Mocne otwarcie

Piosenka „Ja Ciebie kocham”, która otwiera tracklistę to kawałek z gatunku tych zainspirowanych latami 80. i 90. Muzycznie jest ciekawie, przyjemnie: intensywna perkusja, charakterystyczne dla T.Love melodie gitarowe oraz skoczne tempo. Lirycznie dzieje się równie dużo, ale nieco mniej radośnie. Ze zwrotek wyziera pewien smutek, rozczarowanie, chęć pokazania słabości systemów czy ludzkiej natury. Odnalazłam w nich także trafny komentarz społeczny do ważnych wydarzeń, takich jak pandemia oraz wojna w Ukrainie. Na dokładkę mamy teledysk reżyserii Jacka Kościuszko (zagrał Paweł Wilczak). Klipem podjęto próbę sportretowania współczesnego człowieka, mierzącego się z tym wszystkim, o czym Muniek śpiewa.

 

„Hau! Hau!” T.Love

 

Cała konwencja ustawiła mnie jako słuchaczkę na bardzo konkretnych torach i dała do zrozumienia, że „Hau! Hau!” nie ma być wyłącznie come backiem legendarnej grupy, ale przede wszystkim narzędziem do rozprawienia się z nagromadzonymi przemyśleniami. Bardzo współczesnym narzędziem. Mimo iż sam materiał brzmi niezwykle znajomo.

 

 

Co ciekawe, singlem promującym wydawnictwo była inna piosenka. „Pochodnia” to numer nagrany we współpracy z Kasią Sienkiewicz, czyli drugą połową duetu Kwiat Jabłoni. Kawałek stanowi muzyczną i kulturową fuzję smaków – z jednej strony jest Muniek opowiadający o swoich artystycznych inspiracjach, które kształtowały go na początku drogi, a z drugiej słyszymy wokal Kasi, czyli głosu młodego pokolenia muzyków polskich.

 

 

Nowa płyta T.love – pełna niespodzianek

Słuchając płyty „Hau! Hau!”, doświadczałam różnych nastrojów. Raz pogrążałam się w zadumie, żeby później tupać nóżką i machać głową do taktu. Ten drugi efekt najszybciej osiągałam przy kawałku „Ponura Żniwiarka”. To kompozycja pełna punk-rockowego, oldskulowego wdzięku, chociaż kiedy pierwszy raz rozbrzmiała w moich głośnikach, pomyślałam: The Black Keys! I tak, jak nie da się czegoś „odzobaczyć”, nie da się również „odsłyszeć”. Linia wokalu z leciusieńkim echem, a do tego rytmiczna sekcja perkusyjna oraz gitarowa – tak właśnie grają Dan Auerbach i Patrick Carney. Jednak moje skojarzenie nie każdemu wyda się trafne, zwłaszcza że kawałek ma sporo do zaoferowania. Rock’n’rollowy klimat piosenki podsycają też przepiękna harmonijka, a także niezwykle charakterystyczne (może wręcz charakterne) klawisze.

 

 

Największym zaskoczeniem była dla mnie „Ziemia Obiecana”. Początek utworu to popowa sekwencja – bardzo nowoczesne, eklektyczne brzmienie. W kontrze do niego pojawia klasyczny wokal Muńka. Ten kontrast sprawdza się doskonale i pokazuje, że członkowie zespołu odrobili pracę domową, wsłuchując się we współczesną scenę. Podobnie skomponowano „Tutto Bene”, chociaż tu słychać także zainteresowanie rapem oraz elektroniką. Na tracku gościnnie występuje Sokół.

 

hau hau tlove

 

„Tomek” z kolei wywołał we mnie potrzebę podróży do swoich nastolęckich czasów. Po pierwsze ze względu na momentami wręcz indierockową kompozycję (a właśnie w tym gatunku zasłuchiwałam się mając naście lat). Po drugie przez tekst – pełen słodko-gorzkich refleksji o życiu i jego doświadczaniu, ale bez tendencji do mentorskiego tonu. W kawałku bunt, głód życia oraz nadzieja mieszają się z rozczarowaniem. Bardzo osobiście się robi.

 

muniek staszczyk

 

To byłby dobry prezent dla mnie i dla mojej mamy

Zastanawiałam się, dla kogo jest ta płyta. Dla ultrafanów T.Love, którzy wciąż wracają do artystycznych korzeni z lat 80. czy młodych słuchaczy, przesiąkniętych muzyką z całego świata? A może potrzebna była wyłącznie Muńkowi, Jankowi Benedkowi, Sydneyowi Polakowi, Perkozowi i Nazimowi?

Po pierwszym słuchaniu czułam, że materiał doskonale odnajdzie się w radiowym eterze, bo najzwyczajniej wpada w ucho. Melodie z „Hau! Hau!” łatwo zapamiętać, mają w sobie ten faktor, o którym mówił inżynier Mamoń w „Rejsie” – familiarność. Wynika ona z wrażliwości muzyków. Dobrze ją znamy, dlatego z łatwością wyłapiemy charakterystyczne elementy, jak chociażby punkowe fantazje w rytmice. Jednak ponieważ oblepiono je różową chmurką popowych brzmień, śmiało można mówić o powiewie świeżości.

 

t.love

 

Stąd mój ostateczny wniosek, że „Hau! Hau!” może trafić do szerokiego grona odbiorców. Mało kto przejdzie obok niego obojętnie, chociaż pewnie nie wszyscy dostrzegą weń pewien manifest. A ja go słyszę i czuję. Płyta jasno pokazuje, że przerwa od wspólnego grania nie poszła na marne. Udało się wskrzesić ducha T.Love oraz wykorzystać kilka nowoczesnych elementów, bez uszczerbku na własnej wrażliwości.

 

t.love znowu razem

 

Jeśli jesteście ciekawi, jak powstawał krążek, koniecznie przeczytajcie nasz wywiad z z Muńkiem Staszczykiem i Jankiem Benedkiem. Po więcej wieści ze świata muzyki zaglądajcie do działu Słucham.

Zdjęcia w tekście: mat. wydawcy, fot. Jacek Poremba