Bezpośredni, otwarty, błyskotliwy i, nade wszystko, niesamowicie skromny. Zarażający optymizmem i chęcią życia na przekór wyniszczającej chorobie. Mawiał, że „Bóg nie jest załatwiaczem naszych kłopotów” – zamiast tego zachęcał do szukania w wierze drogi do samodoskonalenia i czerpania siły. Dziś druga rocznica śmierci księdza Jana Kaczkowskiego.

 

Celebracja życia i… „nieupieranie się” przy nim

„Jak go poznałem to stwierdziłem, że jest on, w cudzysłowie, doskonałym materiałem na świętego, bo był to człowiek, który musiał mierzyć się z ograniczeniami swojego organizmu - kulejący, niedowidzący, lekko sepleniący” – mówił w rozmowie z Onetem o księdzu Kaczkowskim po jego śmierci redaktor naczelny kwartalnika „Więź” Zbigniew Nosowski. Duchowny, który kilka lat temu swoją charyzmą i dosadnym, ale pięknym przekazem szturmem podbił serca Polaków, od urodzenia cierpiał na lewostronny niedowład, objawiający się przede wszystkim trudnościami z chodzeniem i motoryką ręki; miał też dużą wadę wzroku. W 2011 roku zdiagnozowano u niego nowotwór nerki, który udało się wyleczyć; rok później, na wiosnę, wykryto glejaka wielopostaciowego. Zmagając się z chorobą ksiądz Kaczkowski przeżył prawie cztery lata - ponad dwa razy dłużej, niż europejska mediana przy tak okrutnym rozpoznaniu. Nie był zwolennikiem terapii uporczywej, toteż jego bliskich nie zaskoczyło, kiedy na początku 2016 roku zdecydował o niekontynuowaniu leczenia chemią. „Był świetnym specjalistą od śmierci, wiedział, że ponad trzy lata z glejakiem to cud. Wiedział, że nie ma już sensu faszerować ciała” – wspominał jeden z przyjaciół kapłana w rozmowie z „Newsweekiem”. „Za dużo agonii widział, by za wszelką cenę upierać się przy życiu”.
 

Kisiel, budyń i…piwo

Kaczkowski faktycznie nie upierał się przy życiu „za wszelką cenę” – jednak jego apetyt na coraz to nowe wyzwania był niesamowity. W 2004 roku zaangażował się w tworzenie Puckiego Hospicjum Domowego, w latach 2007-2009 koordynował prace nad Puckim Hospicjum pw. św. Ojca Pio, zostając później jego dyrektorem i prezesem zarządu. Placówka przodowała nie tylko nowatorskim podejściem do samej opieki paliatywnej, ale i funkcjonalnością oraz wystrojem: pastelowe wnętrza, wygodne sofy w częściach wspólnych i wielkie okna, za którymi widać było wypielęgnowany ogród. Wszystko w duchu ogromnego szacunku dla pacjenta – traktowanego nie jako kolejny medyczny przypadek, ale człowieka. Schorowany, mniej lub bardziej świadomy nieuchronnego losu, ale wciąż człowiek. W puckim hospicjum stworzonym i kierowanym przez Kaczkowskiego wszystkich traktowano na równi: katolików, protestantów, świadków Jehowy i niewierzących. Można było również palić papierosy i pić piwo, wyznaczono do tego specjalne „kąciki”. „Jak opisać to miejsce? Nikt tu nikogo nie budzi o szóstej rano bez potrzeby, każdy ma indywidualnie układaną dietę. Dba się o każdą chwilę. Gdy ktoś odmówi jedzenia kisielu, robią budyń” – tłumaczył „Newsweekowi”.
 

Podobny obraz


„Onkocelebryta” u Tomasza Lisa

Dramatyczną diagnozę postanowił wykorzystać i stał się, jak sam żartował, „onkocelebrytą”. Pojawiał się wszędzie, w telewizji, w radiu i w Internecie, zaczął nagrywać vloga, udzielał niezliczonych wywiadów i… „żebrał”. Wszędzie, gdzie mógł, używał swojej nowo zyskanej „sławy”, żeby zbierać pieniądze na puckie hospicjum. Książki powstałe na podstawie tych rozmów zyskały sobie ogromną popularność i tygodniami okupowały listy bestsellerów. Zaczęło się w 2013 roku od Szału nie ma, jest rak – wydawnictwa z nie tylko mocnym tytułem, ale przede wszystkim z mocną okładką, przedstawiającą Kaczkowskiego na szpitalnym łóżku z opatrunkiem na głowie, wyraźnie zmęczonego. Dwa lata później pojawiło się Życie na pełnej petardzie. Czyli wiara, polędwica i miłość, w której duchowny opowiedział więcej o swoim laickim pochodzeniu, problemach z przyjęciem do seminarium i przebrnięciem przez nie oraz o powodach, dla których mimo wszystko nie zrezygnował z kapłaństwa. W 2016 roku wydano Dasz radę. Ostatnia rozmowa na okładce której kapłan pozuje patrząc hardo w obiektyw i zaciskając pięść, zaś już pośmiertnie Dekalog księdza Jana Kaczkowskiego oraz Żyć aż do końca. Instrukcja obsługi choroby. Krótko przed śmiercią na półki trafiła książka, której Kaczkowski był nie tylko bohaterem, jak w poprzednich rozmowach z bliskimi dziennikarzami, ale przede wszystkim autorem – Grunt pod nogami. Ksiądz Jan Kaczkowski nieco poważniej niż zwykle. Na 18 kwietnia tego roku zaplanowano premierę jednego z ostatnich wydawnictw prezentujących odważne, inspirujące i w pewnych kręgach niepopularne przemyślenia kapłana, o równie wymownym co poprzednie tytule: Dość katolipy! O Jezusie celebrycie.



 

Marginalizowany przez kościół, kochany przez wierzących i ateistów

Kaczkowski, bardzo świadomy swojej choroby, nie chciał marnować ani minuty. Często powtarzał, że każdy kolejny dzień jest dla niego cudem i nie zamierza oglądać się na to, co myślą o jego działaniach inni. Nawet – a może zwłaszcza – inni księża i hierarchowie katoliccy. „Kiedyś go zapytałem, czy ma świadomość, że wypowiadając się o hierarchach z grubej rury, jeżdżąc na Woodstock, pojawiając się w programie Tomasza Lisa, będzie dostawał po łbie? Odpowiadał, że ma to gdzieś” – wspomina  Piotr Żyłka, redaktor naczelny katolickiego portalu Deon.pl. „Nie przejmował się konsekwencjami. Jeśli czuł, że z czegoś może wyniknąć jakieś dobro, był nie do zatrzymania”.