Wielu poddaje się, kiedy pojawią się pierwsze trudności, ale są też tacy, których wyzwania i problemy wyłącznie hartują i wzmacniają determinację. Do tej drugiej grupy należy z pewnością Kaśka Sochacka, która na swój pierwszy album zatytułowany „Ciche Dni” czekała aż sześć lat. Dlaczego tak się stało i czego się w tym czasie nauczyła można przeczytać w dołączonym do płyty tekście „Love Story” oraz w rozmowie, która miała miejsce dosłownie kilka dni przed premierą albumu.

Piotr Miecznikowski: Historia twojego pierwszego albumu jest dość niezwykła. Od momentu w którym zostałaś zauważona i zaproponowano ci współpracę, do chwili wydania płyty minęło sześć lat. Dlaczego tak długo to wszystko trwało?

Kaśka Sochacka: Myślę, że złożyło się na to kilka czynników. Z mojej strony zabrakło chyba trochę determinacji i zdolności do poświęceń. Poza tym mieszkałam i studiowałam w Krakowie, wytwórnia Jazzboy jest w Warszawie, w której dość rzadko się pojawiałam, a w muzie bardzo ważny jest aspekt komunikacji i relacji. Tego nam zabrakło. Na to wszystko nałożyły się różne okoliczności życiowe, które sprawiły, że dużo rzeczy wtedy odpuszczałam. Chyba tak po prostu miało być, tak się to miało potoczyć.

 

 

Miałaś taki moment, kiedy zaczęło ci się wydawać, że nic z tego nie będzie?

  • Miałam nawet kilka (śmiech). W roku 2014 wydawało mi się, że wszystko mam na wyciągnięcie ręki. Trafiłam w świetne miejsce, byłam otoczona przez ekstra ludzi i nic już przecież nie mogło się zepsuć. Życie pokazało jednak, że nie wszystko zawsze jest takie proste i na swój moment musiałam jeszcze trochę poczekać.

A kiedy dziś patrzysz na to wszystko z perspektywy czasu, wydaje ci się, że to było potrzebne, czy raczej straciłaś tylko czas?

  • Było bardzo potrzebne. Sześć lat temu sama nie wiedziałam ani czego chcę, ani czy na pewno w ogóle chcę. Każde kolejne doświadczenie i każdy mijający rok sprawiały, że czułam to coraz mocniej. W roku 2014 nie byłam w stanie sama sobie zrobić piosenki, a dziś już tak. Gram, komponuję, piszę teksty, a dodatkowo potrafię podziałać w programach do nagrywania muzyki. Umiem przygotować mniej lub bardziej rozbudowane „szkielety” piosenek, a dzięki temu sama określam kierunek, w którym będą się rozwijać. Czuję się w jakimś stopniu samowystarczalna, przynajmniej na etapie tworzenia dema. Więcej umiem, rozumiem i mam więcej narzędzi do pracy. Bardzo mnie to cieszy.

O.K. Wróćmy na chwilę do twojej historii. Pamiętasz jaka muzyka towarzyszyła ci w dzieciństwie? Co było dla ciebie motywacją, żeby nie być tylko słuchaczem, ale zająć się graniem?

  • To były małe kroki. Kolejne doświadczenia zbierane przez lata. Pochodzę z rodziny, która bardzo lubi muzykę i zajmuje się nią, ale w amatorski sposób. Chodzi mi o to, że nie mam wśród bliskich żadnego wykształconego muzyka, który koncertuje w filharmoniach czy też kogoś, kto by się z tworzenia muzyki utrzymywał. Mimo to każdy w domu pałał ogromną sympatią do muzyki - tata grał na gitarze, mama pięknie śpiewała i opiekowała się zespołem pieśni i tańca, do którego uczęszczałam wraz z rodzeństwem przez wiele lat. Mój starszy o dziewięć lat brat, bardzo chciał grać na perkusji, a ja, jako dzieciak, miałam okazję obserwować jak się rozwija i rzeczywiście staje się prawdziwym perkusistą. Zawsze byłam jakoś „uwikłana” w tę muzykę (śmiech). Wydaje mi się, że to był rok 2000, kiedy w Polsce pojawił się program Idol. Miałam wtedy dziesięć lat, oglądałam wszystkich tych ludzi, którzy spełniali swoje marzenia i myślałam sobie - fajnie, też bym tak chciała (śmiech). Zaczęłam bardziej odważnie występować w przedstawieniach szkolnych, a kiedy skończyłam piętnaście lat, postanowiliśmy z kolegami z gimnazjum, że zakładamy zespół. Chłopaki dogadali kto będzie na czym grał, poszli do rodziców i dziadków, a kiedy ci już zgodzili się kupić im instrumenty, zaczęliśmy się spotykać na próbach. Graliśmy covery piosenek znanych, rockowych kapel. To były moje pierwsze podrygi (śmiech).

 

„Ciche dni” Kaśka Sochacka

 

A co z tym zespołem pieśni i tańca? To hasło pojawia się w twojej biografii i popraw mnie, jeżeli się mylę, ale w twoim głosie, w sposobie śpiewania słychać jakieś elementy folku, coś „ludowego”, co buduje bardzo fajny klimat.  

  • Zgadzam się, tak właśnie jest. Tę „folkowość” można też zauważyć w liniach melodycznych moich kompozycji. Jest to wynik wielu lat uczestnictwa w zespole tworzonym przez mamę, w którym szlifowałam umiejętności i nabierałam doświadczeń. Wykonywaliśmy suitę śląską, żywiecką, krakowską i to z całą pewnością we mnie zostało. Byłam małym dzieckiem, kiedy jeździłam z mamą i rodzeństwem na występy. Na początku trzymałam się maminej spódnicy i patrzyłam z ukrycia jak bracia i siostra występują na scenie. Myślałam sobie: ale super! za kilka lat ja też tam będę (śmiech). To są moje korzenie i na pewno jakoś to przemycam w mojej muzyce.

A miałaś jakich ulubionych artystów, którzy mieli na ciebie wpływ i byli inspiracją?

  • Nie, nigdy nie miałam żadnych ulubionych muzyków, ani plakatów nad łóżkiem...

Jak to? Dzieciństwo bez plakatów? To niemożliwe...

  • A jednak (śmiech). Nie miałam tego, ominęło mnie.

O.K. co w takim razie skłoniło cię do pójścia do talent show? To może być zabawa, ale także dość poważny krok mimo wszystko.

  • Kiedy poszłam na studia ekonomiczne w Krakowie, przeraziłam się, że to jest ten moment, w którym muzyka może zniknąć z mojego życia. Postanowiłam coś z tym zrobić i poszłam do Krakowskiej Szkoły Jazzu i Muzyki Rozrywkowej, gdzie moim nauczycielem była świetna wokalistka jazzowa Beata Przybytek. Kiedyś w trakcie lekcji przestała na chwilę grać na pianinie, spojrzała na mnie i powiedziała - słuchaj, ty musisz coś z tym zrobić, pokazać się ludziom. To był dla mnie ważny moment, bo dostałam „kopa” od mojego autorytetu. Dodatkowo miałam wsparcie bliskich osób, chłopaka i przyjaciółki, które namawiały mnie, żebym poszła do jakiegoś programu. W końcu moja przyjaciółka obudziła mnie któregoś dnia wcześnie rano i powiedziała, że nie odezwie się do mnie do końca życia, jeżeli się nie ubiorę i nie pojedziemy na casting (śmiech). Nie miałam wyjścia, musiałam pojechać. Trochę to wszystko pozmieniało. Pozytywny odzew dał mi kolejny argument, żeby ciągnąć to wszystko dalej.

 

„Wiśnia” Kaśka Sochacka

 

Opowiedz o tworzeniu materiału na album „Ciche dni”. Piosenki powstawały przez te sześć lat, czy napisałaś je dopiero ze świadomością, że będziesz nagrywać płytę?

  • Generalnie, większość materiału to utwory, które powstały w ciągu ostatnich czterech lat. Ale jest na płycie także utwór „Mróz”, który napisałam już w 2014. Trzeba tu jednak zaznaczyć, że ten numer przeszedł kilka zmian i wersja, która jest na płycie może być zaskoczeniem dla ludzi, którzy słyszeli tę pierwotną (śmiech). Sześć lat to kawał czasu, piosenek pojawiło się naprawdę sporo. Nawet pomimo momentów zwątpienia, kiedy wydawało mi się, że nic z tego nie będzie i muszę sobie szukać normalnej pracy, wciąż coś pisałam i komponowałam.

Z kim pracowałaś nad ostatecznym kształtem i brzmieniem tego materiału?

  • Przede wszystkim z Olkiem Świerkotem, którego można kojarzyć ze współpracy z Kortezem czy Dawidem Podsiadło. Oczywiście pomagało też mnóstwo innych, fantastycznych ludzi i muzyków, którzy naprawdę sporo wnieśli do tej płyty. Pozwolę sobie tu wyróżnić Magdę Laskowską, Lesława Mateckiego, Marcina Ułanowskiego czy Piotrka Madeja, bo w wielu miejscach na tej płycie można ich usłyszeć. Mam też zaszczyt gościć na płycie Korteza, Dawida Podsiadłę i Vito Bambino z Bitaminy. W teamie była też Agata Trafalska, która świetnie pisze i od której dużo się nauczyłam. Pracę nad płytą będę wspominać bardzo miło. Zdarzały się momenty, gdy ktoś miał inne zdanie na jakieś wybrane aspekty, ale to jest chyba normalne, kiedy się nad czymś pracuje w zespole.

Sprawiasz wrażenie bardzo miłej i poukładanej dziewczyny. Nie boisz się, że ten cały show biznes może zjeść taką wrażliwą osobę?

  • Nie, ja już nie mam osiemnastu lat (śmiech). Sporo przeżyłam i sporo wiem. W talent show byłam jedenaście lat temu, od tamtego czasu mniej lub bardziej miałam do czynienia z tym światem i wiem, że jestem na to odporna. Myślę, że nic mi nie grozi, poradzę sobie (śmiech).

Więcej wywiadów z twórcami, informacji, doniesień i materiałów ze świata muzycznego znajdziesz w pasji Słucham.

Zdjęcie okładkowe: mat. wydawnictwa, fot. Agata Trafalska