, układając się z jej ojcem. Tego typu dyskusja świetnie wpływa na uczniów, angażują się w nią i mają wiele przemyśleń. Daje im ona przestrzeń, żeby lepiej zrozumieć bohaterów, treść i odnaleźć samych siebie w książce.
     

Lalka lektura
 

Jak dużo twoim zdaniem współcześni uczniowie mogą wynieść z książek, które nieraz mają nawet po kilkaset lat?  

  • Bardzo dużo! Człowiek to jednostka, która zawsze ma takie same dylematy moralne. Nieważne, czy w średniowieczu, czy dzisiaj. Niedawno odświeżyłam sobie „Hrabiego Monte Christo” i on doskonale pokazuje, jak bardzo klasyka może być aktualna. Obserwujemy przemianę bohatera rodem z hitowej produkcji Netfliksa – i nie jest to przemiana w dobrą stronę, nie sprawia też, że możemy polubić tę postać. I to może trafiać do młodych odbiorców. Z doświadczenia jednak wiem, że uczniowie bardzo się męczą przy tekstach dawnych, zwłaszcza z epoki romantyzmu.

Co powinien zrobić nauczyciel, żeby choć trochę ułatwić uczniom pracę nad lekturami – szczególnie tymi mocno osadzonymi w dawnych kontekstach historyczno-społecznych?

  • Nauczyciel jest potrzebny, żeby wyjaśnić konteksty. Musi pokazać chociażby, że teksty romantyczne bywają pełne ironii czy groteski. Uczniowie muszą wiedzieć, z czego wynikają kolejne elementy układanki, dlaczego na końcu „Balladyny” wychodzi Wawel i czyta wiersz pochwalny na cześć królowej. To jest dygresja do tego, że kronikarze byli chętnie opłacani przez władców. Bez wsparcia nauczyciela i pokazania tych kontekstów uczniowie zwyczajnie nie zrozumieją konwencji.

    W ogóle wydaje się, że literatura romantyczna jest pełna patosu, ale znajdziemy tam też humor. Trzecia część „Dziadów” bywa zabawna i to jest w niej najciekawsze! Niestety zazwyczaj nie jest tak omawiana na lekcjach, tylko „Polska Chrystusem narodów” i koniec.

Konrad Wallenrod
 

A przechodząc z przeszłości w przyszłość – rok temu duży hałas wywołało pojawienie się pierwszej w historii gry wideo „This war of mine” na liście uzupełniających lektur szkolnych. Zastanawiam się,  jak widzisz kolejne lata edukacji w kontekście pracy nad lekturami czy dziełami kultury w ogóle?

  • Mam nadzieję, że będziemy korzystać z najróżniejszych tekstów kultury. Bardzo często pracuję z osobami neuroatypowymi, które nie są w stanie skupić się długo na wielkiej ścianie tekstu. I dla takich osób rozwiązaniem jest np. komiks. To medium, które dostarcza dużo bodźców, uczy struktury: przyczyna-skutek. I to wcale nie jest pójście na łatwiznę, ale raczej uczenie się skupienia i praca nad lekturą wraz z poznaniem jej treści w dopasowany do potrzeb sposób.

    Wykorzystanie gier wideo też jest dobrym pomysłem. Widziałam to, gdy na lekcjach omawiałam „Wiedźmina” jako kontekst do średniowiecza – zawsze przy pracy nad jakąś epoką wybieraliśmy z uczniami też współczesne dzieła jako punkt odniesienia. Widziałam, że wielu z nich korzystało przede wszystkim z wiedzy z gier, a to sprawiło to, że w dyskusji uczestniczyły osoby, które wcześniej nie były aktywne na lekcjach.

    Mam nadzieję, że w przyszłości praca z lekturami szkolnymi będzie pracą nad dużą pulą propozycji, z której będziemy czerpać wspólnie z uczniami. W końcu każda klasa jest inna i inne tematy jesteśmy w stanie razem omówić podczas rozpatrywania danego zagadnienia. Warto oddać sprawczość w ręce uczniów – to zadziała tylko na plus.

Więcej wywiadów znajdziesz na Empik Pasje.

Zdjęcie okładkowe: Aneta Korycińska / fot. Aleksander Ikaniewicz
 

Empik szkoła