- Kiedy wychodzę na scenę, po prostu jestem Wandą, i myślę, że na tej płycie Wandą pozostałam - mówi Wanda Kwietniewska, wokalistka i współtwórczyni zespołu Wanda i Banda. Grupa obchodzi w tym roku swój jubileusz i z tej okazji 31 października ukaże się na rynku jej najnowszy album, zatytułowany „Z miłości do strun”.   

Z okazji 25 - lecia zespołu wydaje Pani podwójny album: płytę z nowymi piosenkami i koncertowe DVD. Jak długo trwała praca nad tym wydawnictwem?

- W przypadku DVD sytuacja była prosta, ponieważ na koncercie, który zarejestrowaliśmy zaśpiewałam tylko dwie piosenki z nowej płyty, a wszystkie pozostałe to są po prostu największe hity zespołu Wanda i Banda. Te wszystkie „Julie”, „Chcę zapomnieć”, „Siedem życzeń”…Ale wykopałam też z archiwum takie już zupełnie najstarsze piosenki, z samego początku istnienia naszej kapeli, jak np „Fabryka marzeń” i „Stylowe ramy”. To są utwory, których nie grywam zazwyczaj  na koncertach, a często spotykam się z prośbą ze strony publiczności, żeby je zaśpiewać. Tyle, że jakoś nigdy przedtem nie było powodu ani czasu, aby je przygotować. Musieliśmy nauczyć się grać je na nowo, bo przecież występuję teraz z zupełnie innymi muzykami. Są minimalnie przearanżowane, ale bez przesady, bo nie jestem zwolenniczką śpiewania przez samą siebie starych numerów w zupełnie nowych wersjach. Co innego gdy robi to ktoś inny, wtedy zostawiam mu pełną dowolność. Tak więc w wypadku DVD nie mieliśmy specjalnie dużo pracy, bo przecież nasz zespół cały czas koncertuje, praktycznie od 8 lat non stop, wiec trzeba było zagrać tylko to, co umiemy od dawna. Natomiast jeżeli chodzi o ten nowy materiał, to zbierał się przez ostatnie 4 lata. Wprawdzie nowych piosenek jest na płycie 12, ale wybierane były mniej więcej z 50, które przez te 4 lata „przewracały się” po naszych głowach, sercach i duszach. Najpierw trzeba było przeprowadzić wstępną selekcję, a później przygotować próbne wersje danych piosenek. Natomiast sam pobyt w studio (a właściwie dwóch, w których nagrywaliśmy płytę) z przerwami (bo nagrywanie było etapowe), odbywał się na przestrzeni około 2 lat.

Czy nowe utwory odbiegają od Pani stylu, który wszyscy znamy?


- Nie mnie to oceniać. Wydawnictwo nosi tytuł „Z miłości do strun”, a ja jestem osobą kochającą gitarę. Jeśli sama komponuję utwory, robię to na gitarze, to jest dla mnie podstawowy instrument. Więc i nowa płyta jest gitarowa, tak jak wcześniejsze krążki zespołu Wanda i Banda. Natomiast na pewno różni się technologicznie, bo staram się iść z duchem czasu i korzystam ze wszystkich dobrodziejstw techniki, jakie są na rynku. Brzmieniowo może będzie troszkę lżejsza, nie taka chropawa, jak wcześniejsze, ale wtedy były inne czasy, inaczej się grało. Na pewno jest to w dalszym ciągu muzyka rockowa, rockowo-popowa i  
ma jeden wspólny mianownik ze starymi utworami - śpiewa ciągle ta sama wokalistka, która ma jedno serce, jedną duszę, jedno poczucie estetyki. Nie jestem typem poszukiwacza, nie dopada mnie nagłe  pragnienie zaśpiewania jazzu, czy klasyki, choć potrafię śpiewać różne rzeczy. Kiedy wychodzę na scenę, po prostu jestem Wandą, i myślę, że na tej płycie Wandą pozostałam. Pewnie troszkę inaczej będzie brzmiał mój wokal, bo to jest kwestia tzw. edycji.
Pracowałam z nowym producentem, Jaśkiem Kidawą, który edytuje wokal w sposób dosyć delikatny, ale utwory, które miały być drapieżne, takie pozostały, a ballady nadal są balladami. I mam nadzieję, że uda mi się z tej nowej płyty wylansować jakiś utwór na tyle mocno, że nie będę skazana na „Julię” do końca życia (śmiech).

Na płycie są remiksy dwóch Pani wielkich przebojów w zupełnie nowej wersji…


- To nie my, starzy artyści z dorobkiem, wybieramy „remiksantów”, tylko to „remiksanci” wybierają sobie nas. Ludzie grający muzykę klubową lub dance’ową w tych swoich klubach, próbują sobie różne rzeczy i czasami efekt jest intrygujący. Tak było na przykład z piosenką „Hi-Fi”. Pewnego razu zadzwonił do mnie DJ Adamus i poprosił o spotkanie. Gdy się zobaczyliśmy, powiedział, że w klubach prezentuje zmiksowane sample „Hi-Fi”, ale chciałby zrobić wersję radiową za moją zgodą i wspólnie ze mną. Ja na to - w porządku, zrób nową wersję, prześlij mi i zobaczymy, co to jest. Był bardzo zdziwiony, że tak łatwo się zgodziłam, bo podobno nie wszyscy się zgadzają. Pytam go - dlaczego? A on na to, że boją się, że popsuje im piosenkę. Powiedziałam mu, że oczywiście, że popsuje również moją piosenkę, ale taka jego rola. Bardzo się wtedy uśmialiśmy. Za kilka dni umówiliśmy się i odsłuchaliśmy wersję, którą on przygotował. To był dla mnie szok - usłyszeć numer, z którym się żyje przez tyle lat, w zupełnie innym wariancie. Znałam tylko jedną wersję „Hi-Fi” - tę, która zrobiliśmy wiele lat temu. Wprawdzie kiedyś szwedzka kapela Baden Baden zaśpiewała ten przebój na festiwalu  w Sopocie, ale to był aranż praktycznie zbliżony do naszego, tyle że śpiewał inny wokalista. Teraz w zdumieniu słuchałam tego zupełnie nowego wariantu mojej piosenki, a Adamus wyznał mi później, że to było najdłuższe 15 sekund w jego życiu. Po wysłuchaniu tego nowego „Hi- Fi” powiedziałam - słuchaj, nie wiedziałam, że umiem śpiewać muzykę klubową. Zapytał mnie, czy nie mam żadnych uwag, a ja mu na to - co ja ci będę robić uwagi, ja się nie znam na muzyce klubowej. Jak nagrywasz taką wersję, to znaczy, że jest ona optymalna. Mnie się to po prostu bardzo spodobało. Okazało się później, że ta wersja piosenki odniosła bardzo duży sukces i często była grana w radiu, co jeśli chodzi o polską muzykę klubową rzadko się zdarza w dużych komercyjnych stacjach. No i miałam dodatkową radość z tego, że pod sceną publiczność wymieniła się na młodszą.

Obok „Hi-Fi” jest na płycie jeszcze nowa wersja „Nie będę Julią”…


- Tak. W tym przypadku zadzwonił do mnie Remi z duetu Kalwi i Remi. To nie są klubowcy tylko raczej dance’owcy. Jemu bardzo się spodobała właśnie „Julia”. Tyle, że tutaj była nieco inna procedura, bo on poprosił, abym zaśpiewała piosenkę na nowo, ale identycznie jak uprzednio. Dostał ode mnie nowe po staremu śpiewane tracki wokalne, dograł nowe „stare gitary” zrobił na komputerze bas i bębny. Ta nowa wersja jest grana po klubach i nawet wysoko się plasuje na ich top - listach. Uznałam, że te dwa remisy - bonusy na nowej płycie to będzie ciekawostka dla mojej publiczności

Pisze Pani teksty i komponuje muzykę, czy w nowym albumie jest dużo utworów Pani autorstwa?


- Wręcz przeciwnie. Na tej płycie jest niewiele mojej muzyki i tekstów. Niemniej utwór, który został wybrany jako singlowy - „Nie zmieniajmy się” - jest wspólną kompozycja moją oraz basisty Piotrka Korzonka , z moim tekstem. Przyznam się, że ja bym tego utworu nie wybrała na singiel, bo jest to ballada, a ja wolę bardziej „czadowe” piosenki. Ale nie mnie wybierać takie rzeczy. Lepiej żeby to robili fani albo ludzie związani z muzyką, lub, powiedzmy zaprzyjaźnieni redaktorzy radiowi…. I wszyscy oni z jakiegoś powodu wskazywali na tę piosenkę. Jest to ballada o przyjaźni. Jan Kidawa, w którego studiu nagrywaliśmy płytę, po przeczytaniu tekstu zachwycił się nim i zapytał mnie, czy naprawdę mam takiego przyjaciela. - Imaginuj sobie Waść, że tak - odpowiedziałam mu na pytanie (śmiech). Może niektórzy ludzie nie mają takich przyjaciół ,a może mają,  jak w tej piosence, inni zaś tęsknią za przyjaźnią jako taką i dlatego wskazują na ten właśnie utwór. Sama jestem ciekawa czy on odniesie sukces. Wracając do pani pytania - nie skomponowałam wiele muzyki do nowego albumu, są tam tylko dwie moje kompozycje i pięć tekstów . Pracuję z młodymi ludźmi, którzy piszą naprawdę fajne, ciekawe rzeczy i dobrze aranżują. A ja nie kieruję się zarobkiem, czyli w tym wypadku pieniędzmi za prawa autorskie z ZAiKsu, tylko interesuje mnie jakość kompozycji. Na początku w planach było więcej piosenek mojego autorstwa, ale uznałam, że dzieła moich muzyków są po prostu lepsze od moich propozycji. Poza tym przy produkcji tej płyty skupiłam się głównie na drugim nurcie mojej działalności, czyli menagemencie. W związku z tym muszę wielu rzeczy dopilnować sama.

Pańskie oko konia tuczy?

- (śmiech) Tak właśnie.

Czy singiel będzie miał teledysk?

- Owszem, jest już teledysk, który będzie pokazywany na monitorach w empikach i pod tym kątem był nagrywany. Można go zobaczyć również w Internecie i na pewno pokażemy go we wszystkich możliwych telewizjach, wszędzie. Chociaż teraz, tak naprawdę, nie ma gdzie pokazywać teledysków, bo w telewizji najpierw trzeba opowiedzieć jaką zupę właśnie ugotowaliśmy, żeby potem można było pokazać 15 sekund teledysku, najchętniej pod napisami końcowymi różnych zadziwiających programów. Ale ja jestem człowiekiem pogodnym i  w zasadzie nie widzę w tym problemu (śmiech). Teledysk jest bardzo piękny. Był kręcony przy okazji rejestracji koncertu na DVD, ale to są „dwie różne bajki”. Do nagrania teledysku była zaangażowana inna ekipa niż ta, która rejestrowała koncert.

Czy w związku z nową płytą i jubileuszem planujecie państwo trasę koncertowa?


- To jest pytanie ostatnio rzadko zadawane, ponieważ jest takie porzekadełko wśród artystów: „trasa w zeszłym miesiącu odbyła się w środę”. To jest zawód, który ostatnio stał się sezonowy. Od wielu już lat większość koncertów granych jest od maja do końca października. Oczywiście trafiają się spektakularne sukcesy, jakie ostatnio przypadły na przykład zespołowi Feel, i wtedy oczywiście taka kapela ma trasę za trasą. I bardzo dobrze - niech chłopaki grają jak najwięcej póki mają swoje pięć minut, bo to nigdy nie trwa wiecznie w tym zawodzie. Wandy i Bandy jednak to nie dotyczy. Robimy oczywiście promocyjny koncert 25 listopada w Hard Rock Cafe w Warszawie, na który wszystkich bardzo serdecznie zapraszam. Natomiast jeśli chodzi o pozostałe koncerty, to będą to raczej pojedyncze wydarzenia. Chociaż musze powiedzieć, że ten niewielki szumek, który już się podniósł wokół naszej płyty, spowodował to, że bardzo wcześnie dostaliśmy propozycje wiosennych koncertów w nadchodzącym roku. Ale na trasę koncertowa nie ma sensu się „napinać”. Teraz to się dzieje inaczej niż kiedyś. Nie jest tak, że się wydaje płytę, „nadmuchuje” temat i rusza w trasę. Najpierw trzeba osiągnąć sukces, a dopiero potem trasa będzie możliwa. Jeśli z naszą płytą tak się zdarzy, to oczywiście z wielką przyjemnością ruszę w taka trasę, a nawet chętnie sama ją zorganizuję.

Kiedyś było z tym łatwiej?


- Było zupełnie inaczej. To są dwa światy, których się nie da porównać. Z jednej strony było łatwiej, bo były cztery stacje radiowe i dwa programy telewizyjne do opanowania. Tylko to „opanować’ znaczyło czasem bardzo różne rzeczy. Na przykład przymuszano mnie do grania na jakiś koncertach podczas zjazdów Młodzieży Socjalistycznej. Kiedyś gdy byłam na wakacjach przysłano po mnie helikopter, żebym na takiej imprezie zagrała i wręcz mi powiedziano: „albo Pani wsiądzie do tego helikoptera albo koniec z tą kapelą”. Na szczęście z zaprzyjaźnionym reżyserem wymyśliliśmy wtedy, jak z tym występem umknąć z programu telewizyjnego. To się może teraz wydawać dziwne, bo dzisiaj nikt nie umyka, tylko wszyscy zabiegają o występ w telewizji, ale wtedy było inaczej. Reżyser mi doradził, co mam zrobić, żeby nas nie pokazali w telewizji, i my z tej rady skorzystaliśmy. Nie byliśmy żadnym skandalizującym zespołem, tylko po prostu rzetelnie graliśmy i tyle - ale wtedy ubraliśmy się możliwie najbardziej szokująco i jeszcze wytarzaliśmy się w kurzu i jakichś brudach w ogromnej odpowiednio jak na komunistyczne czasy zapuszczonej hali sportowej, żeby zrobić jak najgorsze wrażenie. Reżyser tylko na nas popatrzył, zatarł ręce i powiedział - no, tego to na pewno cenzura nie puści. Takich sposobów trzeba było szukać, żeby wyłgać się od różnych niechcianych występów. Dlatego nie da się jednoznacznie odpowiedzieć, czy wtedy było łatwiej niż teraz. Ja jestem bardzo zadowolona, że jednak żyjemy w innej Polsce. Mam 12 - letnia córkę i bardzo się cieszę, że ona żyje w normalnym świecie.  

A miała Pani wtedy kłopoty z cenzurą?

- Oczywiście. Na przykład kiedyś okazało się, że w kompletnie nie zaangażowanej piosence „Kochaj mnie, kochaj” fragment: ”czynne całą dobę biuro z telefonem” był dla cenzury nie do przyjęcia. Do dzisiaj nie wiem o co im chodziło, bo nigdy nam tego nie wytłumaczono. Słowa piosenki mówiły o tym, że ludzie są zagonieni, zapracowani, nie mają dla siebie czasu i żeby w tym wszystkim nie zapomnieli o miłości. Zwykły lekki kawałek bez podtekstów. A jednak piosenka i tak była zakazana przez cenzurę i „nie chodziła” na antenie. A dla odmiany utwór „Mamy czas”, który naprawdę miał potężne podteksty polityczne, nie wzbudził żadnej  czujności cenzury i z nim nie było problemów, chociaż wszyscy słuchacze i tak świetnie wiedzieli o co chodzi.

Tryb życia, jaki Pani prowadzi z pewnością generuje stresy. Co Panią po tym wszystkim relaksuje?

- Jestem typem sportowca. To moja druga pasja po muzyce, nawet kiedyś się zastanawiałam, czy nie zdawać na AWF…Moją najbardziej ukochaną dyscypliną sportową jest siatkówka, drugą jest pływanie. Te sporty zawsze uprawiałam i uprawiam do dzisiaj. Jeżdżę też na nartach wodnych i śniegowych. W siatkówkę gram wytrwale raz w tygodniu, w każdy wtorek, od blisko dziesięciu lat. Gdyby mi czas na to pozwalał na sali gimnastycznej mogłabym bywać codziennie - pod warunkiem jednak, że grałabym tam w siatkówkę. Nie lubię natomiast ani biegać, ani chodzić na  siłownie, bo te zajęcia mnie nudzą. Tak więc przede wszystkim sport jest dla mnie znakomitą formą relaksu. Leczy mnie ze stresu również uprawianie „głupawki” z moją 12 - letnia córką. Kocham ludzi z poczuciem humoru i bardzo jestem dumna z tego, że moje dziecko je posiada. No i oczywiście są jeszcze Mazury, gdzie staramy się jeździć z rodziną i przyjaciółmi w każdej wolnej chwili.

Ma tam Pani tam jakieś konkretne ulubione miejsce?

- Tak, jest takie miejsce, gdzie jeździmy z przyjaciółmi już od 20 lat. Mieszkamy tam całą grupą nad jeziorem, w przyczepach kampingowych, namiotach i uprawiamy sobie życie „polankowe”. Są ogniska, śpiewy, sporty wodne, no i oczywiście wygłupy.  W tym roku mój mąż zrobił mi niespodziankę i w tajemnicy przede mną z pomocą mojego zespołu zorganizował na moje urodziny prawdziwy koncert - ze sceną i nagłośnieniem - złożony z moich ulubionych utworów. To naprawdę odstresowuje, bo człowiek się bawi jak dziecko.

Na koniec chciałabym zapytać jak Pani ocenia współczesną polską muzykę?


- Mam wrażenie, że nie tylko w Polsce, ale i na świecie, jest tendencja do tego, aby wszystko było miałkie. To się bierze po pierwsze z rozwiniętej technologii, a po drugie z tego, że o ile kiedyś media istniały między innymi po to aby emitować muzykę, to teraz ich celem jest emisja reklam, a cała reszta jest tylko wypełniaczem między tymi reklamami. I najlepiej, żeby muzyka była taka aby nie przeszkadzała zbytnio wspomnianym reklamom. To jest przykre, ale widocznie taki jest teraz świat i trzeba z tym jakoś żyć. Natomiast jeśli chodzi o polską muzykę to tutaj istnieją mało korzystne regulacje ustawowe. Nasze prawo mówi, że stacje radiowe powinny emitować 30 procent rodzimej muzyki, podczas gdy w Skandynawii jest to 70 procent. Co więcej - te nasze ustawowe 30 procent wyrabia się na przykład między 2 w nocy a 6 rano. Co jest zgodne z prawem, ale niekorzystne dla polskiej muzyki. Co znaczy, że brakuje ustawy, która by mówiła, że nawet jeśli tej rodzimej muzyki ma być tylko 30 procent, to niech by chociaż była obecna w każdej godzinie w ciągu dnia. To powinno ulec zmianie. I mam nadzieje, że to się zmieni, bo w innych krajach ludzie słuchają i śpiewają rodzimą muzykę, w swoim własnym języku, a my jesteśmy w tym aspekcie nieco upośledzeni. Nasi początkujący artyści, a bywają wśród nich naprawdę zdolni, nie mają szansy na szersze zaistnienie. Jeżdżę po Polsce i widzę ilu jest zdolnych młodych ludzi, jakie fajne grają rzeczy, ale występują po piwnicach i to wszystko jest wyłącznie niszowe. A szerszej publiczności sprzedaje się tylko „cukiereczki.”

Rozmawiała Izabella Jarska