W 2011 roku Ed Sheeran rzucił na kolana Wielką Brytanię! W brytyjskim notowaniu albumów debiutancki krążek "+" pochodzącego z Halifax utalentowanego 20-latka, wspiął się na szczyt, pokonując dominującą przez wiele miesięcy Adele. W Anglii w ciągu tygodnia od premiery płyta "+" sprzedała się w ponad 100 tysiącach egzemplarzy i pokryła się złotem. Droga Eda do sukcesu zaczęła się dawno i wcale nie była lekka łatwa i przyjemna. Artysta jest kolejnym dowodem na to, że jeśli się czegoś pragnie i mocno nad sobą pracuje, sukces przyjdzie. Między innymi o tym i o swoich początkach opowiedział w poniższej rozmowie.

Twoje pierwsze muzyczne wspomnienia to…?


Moje pierwsze muzyczne wspomnienia pochodzą z czasów, gdy miałem cztery lub pięć lat. Mieszkałem z rodzicami w West Yorkshire w Anglii, oni pracowali w Londynie, a ja często jeździłem z nimi do tego miasta. Siedziałem na tylnim siedzeniu samochodu, a oni puszczali różną muzykę, między innymi Vana Morrisona i Boba Dylana. Po jakimś czasie znałem słowa piosenek i śpiewałem je. To moje pierwsze wspomnienie.

Kiedy zacząłeś  śpiewać?

Tak naprawdę zacząłem śpiewać, grać na gitarze i pisać piosenki mniej więcej, gdy miałem 11 lat. To było po tym, jak dużo słuchałem Damiena Rice'a i zafascynowałem się nim. Potem zakochałem się w zespole Nizlopi. Byłem z nimi na trasie, wspomagałem ich jako techniczny gitarowy. W tym okresie zacząłem już na poważnie pisać piosenki, niedługo później przeprowadziłem się do Londynu, zacząłem dawać własne koncerty. Nagrywałem wtedy piosenki, sam przygotowywałem swoje EP-ki i sprzedawałem je podczas występów. Supportowałem paru wykonawców. W ciągu roku przygotowałem pięć EP-ek, które osiągnęły sukces na scenie niezależnej. Dzięki temu podpisałem kontrakt z wytwórnią Atlantic.

Czy rodzice wspierali cię?

Rodzice chcieli, abym dokończył szkołę i poszedł na uniwersytet, itp. Jednakże zawsze wspierali mnie we wszystkim, co robię muzycznie. I w końcu zdali sobie sprawę, że chcę pójść tą muzyczną drogą.

Dorastałeś w Suffolk. Czy miało to jakiś wpływ na styl twojej muzyki?

Na pewno tak. Sufflolk przypomina wiejski krajobraz. Jest tam łatwiej, spokojniej, człowiek jest bardziej zrelaksowany. Ale tak naprawdę dopiero po przeprowadzce do Londynu pojawiły się inspirację dla wielu moich piosenek. Tam poznałem mnóstwo ludzi, którzy opowiadali mi różne historie i mieli rozmaite przygody, którymi się dzielili ze mną. Ale myślę, że mogę powiedzieć, iż zainspirowały mnie obydwa miejsca.

Czy intensywność Londynu sprawia, że łatwiej o inspiracje muzyczne?

Tego bym nie powiedział, ale na pewno Londyn jest miastem, w którym skoncentrowany jest angielski przemysł muzyczny. Tu można grać koncerty, jest sporo różnych scen muzycznych, łatwiej jest coś nagrać.

Zastanawiałeś się, co by się stało, gdybyś nie przeprowadził się do Londynu?

Sądzę, że i tak zajmowałbym się muzyką, aczkolwiek na pewno nie miałbym takich możliwości, jakie mam teraz. Muzyka byłaby dla mnie bardziej hobby niż pracą.

Kim chciałeś zostać jako dziecko?

Maszynistą kolejowym (śmiech). To naprawdę było moje wielkie marzenie. A potem pojawiło się marzenie zostania muzykiem i nie miałem już żadnego innego.

Nie miałeś żadnego planu B?

Zupełnie nie. Poza tym, wydaje mi się, że nie uda ci się odnieść sukcesu, jeśli masz plan B. Jeżeli marzy ci się sukces, musisz być na nim w pełni skoncentrowany i dużo pracować.

Twój ojciec jest Irlandczykiem. Czy to miało wpływ na twoją muzykalność?

Tak, myślę, że można tak powiedzieć. Paru moich kuzynów stamtąd również zajmuje się muzyką. Od najmłodszych lat miałem styczność z dźwiękami rodem z Irlandii. Czerpałem z muzykalności tamtejszych wykonawców. Był taki zespół Planxty, którego słuchałem dorastając, grający tradycyjną irlandzką muzykę folkową. Oczywiście był też Van Morrison, Damien Rice również pochodzi z Irlandii. Wydaje mi się, że wszyscy ci artyści w jakimś stopniu mnie ukształtowali.

Kiedy zdałeś sobie sprawę z tego, że muzyka jest tym, co chcesz robić w życiu?

Chyba pierwszym takim sygnałem dla mnie był występ na szkolnym koncercie charytatywnym. Miałem wtedy 11 lat i wykonałem cover "Layli" Erica Claptona, akompaniując sobie na gitarze akustycznej. Na sali było chyba ze 200 osób. To był pierwszy raz, kiedy występowałem na prawdziwej scenie i bardzo się denerwowałem. Po tym zdarzeniu nie chciałem już robić niczego innego poza zajmowaniem się muzyką.

Jak się czujesz występując przed publicznością?

Wtedy dostaje się takiego wyjątkowego zastrzyku energii i mam wrażenie, że już jestem od tego trochę uzależniony. Uwielbiam występować. Sprawia mi to wielką frajdę.

Czy to prawda, że kiedyś musiałeś występować przed zaledwie kilkoma ludźmi?

Prawda. Zagrałem mnóstwo koncertów, na których nie było nikogo albo było pięć czy dziesięć osób. Ale kiedy granie na żywo jest tym, co się lubi, wielkość publiczności nie ma aż tak wielkiego znaczenia, jeżeli ludzie wychodzą zadowoleni i z przeświadczeniem, że dobrze zagrałeś. Przez lata zebrałem różne doświadczenia z koncertów. Ale zawsze było w porządku, zawsze dobrze się bawiłem.

Nie frustrowało cię to, że na widowni było tylko 10 osób?!

To pewnie byłoby frustrujące, ale ja zaczynałem występować od tak młodego wieku, że tak naprawdę nie oczekiwałem niczego więcej niż tych 10 osób. Nie miałem wiele nadziei, że będą mnie oglądać tłumy. Dziś mam już za sobą tyle koncertów, sporo z nich wyprzedanych, że uważam, iż opłaciło się być wytrwałym.

W pewnym momencie wyjechałeś do Los Angeles bez specjalnego planu, a skończyło się tak, że występowałeś wieczorami w konkursach dla amatorów? Nie sądzisz, że to było trochę naiwne posunięcie?

Nie patrzę na to w ten sposób i nie sądzę, by było to coś złego. Przecież do Londynu też przeprowadziłem się na własną rękę nie mając żadnego konkretnego planu i udało mi się. LA jest pod wieloma względami podobne do Londynu. Jest tam wiele miejsc, w których można grać koncerty, jest mnóstwo promotorów. Wszystko, co tak naprawdę trzeba zrobić, to poznać kogoś, dzięki niemu poznać kogoś nowego i dzięki niemu następną osobę, i tak dalej. Stworzyć sieć znajomych. Wiedziałem jadąc tam, że nie będzie tak, iż nic nie będę robił. Wiedziałem, że w najgorszym razie uda mi się zagrać choćby jeden koncert.

Na zasadzie: "Kto nie ryzykuje, ten nic nie zyskuje"?

Dokładnie. To jedno z ulubionych powiedzeń mojego taty (śmiech). Powtarzał mi je odkąd byłem mały. Mówił mi, że nawet jeśli zrobię coś, co nie odniesie sukcesu, to moja porażka będzie dla mnie wartościowym doświadczeniem. Nastawiał mnie tak, żebym zawsze brał byka za rogi.

Twoja płyta ma tytuł "+". Chodzi o bycie pozytywnie nastawionym?

Oczywiście można tak to interpretować, że promuję pozytywne nastawienie i dodawać w związku z tym różne inne rzeczy. Dla mnie jednak tytuł jest swego rodzaju podsumowaniem ostatnich pięciu lat mojego życia. Ten plusik w tytule spełnia dla mnie właśnie taką rolę. Nie wiem, dlaczego… Na płycie poruszam tematy życia, miłości, śmierci.

Właśnie, możesz coś więcej powiedzieć o tym, o czym śpiewasz?

O czym śpiewam? Większość piosenek dotyczy związku, w którym byłem w czasach szkolnych. Tak więc w przeważającej mierze utwory są o tej dziewczynie, z którą wtedy byłem. Pozostałe piosenki dotyczą historii, które wiążą się z moimi przyjaciółmi albo ludźmi, których spotkałem na swej drodze. Jest kawałek "The A Team", o kobiecie, której historię poznałem podczas jednego koncertów. Numer "The City" jest o dniu, w którym przeprowadziłem się do Londynu.  Z kolei "You Need Me, I Don't Need You" opowiada o moim pierwszym kontakcie z przemysłem muzycznym. Jak widać, poruszam różne tematy.

Możesz coś więcej opowiedzieć o kawałku "The A Team"?

Napisałem tę piosenkę mając 18 lat. Jak wspomniałem, opowiada o kobiecie. Nie wiem… Po prostu musiałem o tym napisać. Poznanie jej historii było dla nie wzruszającym przeżyciem. Chciałem o tym opowiedzieć poprzez piosenkę. Powstał do niej teledysk. Moim zdaniem wyszło to całkiem dobrze.

Często zdarza ci się właśnie tak pisać piosenki? Na podstawie takich opowieści?


Tak. Dla mnie muzyka to rodzaj terapii. Piszę o czymś, przelewam słowa na papier i potem zapominam o tym, idę dalej.

Jak myślisz, dlaczego twoja muzyka tak wpływa na ludzi? Co odróżnia cię od całej masy innych artystów?

Trudno mi na to odpowiedzieć. Wydaje mi się, że może na to mieć wpływ to, o czym śpiewam. Powodem, dla którego moi fani są w większości bardzo młodzi jest to, że sam jestem młody i piszę o tym, co mnie dotyka, więc ludzie z mojej generacji mogą się z tym identyfikować. Chyba z tej przyczyny tak dobrze docieram do ludzi.

Poproszę parę słów o wspomnianym kawałku "You Need Me, I Don't Need You".

Słowa są adresowane do przemysłu muzycznego. Dotyczą czasu, gdy dopiero do niego wchodziłem. Byłem zaskoczony i zszokowany, gdy musiałem poznać tych wszystkich ludzi, robiących w biznesie przeróżne rzeczy. Zrozumieć na czym ich praca polega, często będąca kopią jakiegoś wzorca, zastosowanego wcześniej do kogoś, komu się udało. Ci, którym się nie udało, to ci, którzy nie podążali wypracowaną metodą i działali na własną rękę. Tak więc każdy powiela to, co wcześniej robili ci, którzy odnieśli sukces. Niektórzy ludzie, wiedząc, że tworzę coś swojego, mówili mi, iż nie powinienem pewnych rzeczy robić, lecz skopiować wzorce stosowane przez innych. Czułem się zakłopotany. Napisałem więc o tym piosenkę.

W ubiegłym roku zagrałeś ponad 300 koncertów. Co cię motywuje do tego, by tak często występować?

Najpierw moją motywacją do częstego grania był fakt, że byłem nowy w tym biznesie i musiałem się pokazać. Chciałem zebrać najwięcej doświadczeń, jak to tylko możliwe i dzięki nim stać się dobrym artystą koncertowym. Od zawsze mówiono mi, że trening czyni mistrza. A jeśli chce się nim być, trzeba udoskonalać swoje rzemiosło. Grałem więc mnóstwo, a z czasem stało się to dla mnie nałogiem, który naprawdę bardzo lubię (śmiech).

Miewasz jeszcze tremę?

Jestem zdenerwowany przez koncertami, ale moim zdaniem, jeśli się nie jest, nie ma sensu występować. Tremy nie miałem chyba od czasu tego występu, gdy miałem 11 lat. Wciąż bardzo lubię koncertować, chociaż się denerwuję.

Jakbyś opisał siebie?

Scharakteryzowałbym siebie jako kogoś, kto potrafi raz być cichy, innym razem głośny. Lubię o sobie myśleć, że mam poczucie humoru, ale chyba go nie mam (śmiech). Nakręcony - to słowo chyba opisuje mnie najlepiej.

Jakie są twoje plany na następną dekadę?

Gdy będę miał 30 lat chciałbym mieć już na koncie kilka wydanych płyt i osiągnięty status kogoś, komu się powiodło. Do tego czasu chcę się dobrze bawić i podróżować po całym świecie. Nie wiem, co jeszcze… Może trochę zwolnić tempo, założyć rodzinę, mieć dom? Byłoby miło.

Bardzo dziękuję za rozmowę.