Grabaż mówi, że kiedy pisał piosenki  na „!TO!” był duchowo lżejszy, jego umysł był czysty a on sam był zupełnie innym Krzysztofem Grabowskim niż przy „Dodekafonii”. Dlatego zamiast poważnych i gęstych w treści i formie poezji mamy tu faceta, który pisze po prostu teksty piosenek. Czy po wysłuchaniu nowej płyty Strachów każdy zgodzi się z tą opinią nie wiadomo, ale na pewno każdy poczuje i zrozumie, że Grabaż nawet kiedy pisze teksty piosenek to przed poezją i tak nie ucieknie. A że wszystko jest nieco lżejsze? To nie chyba nikomu nie przeszkadza.

- Skąd się wziął ten nowy Grabaż?

- „Dodekafonia” poprzednia płyta, była rozliczeniem z poprzednim Grabażem, człowiekiem który był w ewidentnym dołku. Pisząc nowy album udało mi się ten pobyt w dole jakoś opanować i daję sobie z tym radę. Nie chcę opowiadać o żadnych depresjach bo to już zrobiła Marysia Peszek, zresztą musiałbym się cofać do czasów sprzed kilku lat. Wszystko co wtedy czułem opisałem w piosenkach i to wystarczy. Nowe numery pisałem już z zupełnie inną perspektywą. Można powiedzieć, że napisał je zupełnie inny człowiek. Dużo lżejszy.

- Ale ta lekkość nie sprawiła że twoje piosenki stały się banalne, wciąż mówisz o ważnych sprawach i to wciąż jest poezja…

- Różnica polega na tym, że nowe piosenki są mniej skondensowane jak poprzednio, są lżejsze nie dlatego że traktują o niczym, ale dlatego że łatwiej i lżej mi się je pisało. Nie chciałem się silić na bycie poetą, chciałem napisać teksty do piosenek, czyli zrobić to co robię od zawsze. „Dodekafonia” była płytą ważną i jestem z niej bardzo dumny, jednak nie chciałem robić wszystkiego drugi raz tak samo.

- Cały proces tworzenia materiału był taki łatwy tym razem?

- Niewiele się różnił od poprzedniego razu, cały materiał napisałem w dwa tygodnie. Oczywiście przygotowywałem się wcześniej do tego, notowałem zdania, komponowałem muzykę. Później usiadłem i napisałem całość bardzo spokojnie, bez tej żółci która była wcześniej obecna. Nie czułem, że ten album ma być rozrachunkiem z czymkolwiek i to miało dobry wpływ na mnie.

- Z zespołem konsultowałeś ten nowy stan umysłu? Dałeś im znać, że nowy album będzie lżejszy?

- Po prostu nagrałem wszystko na dyktafon i rozesłałem im do posłuchania i rozważenia. Muzycy to ludzie, którzy często nie wnikają za mocno w warstwę tekstową piosenek. Ich interesuje sprzęt, gitary, kable, żeby wszystko stroiło, brzmiało dobrze. To trochę inna rasa i nie ma sensu się przebijać przez te wszystkie sensy i znaczenia w tekstach. Zrobiliśmy to tylko raz, kiedy nagrywaliśmy piosenki Kaczmarskiego, wtedy to było potrzebne.

- W tekstach nie odbiegasz od tego co robiłeś wcześniej. Są postawy i tematy którym jesteś wierny…

- Całe życie śpiewam o Polsce i o złej miłości. Ciężko mi się przebić poza te dwa główne tematy. Jestem doraźnym komentatorem tego co się dzieje do koła mnie i tak samo jak Adaś Miałczyński z filmów Marka Koterskiego wychodzę codziennie na ulicę szukać wielkiej miłości, a jej jak wiadomo nie ma.

- O kim mówisz w singlu „I Can Get No Gratisfaction”? Nie wbijasz przypadkiem szpilki własnym fanom?

- Nie. To trzeba wyraźnie oddzielić, my mamy fantastycznych fanów i mnie ten problem bezpośrednio nie dotyka. Napisałem ten tekst z punktu widzenia gościa który wrzuca różne obelgi i oszczerstwa do sieci. Pełno tu cytatów żywcem wziętych z internetowych forów z których zalewa nas rzeka chamstwa i buractwa. Wiadomo, że artysta jest najłatwiejszym obiektem do drwin i ataków, dodatkowo wyposażonym przez Boga w coś co się nazywa nadwrażliwość. Z jednej strony to dobrze, bo dzięki temu może tworzyć rzeczy których nie stworzyliby zwykli zjadacze chleba, ale z drugiej ta nadwrażliwość sprawia, że jest dużo mniej odporny w starciu z internetową agresją i głupotą. Na całym świecie od wieków artyści byli hołubieni i podziwiani bo mieli umiejętność porwania i zauroczenia tłumów. Jednak dziś, kiedy wszystko jest za darmo, mniej się to szanuje. Dlatego też artystów traktuje się  jak coś co jest szybko i łatwo dostępne. Żyjemy w barbarzyńskich czasach.

- Pisząc nowe piosenki myślisz o słuchaczach którzy już znają Strachy i wiedzą czego się spodziewać, czy zakładasz, że pojawią się też tacy dla których to będzie pierwszy album który usłyszą?

- To działa na zasadzie wody płynącej z kranu. Niektórzy fani zmieniają się, zaczynają szukać czegoś innego ale w ich miejsce przychodzą nowi. Mam tego świadomość i oczywiście myślę o nich pisząc nowe piosenki. To jest dla mnie bardzo ważne. Nie porywam się na pomysły, które byłby dla nich totalnym zaskoczeniem, nie chcę ich wystraszyć. Budując markę Pidżamy Porno czy Strachów zakładaliśmy, że ludzie będą do nas wracać z poczuciem bezpieczeństwa. Jeżeli będę chciał zrobić naprawdę pojechanego to założę nowy projekt…

- Widać i słychać, że inspiruje Cię muzyka z lat sześćdziesiątych…

- Zawsze lubiłem tamte brzmienia. Inspirowałem się The Troggs pisząc piosenkę „Żeby z tobą być”. Kiedy robiliśmy klip do „Mokotowa” chciałem na początku złapać taki klimat jak u The Kinks, The Hollies czy The Searchers. Ale kiedy później zaczęliśmy wynajdować polskie klipy to już był kompletna czapa. Nie mogliśmy sobie odmówić wykorzystania takiej stylizacji i konwencji. Nie wszyscy zrozumieli od początku o co chodzi i że te wpadki z synchronami są celowe, ale efekt i tak wyszedł świetny. Przy okazji dotarło do nas, że nie koniecznie już chcemy pokazywać nasze gęby w teledysku i zrzuciliśmy to na nasze dzieci. Część tych statystów to nasze pociechy.

- Graliście już nowe piosenki na żywo?

- Tak, od niemal roku gramy wybrane kompozycje na koncertach. Sprawdzają się bardzo dobrze, ludzie doskonale je odbierają. Kilka zachowaliśmy na płytę, tak żeby była jednak jakaś niespodzianka. Korciło nas żeby je zagrać nie raz, ale się powstrzymaliśmy i teraz można ich posłuchać na „!TO!”

- Co właściwe znaczy to „!TO!”?

- Pierwszy, roboczy tytuł brzmiał „Ta owca ma pióro”. Ale stwierdziłem, że jak to skrócę do samego „TO” i dodam dwa wykrzykniki to nawet graficznie będzie lepiej wyglądać. Nie ma tu żadnego ukrytego znaczenia, może poza tym, że pozbawiłem owcę piór…

Rozmawiał

Piotr Miecznikowski