- Na tym polega zasadnicza wyższość kultury japońskiej nad polską: Japończycy nie uznają natrysków. Tam zawsze można liczyć na wannę. Czasem nawet wielką, zbiorową i wyposażoną w przemiłe niewiasty serwujące gorące sake. Kto tego nie zaznał, nie wie, co stracił - opowiada o źródłach swoich natchnień Marcin Bruczkowski, autor książek Bezsenność w Tokio, Singapur czwarta rano i Zagubieni w Tokio. Ten ostatni tytuł ukaże się 9 maja, a w sobotę 19 maja autor będzie podpisywał egzemplarze Zagubionych w Tokio na Międzynarodowych Targach Książki w Pałacu Kultury w Warszawie.

- Kiedy narodził się pomysł na Twoją pierwszą książkę Bezsenność w Tokio?

- 2 września 2003 o godz. 8:27 rano, w Berlin, Connecticut (USA).

- Jak to było?

- Pomysł narodził się w wannie, jak w moim przypadku wszystkie dobre pomysły. Od dawna twierdzę, że panująca ostatnio moda na domowe kabiny natryskowe zamiast wanien odbije się za kilka lat tragicznym spadkiem poziomu literatury tworzonej w tym kraju. Wyciągnięcie się w gorącej wodzie ma fenomenalny wpływ na kreatywność. Stwierdził to Archimedes, stwierdziłem ja :-)  Na szczęście moi amerykańscy gospodarze (para taiwańsko-hinduska zresztą, byłem na ich ślubie w Indiach - świat jest kolorowy) mieli wannę. Wielką. Kreatywność tryskała z kurków.

Na tym polega zasadnicza wyższość kultury japońskiej nad polską. Japończycy nie uznają natrysków. Tam zawsze można liczyć na wannę. Czasem nawet wielką, zbiorową i wyposażoną w przemiłe niewiasty serwujące gorące sake. Kto tego nie zaznał, nie wie, co stracił :-)

- Jak wyglądała praca nad książką? Jak długo to trwało?

- Zacząłem od spisywania pomysłów i wspomnień z Japonii, kopiowania różnych zapisków ze starych notesów (rada dla przyszłych pisarzy: piszcie notatki WYRAŹNIE!) Potem wszystko wydrukowałem i pojechałem do Poznania, zanurzyć się w odpowiednio japonistycznej atmosferze domu mojego przyjaciela, dr Arkadiusza Jabłońskiego (on - japonista, ona - Japonka). Tam notatki zostały rozsypane na stole kuchennym, po czym zaczęło się układanie wysepek tematycznych. Wysepek okazało się być 13 - zalążek 13 rozdziałów Bezsenności w Tokio.

Na koniec do boju wkroczył arkusz kalkulacyjny MS Excel. Na poszczególnych zakładkach Excela zrobiłem szczegółowy plan rozdziałów, potem bazę danych bohaterów, z ich szczegółową charakterystyką, wiekiem, wzrostem, nawet ulubionymi powiedzeniami, potem listę wątków, sekwencję scen w rozdziałach, mapowanie ich na oś czasową, itd., itp... Ta faza planowania trwała około pięciu miesięcy. Samo napisanie książki zajęło kolejne cztery miesiące.

- Jak pierwsza książka i jej wydanie wpłynęły na Ciebie, na Twoje życie?

- Książka spowodowała, że nieodwracalnie przewróciło mi się w głowie. W ogóle już nie idzie ze mną pogadać - trzeba robić zapisy u mojej asystentki, aktualnie na rok 2012. Nie mogę też wyjść z domu, bo gonią za mną tłumy papparazzi. Jeśli więc ktoś z szanownych czytelników zobaczy mnie na ulicy, to tak naprawdę nie ja, tylko jeden z podstawionych sobowtórów :-)

Poza tym zacząłem poznawać własny kraj. Z Polski wyjechałem na studiach - w okresie, kiedy zaczyna się mieć pierwsze zarobione parę groszy, ale ma się jeszcze wakacje akademickie, więc latem można trochę pojeździć po kraju. Mnie to ominęło - w rezultacie znam lepiej niektóre prefektury Japonii, niż Polskę (nie licząc Warszawy, gdzie się urodziłem)... Teraz, wysyłany przez Wydawcę do różnych miast na spotkania autorskie, nadrabiam te braki w edukacji o własnej ojczyźnie. Przy okazji poznaję fantastycznych ludzi. I o to chyba tak naprawdę chodzi w tej zabawie. Zwanej życiem.

- Jakiego pisarza cenisz najbardziej?

- Salmana Rushdie. Cenię go za rozmach, wyobraźnię, wizję, genialne panowanie nad językiem, malarskość tworzonych scen.

Poza tym - Kurt Vonnegut i Isaac Asimov. W ogóle gatunek, którego zawsze czytałem najwięcej, to science-fiction. Fascynuje mnie zjawisko obcości. Może dlatego, że sam musiałem jakoś dawać sobie z nim radę w Azji.

- Za co cenisz, o ile w ogóle, książki swoich rówieśników pisarzy?

- Nie dzielę książek wg wieku ich autorów :-) Zawsze starałem się ocenić dzieło ludzkiego serca i umysłu - nieważne, czy to książka, czy utwór muzyczny - w totalnym oderwaniu od jego twórcy. Pamiętam, jak człowiek, któremu zawdzięczam to, że umiem pisać - prof. Wacław Wawrzyniak, mój polonista z Hoffmanowej - pokazywał nam przykłady tekstów ciężkich i ponurych, pisanych przez totalnych lekkoduchów, a także wesołe komedyjki pióra pewnego ponurego depresanta, który w końcu z wielkiego smutku popełnił samobójstwo. Takich przykładów jest wiele. W książce istotna jest książka - jej treść - a nie życiorys autora.

- A co denerwuje Ciebie w ich książkach?

- W książkach, niezależnie od tego, czyich, denerwują mnie: brak struktury i rytmu, treść opisowa zamiast akcji, która zawsze może POKAZAĆ to, co chcemy opisać oraz wodolejstwo.

- Jesteś pisarzem, który kontaktuje się ze swoimi czytelnikami za pośrednictwem internetu. To dość nowe zjawisko, mimo wszystko. Co sądzisz o tej formie kontaktu?

- Kiedy kończyłem pisać Bezsenność w Tokio, zdałem sobie sprawę, jak bardzo różna jest ta forma twórczości od jedynej, którą do tej pory uprawiałem, a mianowicie gry na perkusji. Abstrahując już od różnicy w poziomie decybeli wytwarzanych przez perkusję vs. klawiaturę laptopa, kiedy gram na estradzie i gram dobrze, równo i do przodu, to ludziom same stopy przytupują. A jak gram źle, to wstają i wychodzą. Kontakt muzyka z widownią jest bezpośredni, natychmiastowy i osobisty. A tutaj - cisza. Nie wiem, dla kogo piszę, czy mu się to będzie podobało, jakie myśli i uczucia wyzwoli w nim moja opowieść? Wiedziałem, że będzie mi tego brak. Dlatego przekonałem wydawcę do umieszczenia mojego adresu mailowego na końcu książki.

Efekt przerósł moje oczekiwania. Od dwóch lat dostaję strumień maili. Niektóre są krótkie i miłe, inne rozpoczynają długie i fascynujące dyskusje o literaturze, Azji, sztuce, życiu, tylnych obszarach Maryni. To najlepsza nagroda za napisanie książek.

Przy okazji apel do czytelników - wpisujcie uważnie adres zwrotny. Nie raz wysyłam długiego maila w odpowiedzi, a okazuje się, że dany adres nie istnieje. I zawsze wtedy się martwię, że ktoś do mnie napisał i teraz myśli „no proszę - Gajdzin mnie olał...”  Kochani! Gajdzin nikogo nie olewa. Nikogo, komu chciało się napisać chociaż parę słow. Zadbajcie tylko o działającego maila i jeśli nie odpowiem od razu - napiszcie raz jeszcze, bo dziennie dostaję ok. 2000 maili, z czego 95% jest usuwanych przez filtr antyspamowy. Ten filtr ma własną osobowość i czasem uznaje całkiem niewinnego maila za spam. Niestety, sprawdzić, czy wśród 1900 maili zachęcających mnie do powiększenia części ciała, których nie posiadam, albo zakupu leków, których (jeszcze) nie potrzebuję, nie ma jakiegoś „cześć” od czytelnika, po prostu nie jestem w stanie... O dziwo, ponowna wysyłka zazwyczaj pomaga - mój filtr antyspamowy chyli wtedy czoło przed wytrwałością autora i przepuszcza maila.

- Czy masz dzięki temu stałe grono swoich fanów?

- Tak. Zapisy do mojego fan-klubu prowadzę we wtorki i czwartki, 17:00 - 21:00. Składkę proszę uiścić w kasie :-)  A tak poważnie - o fanach to chyba można mówić w przypadku zespołów rockowych, w moim przypadku są to raczej przyjaciele. Naprawdę, dzięki korespondencji z czytelnikami poznałem wielu wspaniałych ludzi. Zdarzyło mi się wsiąść w samochód i pojechać na drugi koniec Polski, spotkać się czytelniczką, która ze względów zdrowotnych nie mogła przyjechać na żadne z moich spotkań autorskich. Gdyby nie email, nigdy bym jej nie poznał. Kocham technologię :-)

- Skoro kochasz technologię, to co myślisz o e-bookach?

- Całym sercem popieram tę formę dystrybucji literatury. Będę próbował zachęcić mojego wydawcę, żeby udostępnił tekst Singapur, czwarta rano w postaci darmowego e-booka.

Niestety, większość firm postrzega nowoczesne kanały dystrybucji i koncepcję darmowego dostępu do ich produktów jako zagrożenie. Nic bardziej mylnego. Przytoczę tutaj historię z lat 60-ych. W Europie prosperowały wówczas bardzo zamożne rodziny, trudniące się od pokoleń jednym fachem - kapelusznictwem. I nagle na ulicach pojawili się młodzi ludzie z fryzurami-mopami a’la pewna czwórka z Liverpoolu i świat stanął na głowie. Przez stulecia wyjście z domu bez kapelusza było równie nie do pomyślenia, co wyjście bez butów. Teraz kapelusze w błyskawicznym tempie zeszły do kategorii rekwizytu teatralnego. Jak na to zareagowali kapelusznicy? 99% z nich piło brandy (na kredyt) w swoich klubach, narzekając na ten okropny, paskudny świat, który ich ograbił ze świętego przywileju ubierania całej ludzkości w nakrycia głowy. Ale był też ten 1% ludzi rozumiejących, o co tak naprawdę chodzi w biznesie. Oni zaczęli się przyglądać tej nowej generacji. Nie kupują kapeluszy? To znaczy, że mają drobne w kieszeni. Na co je wydają? Aha - na skórzane kurtki, wąskie, skórzane spodnie... Wymiana maszyn zajmuje miesiąc. Kanały dystrybucji pozostają te same... Na każdej rewolucji można wygrać. Albo się poddać i smęcić do końca życia, jaki podły jest ten los.

Wracając do e-booków - to też jest rewolucja. I mądry wydawca będzie myślał, jak na niej wygrać, a nie z nią walczyć. To samo dotyczy wielkich koncernów płytowych, usiłujących walczyć ze społecznościami dzielącymi się muzyką w formacie MP3. Niestety - mądrych ludzi jest na świecie mało :-)

- Jakiego autora mangi poleciłbyś do przeczytania takiemu laikowi japońskiego komiksu jak ja?

- Papcia Chmiela.

- Jakie książki czytasz swojemu synowi?

- Alex jest wielkim fanem komiksu, co wieczór czytam mu Calvin and Hobbes, Asteriksa albo Giganty (Kaczor Donald & Co.)

- Co sądzisz o Harukim Murakami, pisarzu japońskim tak teraz popularnym w Polsce?

- Uważam, że to bardzo dobry pisarz, chociaż osobiście nie jestem jego specjalnym wielbicielem. Ma on przebłyski niewątpliwego geniuszu, ale niestety lubi je często rozcieńczać grzechem wodolejstwa. Podam przykład. W książce Tańcz, tańcz, tańcz jest scena, kiedy po schodach hotelu schodzi dziewczynka z walizką tak wielką, że mógłby się w niej zmieścić doberman. Piękne, prawda? Po prostu WIDZISZ tę dziewczynkę zmagającą się z ogromną walizką. Niestety, zamiast zostawić czytelnika z tym wspaniałym obrazem, Murakami przez następny paragraf kontynuuje na temat tej walizki, jaka to ona była duża. I czar pryska!

Im mniej słów, tym lepiej. Szczególnie przymiotników. Dobry pisarz ich używa jak najmniej. Przymiotnik to podanie czytelnikowi treści opisowej na talerzu. Podejście proste i nudne, które niezwykle słabo angażuje umysł odbiorcy. A przecież zamiast pisać, że bohater był „wysoki” można po prostu w dwóch zdaniach nakreślić scenę, kiedy wchodząc do pokoju on wali się czołem o framugę. I czytelnik od razu wie, że bohater jest wysoki!

Tak jest przecież w życiu. Obserwujemy ludzi i widzimy, że są wysocy nie dlatego, że mają napisany na koszuli przymiotnik „wysoki”, tylko dlatego, że wystają ponad tłum, albo walą się czołem we framugę :-)

- Mówi się, ze Murakami jest mało "japoński… co to znaczy?

- On zawsze głęboko interesował się kulturą Zachodu (przede wszystkim muzyką) i elementy tej kultury na pewno pozostawiły na nim pewne ślady. Widać to trochę w jego sposobie mówienia, zachowaniu, ubraniu (chociaż ostatni raz widziałem go w Japonii, w telewizji, dobre 12 lat temu) i w jego książkach.

- Powiedziałeś mi, że Musashi Miyamoto jest dla Ciebie ważną postacią. Dlaczego?

- Bo to taki japoński Leonardo da Vinci - człowiek renesansu, mistrz wielu dziedzin - legendarny szermierz, strateg, filozof i artysta. Księga pięciu kręgów jego autorstwa jest niekończącym się źródłem inspiracji. Przytoczę jeden cytat (w moim nieudolnym przekładzie): „studiuj sztukę stolarza, farmera, rzemieślnika...” Tak brzmiała rada dla szermierzy, którzy chcieli zostać mistrzami strategii - sztuki wojny. Czyli: chcąc zostać mistrzami swojej sztuki, uczcie się od mistrzów wszystkich innych sztuk. A w każdej ludzkiej profesji jest sztuka, są ludzie wkładający w nią nie tylko ręce, ale i serce. To dla mnie wytyczna we wszystkim, co robię.

Rozmawiała Katarzyna Krzywicka www.broszka.pl
Fot. ze strony autora: Paweł Bruczkowski