„Największa” - recenzja

Łukasz Mieszkowski jest dla mnie mistrzem świata i czempionem krytych kortów jeżeli chodzi o pokazywanie historii jako narracji, a nie sekwencji wydarzeń. O ile chętnie pożyczam znajomym książki, to jego „Tajemnicza rana” ma u mnie status niewychodzącej: zdejmuję ją z półki, pokazuję zainteresowanym (no dobra, wszystkim), po czym z nabożeństwem odstawiam na miejsce. Mieszkowski opowiada w niej o jednym z najbardziej przerażających epizodów powstania warszawskiego - wybuchu zdobytego przez żołnierzy AK niemieckiego czołgu na wąskiej uliczce Starego Miasta. Prowadzona przez powstańców i cywili naładowana materiałami wybuchowymi maszyna zmasakrowała ponad trzysta osób. Stanisław Likiernik mówi w „Made in Poland”, że widząc tę katastrofę przestał wierzyć w Boga.

Eksplozja zapisała się w powszechnej pamięci jako dowód na bestialstwo nazistów, ale prawda historyczna jest nieco inna - wystarczy kliknąć w pierwszy wynik w google, aby się o tym przekonać. Czołg nie był pułapką, zastawioną na mieszkańców Warszawy. Zdalnie sterowana maszyna została skonstruowana w celu burzenia domów - naładowana materiałami wybuchowymi eksplodowała, podprowadzona pod mury, ale powstańcy nie zdawali sobie z tego sprawy. Detonacja nastąpiła z ich winy, Niemcy nie mieli z nią nic wspólnego. Przerażone tragedią dowództwo Starówki, którego decyzyjny bezwład poniekąd doprowadził do tragedii, od pierwszych minut zaczęło montować legendę o czołgu-pułapce, odwracając uwagę od faktycznych przyczyn masakry. Zabiegi te okazały się bardzo skuteczne - idąc do pracy mijam codziennie pomnik przy ulicy Kilińskiego, na którym umieszczony jest napis o „podstępnie założonym przez wroga” materiale wybuchowym.

Pandemia kiedyś i dziś

W najnowszej książce Mieszkowski porusza temat, który rezonuje dziś wyjątkowo mocno. Pandemia grypy zwanej hiszpanką pochłonęła w latach 1918-1920 ponad sto milionów ofiar, stając się największą pod względem liczby zmarłych zarazą. Szacuje się, że zachorował co trzeci mieszkaniec Ziemi. Mieszkowski opowiada oczywiście o samej grypie, jej pierwszych ogniskach i rozprzestrzenieniu się, wplatając w to bardzo osobistą historię, ale - ponownie - nie ogranicza się do prostej chronologii. Najbardziej interesują go narracje wytworzone wokół hiszpanki ze szczególnym uwzględnieniem ich zastanawiającego braku w świeżo niepodległej Polsce. Czy Polaków pandemia ominęła? Nie, skądże. Ale fakt jej istnienia zamazał się w naszej narodowej-zbiorowej świadomości. Dlaczego?

Brutalnie upraszczając wywód autora: opowieść o hiszpance nie pasowała do mitologii odradzającej się Polski, bohatersko dźwigającej się z zaborowego rozbicia. Ponieważ trudno było jednak całkowicie zignorować chorobę, nękające dramatycznie rozwarstwione i porażająco biedne społeczeństwo, skupiono się na opowieści o walce z tyfusem plamistym, ponieważ idealnie wpisywała się w potrzeby propagandowe. Z hiszpanką trudno było widowiskowo wojować, natomiast na polu likwidowania tyfusu państwo polskie mogło okazywać niekończącą się kreatywność i zapał, kładąc nacisk na czystość i walkę z zacofaniem higienicznym i cywilizacyjnym - oczywiście, głównie w sferze planów i zamierzeń. Praktyczne działania często były pozorne albo wręcz przeciwskuteczne.

 Epidemia to byt empiryczny, potwierdzony z naukowego punktu widzenia, podlegający opisowi medycznemu, statystycznemu i historycznemu. Dla odmiany zaraza bądź plaga (...) jest fragmentem krajobrazu emocjonalnego i mitycznego, punktem wyznaczającym kryzys, moment przejściowy, koniec starego i początek nowego świata, swoiście pojmowanym świętem lub karnawałem. To naturalna, odwieczna reakcja na uderzenie mocy - nagłe, przytłaczające wdarcie się sacrum w sferę profanum, objawiające się stałym zagrożeniem utraty życia i wzmożoną ekspozycją efektów ludzkiej śmiertelności, nierozerwalnie związane z obecną w wielu religiach wiarą w możliwość skalania i stan rytualnej nieczystości" - pisze Mieszkowski.

Pandemia książka recenzja

Postpandemiczny pejzaż relacji

Czytając „Największą” łatwo można wysnuć analogię i nakreślić sobie linię podziału między pandemią a plagą koronawirusa. Syci i względnie bezpieczni mieszkańcy pierwszego świata po raz pierwszy od dawna przypomnieli sobie to, co pokazywały średniowieczne tańce śmierci - umrzeć może każdy, w każdej chwili. W rozmowach prywatnych i oficjalnych wiadomościach nieustannie piszemy o końcu znanego nam świata, zaznaczając filozoficznie, że nie wiadomo, jak będzie wyglądał nowy, postpandemiczny pejzaż relacji zawodowych i prywatnych.

Nasz karnawał ma nawet maseczki, chociaż reszta strojów jest mało wymyślna, sprowadzając się do dresów i wszystkiego, co nie będzie widoczne w oku kamery internetowej. Mamy także komponent myślenia magicznego i emocjonalnego w postaci antyszczepionkowców (jest to zresztą ciekawe odwrócenie - kiedyś do „racjonalnej” medycyny dokładano na wszelki wypadek zabobony, dzisiaj osiągnięcia naukowe są bez żadnego poczucia żenady negowane całościowo przez domorosłych epidemiologów, immunologów i zwolenników teorii „zwykłej grypy”, jakbyśmy przez ostatnie sto lat zaczęli niechcący maszerować w tył). „Największa” pokazuje, że chociaż zmienia się wszystko, nie zmienia się nic,  bo człowiek żyje w świecie narracji, nie faktów. A wszystko to podane konkretnie, błyskotliwie i sposób niesamowicie przystępny. Proszę tę książkę przeczytać, bo lepszej w tym temacie długo nie będzie.

Więcej recenzji i artykułów o książkach znajdziecie w naszej Pasji Czytam.