Zapraszamy do lektury wywiadu z autorką książki „Lalki w ogniu. Opowieści z Indii”.

Kiedy wspominasz Indie, co jako pierwsze przychodzi Ci na myśl?

Zapach, trudny do opisania, ale intensywny i wszechobecny w Indiach. Czuję go już, kiedy wysiadam z samolotu w Delhi czy Bombaju, a po kilku tygodniach pobytu sama nim przesiąkam. Jest najprawdopodobniej mieszanką upału, wilgoci, pleśni, intensywnych przypraw, kadzideł, potu i brudu, drzewa sandałowego i leżących na straganach dojrzałych owoców. Jest wszędzie, spotykają się w nim różne aspekty życia – te przyziemne i te ceremonialne. Może wydawać się nieprzyjemny, duszący, ponieważ – jak wszystko w Indiach – jest pomieszaniem wielu różnych elementów i początkowo przytłacza. I tak jak samych Indii, ich atmosfery i różnorodności, jego też nie można zabrać ze sobą, zachować, odtworzyć.

Indie zainspirowały Cię do napisania książki, czy przyjechałaś tam już z konkretnym planem zrealizowania reportażu?


Po raz pierwszy poleciałam do Indii, żeby przeprowadzić badania. Szukałam odpowiedzi na to, jaka jest pozycja społeczna kobiet w tak różnorodnym i przywiązanym do tradycji kraju. Później byłam w Indiach wielokrotnie i pisałam stamtąd reportaże do „Rzeczpospolitej”, w której pracuję na co dzień. Przygotowywałam m.in. relacje z planów filmowych, z wyprawy w Himalaje, z wyborów parlamentarnych. Książka powstała w Kalkucie, jest owocem wielu wyjazdów, przeżyć, obserwacji i spędzonych tam miesięcy. To rodzaj miłosnego wyznania dla kraju, z którym czuję się trwale związana, ale na który patrzę trzeźwo i krytycznie. Wielki zachwyt mam już dawno za sobą, dziś Indie uważam za kraj fascynujący, ale też niezwykle trudny. Jednocześnie piękny i mroczny, imponujący osiągnięciami kultury i szokujący brutalną codziennością, budzący podziw, ale też strach.

Do czego jeszcze inspirują Cię Indie?

Każdy pobyt jest serią silnych impulsów. W porównaniu z intensywnością i natężeniem życia tam, codzienność w Europie jest nużącą kołysanką. Jesteśmy przewidywalni, podczas gdy indyjska rzeczywistość nieustannie zaskakuje i stawia wyzwania. Indie zawsze inspirują do pytań i kwestionowania sposobu życia, jaki wypracowaliśmy w świecie zachodnim. Są przestrzenią konfrontacji nie tylko dla gościa z zagranicy, ale każdego mieszkańca – tyle kultur, obyczajów i wierzeń stłoczonych na jednej przestrzeni. Różnorodność życia i brak jednej, dominującej metody sprawia, że w Indiach żyje się uważniej, bardziej aktywnie – nic nie jest pewne ani na zawsze. To bardzo stymulujący świat.

Jak czułaś się w roli śledczego, który podąża za Hindusami i wnikliwie ich obserwuje?


W Indiach wszyscy się na wszystkich gapią, co znacznie ułatwiało mi sprawę. Ciekawskie przyglądanie się, podchodzenie blisko, zaglądanie do garnków i zadawanie pytań są tam dobrze przyjmowane. Hindusi traktują zainteresowanie jako komplement. Jest ich już ponad 1,2 miliarda i fakt, że jakaś kobieta z Europy chce się czegoś dowiedzieć akurat o życiu tego człowieka, gdy do wyboru ma wielu innych, jest dla nich powodem do dumy. I słusznie, bo każdy jest wyjątkowy, ale też każdy jest jednym z milionów. Uwielbiam przyglądać się światu, często nawet nie zadając pytań, ale wielokrotnie wracając do tych samych miejsc i tych samych ludzi, żeby zobaczyć, jak ich życie wygląda o różnych porach dnia i na przestrzeni lat. Ponieważ życie wielu Hindusów, szczególnie ubogich, toczy się na ulicy, pole obserwacji mam ogromne. Najtrudniejszą i najbardziej hermetyczną sferą w Indiach jest życie rodzinne. Hindusi bardzo go strzegą, nie chcą i nie umieją rozmawiać o emocjach. Badanie tej części ich świata było największym wyzwaniem.

W swojej książce opisujesz też rolę i status kobiet w społeczeństwie indyjskim, patriarchalne rodziny. Czy Hinduski chcą emancypacji?

Sytuacja kobiet jest złożona i bardzo różni się w zależności od grupy społecznej, regionu, kasty czy rodziny, z której dziewczyna pochodzi. Mówiąc ogólnie, pozycja kobiet jest rozdwojona – w domach i rodzinach odgrywają bardzo istotną rolę, ale też ich życiem kierują w wielu aspektach mężczyźni lub starsi krewni. Podobna dwoistość jest widoczna w życiu publicznym – wiele Hindusek pracuje, wiele też zajmuje prestiżowe stanowiska. Indira Gandhi była premierem, a teraz Pratibha Patil jest prezydentem kraju. Ale najczęściej kobietom powierza się ciężkie, najniżej opłacane zajęcia. Dziewczynki mają utrudniony dostęp do edukacji, opieki medycznej czy odpowiedniego żywienia. Ich status w rodzinie jest niższy niż chłopców. Kobiety od lat 40. XX wieku dążą do poprawy swojej sytuacji, uczestniczą w życiu politycznym i ich położenie w niektórych regionach się poprawia. Ale o szybkich zmianach nie ma mowy – indyjskie tradycje i zwyczaje są bardzo trwałe.

Przyjmowanie gości w Indiach to duży test z kulturoznawstwa. Odważyłabyś się zorganizować przyjęcie dla swoich indyjskich przyjaciół?

To byłoby bardzo trudne, musiałabym najpierw dokładnie wypytać, jakie potrawy mogą jeść, a potem przygotować je zgodnie z zasadami rytualnej czystości. Hindusi mają restrykcyjne menu. Niektórzy nie jedzą wcale mięsa, inni czosnku i cebuli, jeszcze inni – jadają kurczaka, ale nie wołowinę czy wieprzowinę. Trzeba być bardzo ostrożnym, bo w potrawach zakodowane są treści religijne i obyczajowe. Proponując komuś zakazane danie, można go nie tylko obrazić, ale wpędzić w duchowe tarapaty. Oczywiście gust i upodobania kulinarne Hindusów bardzo się zmieniają, wielu z nich szuka wolności od rygorów w nowoczesnych sieciach fast foodów i kawiarni. Te miejsca są bardzo popularne wśród młodych i zamożnych, którzy chcą zasmakować nowoczesności i globalizacji.

Piszesz o skrzyżowaniu świątyni z hipermarketem, komercjalizowaniu religii. Uważasz, że to znak zmian w tym kraju?

Wiele indyjskich świątyń, szczególnie tych nowoczesnych, przypomina religijne korporacje – są to ośrodki budowane z myślą o masowych odwiedzinach i jak największym zysku. Towarzyszą im rozbudowane przestrzenie handlowe, odtwarzane co chwilę rytuały – wszystko to przywodzi na myśl sowicie opłacane widowisko. Ale trzeba pamiętać, że świątynie, nie tylko w hinduizmie, zawsze były ośrodkami życia gospodarczego i handlowego. Nowa jest tylko skala zjawiska, potężne rozmiary tych duchowo-finansowych ośrodków. Dla przyjezdnych to bywa szokujące, bo kojarzymy Indie z głęboką duchowością, a często obserwujemy serię rytualnych gestów i zachowań, w których nie ma ani śladu kontemplacji. Wbrew stereotypowi, nie wszyscy hindusi oddają się medytacjom, wielu wplata religijny obrządek w zwykłe codzienne sprawy, na przykład sklepikarz modli się rano nad kasą przed otwarciem interesu. Nie oddziela wiary od życia i to, moim zdaniem, świadczy o wciąż bardzo silnym związku z religią.

Podróżnicy często mówią o różnicach międzykulturowych. Potrafiłabyś wskazać jakiś wspólny mianownik między Polakami a Hindusami?

Wbrew pozorom jest ich niemało. W Indiach i w Polsce bardzo ważna jest rodzina, ale też w obu tych krajach współczesność wystawia tradycyjne domowe wartości na próbę. Zmienia się nasz stosunek do ról rodzinnych, małżeństw. W każdym razie jedno w Polsce i nad Gangesem się nie zmienia – najlepszym i najchętniej wykorzystywanym sposobem na okazywanie miłości jest karmienie. Hinduskie i polskie mamy uwielbiają karmić i robią to wspaniale. My jesteśmy gościnnym narodem, ale Hindusi biją nas w tej sferze na głowę. My mamy powiedzenie: „Gość w dom, Bóg w dom”, a oni: „Gość w domu jest bogiem”. I rzeczywiście, jest się przyjmowanym bardzo serdecznie, wręcz ceremonialnie. Innym ważnym podobieństwem jest to, że Indie, tak jak Polska, weszły w system wolnego rynku na początku lat 90. Przejście od gospodarki centralnie sterowanej do korporacyjnej przebiega podobnie i stawia podobne wyzwania – zmienia styl życia, system wartości. Wcale nietrudno poczuć się w Indiach jak w domu.

Rozmawiała Daria Soroka