Andrzej Piaseczny opowiada o nostalgii, która połączyła kosmitę z pustelnikiem i przyczyniła się do powstania płyty "Spis rzeczy ulubionych".


Jak doszło do waszego spotkania z Sewerynem Krajewskim?

Możemy mówić o pewnego rodzaju nieuchronności, to musiało się zdarzyć. Nie chcę przez to powiedzieć, że przez całe życie marzyłem, by nagrywać z Sewerynem Krajewskim, że był moim idolem. Mimo wszystko byłem za młody na to, by za czasów kiedy dorastałem postrzegać Seweryna jako wzorzec wykonawczy, nie pamiętam czasów największej świetności Czerwonych Gitar, ale mimo to znam prawie wszystkie jego piosenki i postrzegałem go zawsze (choć on sam się na to lekko obrusza) jako człowieka-legendę. Nikt w tym kraju, niezależnie od muzycznych fascynacji, nie może się odciąć od tego dziedzictwa. Podobnie jak wszyscy wiedzą, kim byli Beatlesi, tak samo wszyscy znają Czerwone Gitary…

 

Choć więc mamy z Sewerynem zupełnie różne doświadczenia muzyczne, okazało się, że łączy nas skłonność do nostalgii, zarówno twórczej jak i charakterologicznej. Co zresztą prowadzi do paradoksów, bo okazuje się, że z człowiekiem o podobnie nostalgicznym podejściu do życia łatwiej mi żartować, niż z jakimś sowizdrzałem, wyluzowanym na maksa dlatego na płycie, o której mówimy, znalazły się dwie najweselsze piosenki, jakie od 10 lat napisałem. Nasze spotkanie było więc nieuchronne przez to pokrewieństwo dusz. Jakkolwiek śmiesznie by to nie brzmiało, naprawdę coś w tym jest. Okazywało się bowiem, że z każdym krokiem pojawiały się znaki zapytania: Dlaczego znalazłem z tym człowiekiem tak daleko idące porozumienie? Dlaczego to porozumienie nigdy nie musiało być przekładane na język argumentów? Dlaczego ten człowiek w pewnym momencie pokazał mi zestaw piosenek i powiedział, że chciałby, by była to płyta jego życia? Dlaczego w pewnym momencie powiedział – wiesz co, to ty weź tę płytę dla siebie? Im więcej tych pytań, tym silniejsza moja wiara w to, że tak musiało się zdarzyć.


Zanim jednak do tego wszystkiego doszło, musieliście się poznać. W jakich okolicznościach?  

Spotkaliśmy się po raz pierwszy bardzo dawno temu. Zanim jeszcze wziąłem udział w swojej nieszczęsnej Eurowizji, parę lat wcześniej ktoś wpadł na pomysł, że należy na ów konkurs wysłać piosenkę kompozytora wiekopomnego. (śmiech) Seweryn został namaszczony, by ów utwór skomponować i kiedy już go napisał, rozpoczęły się poszukiwania wykonawcy. Odbył się nawet swojego rodzaju casting – przywieziono kilku artystów do jego domu, oprócz mnie m.in. Kasię Stankiewicz i Mietka Szcześniaka, który w końcu zaśpiewał to na Eurowizji. Wyobraź sobie jednak, że po przesłuchaniu tych kliku osób Seweryn podszedł właśnie do mnie i powiedział: Chodź, może coś tam poćwiczymy, czy coś… Oczywiście, nic konkretnego z tego nie wyszło, ale to był sympatyczny gest, bardzo dla mnie ważny.

 

Dopiero trzy lata później, kiedy nagrywałem płytę "Andrzej Piaseczny", jej producent Adam Abramek zaproponował: A może pojedźmy do Seweryna? Oni sami trochę się wcześniej znali, więc mówię, że super, jedźmy, dlaczego nie. Siedzimy więc u Seweryna w saloniku, stoliczek, kawka i herbatka, przyjemna atmosfera gościnności i kurtuazyjna rozmowa. W końcu odważyłem się zapytać: Może masz jakąś piosenkę, którą mógłbym zaśpiewać, albo może mógłbyś coś takiego skomponować? A on wstał od stołu, poszedł do pokoju obok, po czym wrócił z gitarą i zeszycikiem nutowym, takim jakie nosiliśmy na lekcje wychowania muzycznego. Otworzył ten zeszycik i zaczął grać i śpiewać. Okazało się, że część z tych piosenek idealnie do mnie pasuje! Zaczęliśmy więc sobie nucić, śpiewać przy tym stole – i tak już poszło. Dostałem od niego jedną piosenkę, drugą, przy kolejnej płycie udało mi się znowu poprosić go o jeden czy dwa numery...

 

Zawsze później przyjeżdżałem do niego i pokazywałem mu te piosenki już nagrane, w ostatecznej wersji, bo uważałem, że tak jest fair. I jakieś trzy lata temu, podczas jednej z takich wizyt Seweryn zdecydował się pokazać mi te utwory, które teraz nagrywam. Nie dawno zdobył się nawet na deklarację chęci zagrania kilku czy kilkunastu wspólnych koncertów. Seweryn , który od dłuższego czasu właściwie nie pokazuje się publicznie! To niesamowite. Jakiekolwiek los dla mnie przygotował w życiu niespodzianki – ta jest jedną z największych i najmilszych.


Jak się z nim pracuje?


Czasem z uśmiechem mówię do niego „tato”, a on zwykle odpowiada, że zaraz mi zafunduje kopa. (śmiech) Seweryn nie tyle pojawia się w studiu, co my, z Rafałem Paczkowskim, który jest producentem płyty, pojawiamy się u niego. Seweryn bowiem, jako dziedzictwo kultury narodowej, mieszka w rezerwacie.

Jak Dąb Bartek…

Haha... no jednak nie przesadzajmy, umiejętność żartowania z samego siebie świadczy o  poczciwości naszych charakterów, ale do pomników przyrody nam jednak daleko… Fakt, że Seweryn niechętnie wypuszcza się poza granice tego rezerwatu. Zresztą ja też od siebie ze wsi, spod lasu, najchętniej bym nie wyjeżdżał. (śmiech) W każdym razie, bardzo mocno współpracowaliśmy z Sewerynem na etapie kompozytorsko-autorskim, kiedy niektóre piosenki z tego zbioru wypadały, a inne były dokomponowywane, gdy pisałem teksty i przedstawiałem je mu do akceptacji.

Nie chciałeś korzystać z autorów zewnętrznych?

Chciałem, żeby to były moje utwory i chyba zgrabnie sobie z nimi poradziłem, ale z drugiej strony to prawda, że nachodziły mnie różne myśli. Trudno bowiem nie pamiętać o tekstach, które przed laty pisano do piosenek Seweryna, prawdziwych perełkach. Trudno kopać się z koniem, bo to zwykle źle kończy się dla kopiącego. Drugą Agnieszką Osiecką nie będę i mam tego świadomość.

A jaki jest wkład Seweryna w produkcję albumu?

Kwestie aranżacji, instrumentacji i samych nagrań obaj powierzyliśmy Rafałowi i jestem pewien, że to bardzo dobry wybór. Rafał Paczkowski to trzeci bardzo ważny element, trzeci filar tego projektu. Doskonale się uzupełniamy. Seweryn skomponował, ja napisałem teksty, ale trzeba też było spojrzeć na to wszystko z dystansem, by nie ulegać pewnym łatwym rozwiązaniom, jeśli chodzi o sposób nagrywania kompozycji Seweryna. To będzie bardzo klasyczna płyta. Mało nowości barwowo-brzmieniowych. Bęben, bas, gitara, klawisze, fortepian, rhodes, przepiękne sekcje smyczkowe, dosyć oryginalne podejście do instrumentów dętych.

Znając dorobek Krajewskiego i twój łatwo o skojarzenia, ale z drugiej strony są to dwa odmienne światy. On – mistrz melodii, w trącących nieco myszką aranżach. Ty – przedstawiciel popu bardziej współczesnego. W którą stronę poszliście?

Jestem częścią tej maszyny, więc ciężko mi jest spojrzeć z zewnątrz na jej działanie. Ciągnie się za mną obraz wiecznego chłopca i nie walczę z tym, bo to walka z wiatrakami. Mam taką fizjonomię, w pewnym sensie również taki dorobek i tego konsekwencją jest takie, a nie inne postrzeganie mojej osoby. Ale mój czas nie stoi w miejscu. Na Seweryna z kolei od jakiegoś czasu nie patrzy się całościowo,  ale przez pryzmat dorobku ostatnich lat, a więc również sławy człowieka niedostępnego, posępnego, kogoś kto wybrał życie pustelnicze. Efektem naszej wspólnej płyty może być odczarowanie naszego wizerunku, możemy spotkać się w rozsądnej dorosłości.

Czyli to nie przypadek, że płyta "15 dni", podsumowująca twój dotychczasowy dorobek, ukazała się, kiedy prace nad wspólnym albumem z Sewerynem Krajewskim już trwały? Chciałeś zamknąć pewien rozdział, by móc przejść do nowego etapu?

Oczywiście, że to nie przypadek. Ja już teraz nie chcę mówić o historii, ten temat został dla mnie wyczerpany. „15 dni” nie była jednak próbą rozliczenia, czy odcięcia się od przeszłości, raczej zgodą na samego siebie. I konsekwencją tej zgody jest krok w nowym kierunku. Chciałbym wierzyć, że chłopcem już tutaj nie jestem.

Wróćmy do wcześniej wspomnianej przez ciebie nostalgii, tej którą dzielisz z Sewerynem. Czy chodzi o tęsknotę za tym, co kiedyś było i bezpowrotnie minęło czy raczej za tym, co się nigdy nie zdarzyło i szkoda, że zdarzyć się nie mogło?

Raczej tęsknota za tym, czego nigdy nie będzie. To nostalgia, która nie jest żalem, ani pretensją, ale sposobem patrzenia na rzeczywistość. Jest uśmierzonym buntem. Jeśli jest w tym element niezgody to dotyczy ona drobnych wątków dzisiejszości… a może raczej jest to chęć mądrej zgody na to wszystko? Mogę mieć żal do świata, który dzisiaj wygląda tak, a nie inaczej, ale moim wyborem nie jest krzyk, lecz chęć docierania do mniejszości, która postrzega rzeczywistość w podobny do mnie sposób. Ktoś mi kiedyś zwrócił uwagę, że łatwo mi opowiadać o drzewach, które wiosną wypuszczają liście, bo nie muszę ”uczęszczać” do fabryki na szóstą rano. Myślę jednak, że chodzi tu o pewną cechę charakteru, nie sytuację życiową. Przyrzekam ci więc, że nie jestem kosmitą, natomiast mam ogromną potrzebę dostrzegania tych listeczków. Powiedział mi kiedyś kolega z zespołu: człowieku! , ty to wszystko śpiewasz jak balladę. Ja ci przynoszę fajną, wesołą piosenkę, a ty zawsze zrobisz z tego balladę! (śmiech) To jest ten rodzaj nostalgii o której mówię i mam wrażenie, że równie czytelne jest to w kompozycjach Seweryna. W języku dzisiejszej młodzieży – zamuła. Pełna zamuła. (śmiech)

Był czas, kiedy twoją karierę zdefiniowała współpraca z Robertem Chojnackim. Jak porównałbyś obu panów, te dwa artystyczne duety?

Rozumiem skąd wzięło się to pytanie, ale dotyczy tak kompletnie różnych sytuacji, że aż mnie zdziwiłeś, próbując je porównać. Współpraca z Robertem była jak film przygodowy. To tak, jak porównać "Indianę Jonesa" z…

"Pożegnaniem z Afryką"?

Ja zaryzykowałbym nawet „Babel”. Za każdym razem jest to jakaś historia. W przypadku „Indiany Jonesa” wesoła, spontaniczna, świeża, pełna niespodzianek i tych wszystkich rzeczy, które niespodziewanie zsyła los – nie analizując wartości artystycznej płyty, choć też wcale się od niej nie odcinam, a wręcz z czasem coraz bardziej ją doceniam - tak właśnie wyglądała moja współpraca z Robertem. Czułem się trochę przypadkowym uczestnikiem tej przygody i choć napisałem teksty, nie miałem wielkiego wpływu na to, co się wokół płyty dzieje. W dużej mierze był to los, który dostałem na loterii. Wskoczyłem do rzeki, której nurt poniósł mnie w rejony, do których nigdy nie przypuszczałem, że mogę dotrzeć.

 

Natomiast rzecz z Sewerynem jest totalnie świadoma. Nie chcę roztaczać nad tą płytą aureoli geniuszu, bo nie ja będę ją oceniał, ale dobrze było poczuć podczas pracy nad nią coś takiego, czego nigdy nie czujemy w szkole. Kiedy czytamy w szkole lekturę wiemy, że musimy przez nią przebrnąć, musimy ją pokonać. Dopiero później, w dorosłym życiu, odkrywamy, że książki nie są po to, by je czytać, ale by je rozumieć. Przepięknie się jest o tym przekonać – i to jest właśnie tego rodzaju różnica. Z Sewerynem czytamy ze zrozumieniem i równie świadomie staramy się opowiadać. O świecie, w którym żyjemy, o wątpliwościach, o pytaniach, których nigdy nie zadajemy sobie i naszym bliskim.



SONY Music Entertainmet /F.N.