- "Zwierciadło" jest - dla mnie przynajmniej - synonimem momentu zatrzymania: "Zatrzymaj się i spójrz w lustro, kim jesteś". Nie chodzi o to, czy sobie zrobiłaś dzisiaj makijaż, tylko o to, czy jesteś w tym miejscu w życiu, w którym chciałaś być jako żona, singielka, kobieta pracująca zawodowo, spełniająca swoje ambicje, ale jednocześnie może matka, może kochanka, osoba, która funkcjonuje w określonym kręgu towarzyskim - mówi redaktor naczelna "Zwierciadła" Monika Richardson. Popularny miesięcznik dla pań obchodzi w tym roku jubileusz 50-lecia.

- Kto przegląda się dzisiaj w „Zwierciadle”?


- Mamy czytelniczki, które czytały nas w latach 60. i 70. Czytają nas także ich córki. Nie chcielibyśmy zrezygnować ani z jednych, ani z drugich. Nie mamy pędu do odmładzania. Wydaje nam się, że kobiety, które przeżyły w Polsce zmianę ustroju i prawdziwą rewolucję świadomości, mają mądrość, jaką trudno posiąść dwudziestolatce. Chcielibyśmy, żeby również dzisiaj znajdowały u nas coś dla siebie. Dlatego „Zwierciadło” jest trochę innym pismem niż pozostałe. Dbamy o swój wygląd, ale jeszcze bardziej skupiamy się na tym, co w nas siedzi i co wiemy o sobie samych.

- Czyli czytelniczki nie zadają w pierwszej kolejności pytania: „Zwierciadełko, powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy na świecie”?

- Zadają trochę inne pytania, ale ten tytuł jest jednak bardzo użyteczny. W naszym dziwnym świecie rzadko mamy czas, żeby się przyjrzeć sobie, temu, co robimy, kim jesteśmy, ponieważ jako kobiety musimy spełniać się na co dzień w tysiącu różnych ról. „Zwierciadło” jest - dla mnie przynajmniej - synonimem momentu zatrzymania: „Zatrzymaj się i spójrz w lustro, kim jesteś”. Nie chodzi o to, czy sobie zrobiłaś dzisiaj makijaż, tylko o to, czy jesteś w tym miejscu w życiu, w którym chciałaś być jako żona, singielka, kobieta pracująca zawodowo, spełniająca swoje ambicje, ale jednocześnie może matka, może kochanka, osoba, która funkcjonuje w określonym kręgu towarzyskim. Czy masz takich i tylu przyjaciół, jakich i ilu chciałaś mieć? Czy wszystko idzie w takim kierunku, w jakim iść powinno, żeby nie doprowadzić do kryzysu osobowości?

- A nie sugeruje: „Powinnaś wyglądać na młodszą niż jesteś w rzeczywistości”?

- Nie, lubimy starość. Sami jesteśmy starzy jako pismo i wydaje nam się, że starość powinna być synonimiczna z mądrością, a jeśli nie jest, to dlatego, że jej odpowiednio nie oceniono i nie doceniono. Przywrócenie starości należnego jej miejsca w społeczeństwie to jedna z moich idei fixe. Dlatego staramy się mówić jednocześnie do matek i córek. Chcemy im powiedzieć, że nie jest już dzisiaj konieczne całkowite poświęcenie się, zapamiętanie się w naszej małej stabilizacji, jak wtedy, gdy najważniejsze było zachowanie godności osobistej w skundlonym, upodlonym świecie. Pokazujemy, że  dzisiejsze pięćdziesięciolatki i ich córki mogą mieć własny styl, pomysł na siebie: warto wiedzieć jak się ubierać, jak się malować, jak być atrakcyjną. Czyli nie odrzucamy tej drugiej części kobiecej osobowości, która naszym zdaniem jest niezwykle ważna, ale  musi iść w parze, albo nawet trochę w drugim planie do poznania siebie.

- Kiedyś „Zwierciadło” było skromnym, kilkunastostronicowym tygodnikiem ilustrowanym. Dziś to ekskluzywny magazyn.

- To był tygodnik gazetowy, wydawany biedniutko, z czarno-białymi zdjęciami, czyli taki, jaki był wtedy cały nasz rynek wydawniczy. „Zwierciadło” przechodziło mnóstwo różnych metamorfoz. Mało tego: nawet gdy nasz obecny wydawca, czyli Magdalena Jankielewicz, przejmował to pismo, inaczej ono wyglądało, a było to pięć lat temu. Ja mogę mówić o ostatnich dwóch latach, czyli o mojej roli w tym piśmie. Ono cały czas się zmienia. Wydaje mi się, że jest to nie tylko konieczność, ale że zmiany są wymuszane przez czytelników. Gdybyśmy przyjęli, że jesteśmy cudowni i idealni, zapewne po kilku miesiącach już by nas nie było. „Zwierciadło” jest za każdym razem inne, tak jak inne są kobiety w tym kraju, ale myślę, że pewne rzeczy pozostają stałe: tytuł i idąca za nim konsekwencja wyrażająca się hasłem, którego używamy od wielu lat: „spójrz w siebie”.

- Na forum internetowym „Zwierciadła” udzielają się chętnie nie tylko czytelniczki, ale również czytelnicy pisma.

- Oj tak! Mamy największy na rynku współczynnik czytelnictwa męskiego - 24%. To jest niespotykane. Mężczyźni przyznają się do czytania, ale do kupowania już nie. Pismo kupują ich żony, ale panowie bardzo chętnie do nas pisują.

- W jakim stopniu opinie czytelników wpływają na zmiany wprowadzane w „Zwierciadle”?

- Komentarze i opinie czytelników są dla nas na wagę złota. Nie tylko te z forum, także opinie z listów, głównie maili, pisanych bezpośrednio do nas, a przychodzi ich mnóstwo. Często są to bardzo ciekawe merytoryczne uwagi i komentarze do tekstów, wiadomości od osób bardzo trzeźwo myślących i twardo chodzących po ziemi. Robimy też grupy fokusowe i na bieżąco obserwujemy konsekwencje zmian, które wprowadzamy. Zmiany nigdy nie były rewolucyjne, przynajmniej odkąd ja tutaj jestem. Robimy eksperymenty, ale są one niewielkie. Trochę odświeżyliśmy szatę graficzną, trochę zmieniliśmy tu i ówdzie styl pisania, zamieszczamy trochę więcej krótszych tekstów jednokolumnowych, jak na przykład „Olśnienia” Magdy Rybak.

- Z okazji pięćdziesięciolecia redakcja zapewne wiele czasu spędziła nad numerami archiwalnymi pisma. Jak wygląda dawne „Zwierciadło” z perspektywy 2007 roku?

- Do „Zwieciadła” wdzierała się tylnymi drzwiami polityka: zdjęcia wizytującego Polskę Breżniewa czy Gierek, Gomułka w trakcie „niezapowiedzianych wizyt“. Ale to tylko rzadkie kurioza. Bywały za to ankiety, np: „Jak wyobrażasz sobie kobietę idealną?”, którą zamieścimy w majowym numerze jubileuszowym. Wypełnili ją m.in. Jan Brzechwa, Leszek Kołakowski i Marek Hłasko. Kołakowski pytany o kobietę idealną powiedział: „nazywa się Izolda Krawczyk, mieszka przy Bagno 6, w oficynie” (śmiech). Przedziwne perełki. Zamierzamy je publikować w różnych formach od maja do końca roku, a może nawet jeszcze dłużej, jeżeli będzie to chętnie czytane. Chcemy pokazać, czym jest bogactwo zwierciadlanych archiwów i czym jest 50 lat historii pisma. Kiedyś pewnie każda zmiana budziła ogromne emocje, każdy referat z kolejnego zjazdu partii, a niekiedy oscylujący na granicy konspiracji antyPRLowski tekst...

- Zdarzały się takie?

- Zdarzały się bardzo różne teksty. „Zwierciadło” nigdy nie było pismem politycznym i nigdy nie było pismem feministycznym. Mając ambicje pozostania w głównym nurcie, starało się  jednocześnie zachować twarz. Przyglądanie się temu procesowi budzi wzruszenie. Na pewno będziemy do tego wracać nie tylko podczas jubileuszu.
Bardzo często to, co pojawiało się w „Zwierciadle”, powstawało w dramatycznych warunkach: w sytuacji bezwładu finansowego, bo przecież było to pismo państwowe, albo w sytuacji terroru politycznego, kiedy nic nie można było powiedzieć, albo w sytuacji gierkowskiej propagandy sukcesu, kiedy wszystko było cudowne. Dzisiaj tym większa jest ulga i satysfakcja, że jesteśmy pismem, w którym właściwie robimy to, na czym nam zależy. Nie istnieje cenzura, nie istnieją ograniczenia merytoryczne, poza tymi, które sami sobie narzucamy. Praktycznie jedynym ograniczeniem jest budżet, który też jest do negocjacji.

- Ale są pewne granice wolności, jedną z nich jest zapewne jakość tekstu.

- Ale na jakość tekstu patrzy się dzisiaj inaczej. Kiedyś musiały to być okrągłe zdania. Dzisiaj tekst może być bardzo ryzykownie napisany, czyli językowo awangardowy, ale to też jest jakiś wyraz wolności.
Ostatnio w programie Europa da się lubić zrobiliśmy sondę na temat, czy Polacy pamiętają, kiedy weszliśmy do Unii Europejskiej. Proszę sobie wyobrazić, że 80% pytanych podawało takie daty jak 1982, 1989... Niektórzy wymieniali rok 2000. A to było trzy lata temu! Do dobrego szybko się przyzwyczajamy i kiedy czytamy dzisiejsze „Zwierciadło”, które wydaje nam się żywe,  ambitne, inteligentne i  lekkie zarazem, to nie zauważamy, że stoi za tym 50 lat prób, błędów i wypaczeń...

Rozmawiała Magdalena Walusiak