Emilia Dłużewska, dziennikarka „Gazety Wyborczej” w swojej nowej książce opisuje, jak doszła do tego, że ma depresję, a potem zdiagnozowano u niej jednak chorobę afektywną dwubiegunową. Wpisuje się tym w zataczającą coraz szersze kręgi dyskusję o zdrowiu psychicznym. A i tak mam wrażenie, że dyskusja ta, jak i rozmowy w ogóle o potrzebach związanych ze zdrowiem psychicznym dotyczą niewielkiej bańki szczęśliwców z dużych miast. Że wciąż za mało się publicznie o tym mówi. Że to wciąż nie jest temat do rozmów w rodzinie, z sąsiadką czy dalszą znajomą. Nawet autorka „Jak płakać…” przyznaje, że była gotowa powiedzieć siostrze, w pracy, ale nie własnym rodzicom. I wydaje mi się, że w tym tkwi jej największa wartość – można kupić książkę z wesołą, kolorową okładką, a tak naprawdę przeczytać wyznania trzydziestoletniej, inteligentnej i świadomej swojej uprzywilejowanej sytuacji (wykształcona, z dużego miasta, z rodziny bez doświadczeń przemocowych, z kapitałem kulturowym, którą stać na wydanie 300 zł na prywatną wizytę u terapeutki etc.) młodej kobiety, która mierzy się z niemożnością udźwignięcia świata i siebie. I w dodatku Dłużewska ma dość odwagi, by o tym napisać w taki sposób, żeby czytelnik docenił ją za pisanie w punkt i poczucie humoru.

Prawdopodobnie pomylę się tu w swojej ocenie wiele razy, ale jest masa rzeczy, które podobają mi się w książce. Możliwe też, że te same elementy sprawiają, że jej opowieść jest – mimo przebijającego z niej cierpienia i ogromnego trudu – tym bardziej zrozumiała dla czytelników.
 

Jak płakać w miejscach publicznych recenzja książki
 

Tradycja traum

Podobają mi się te krótkie rozdziały, choć na początku lektury wydawało mi się, że bardziej pasują na wpis na Facebooka. Podczas lektury czułam się tak, jakby to, co w tym momencie chce nam przekazać Dłużewska i tak kosztowało ją dużo, że mogła to zawrzeć tylko w takiej formie, a nie w długaśnym rozdziale z opisami świata wewnętrznego i przyrody jednocześnie rodem z Bildungsroman.

Podoba mi się też, jak usilnie autorka próbuje znaleźć przyczynę swojej choroby, w swojej rodzinie bliższej i dalszej. Pisze:

„Moi rodzice są przypadkiem, z którym psychiatria nie najlepiej sobie radzi: ludźmi, którzy zapewnili swoim dzieciom stabilny, kochający dom, pozwalając im stać się oddzielnymi osobami”.

Okej, więc nie rodzice. Szukamy dalej. Dłużewska jednocześnie pokazuje, że przecież każda rodzina, choćby w pokoleniu naszych dziadków czy pradziadków, doświadczyła na tyle trudnych wydarzeń i przeżyć, że to gdzieś się w zbiorowym, rodzinnym DNA przemilczeń i niezrozumienia odkłada. A w końcu stwierdza:

„Polska rośnie na traumie jak pieczarka na gnoju. To podstawa naszej tożsamości: rodząc się w kraju na Wisłą, automatycznie wyrażasz zgodę na użycie twego mózgu do obioru i przesyłania traumy, bez niej Polak nie byłby sobą (…).  Większość naszej tradycji na wszelki wypadek opiera się więc na przywoływaniu i odtwarzaniu traum, a największe narodowe święto odbywa się w połowie listopada, w zacinającej mżawce, błocie i desperacji. Czy w takich warunkach można być normalnym?”

W sposób zabawny autorka powtarza to, co od lat próbuje nam wytłumaczyć większość psychologów społecznych: społeczeństwo zbudowane na traumie, które tej traumy nie przepracuje, jest skazane na cierpienia swoich jednostek.
 

Jak płakać w miejscach publicznych fragment
 

Też się bałam

Najcenniejsze dla mnie fragmenty tej książki to te, w których autorka prowadzi nas trochę za rękę, w swoim mierzeniu się z terapią. Trochę jakby mówiła: Boisz się zajrzeć do tego ciemnego kąta? Rozumiem, też się bałam. Dopiero gdy rzeczywistość zdaje się spadać na głowę, jak niebo w wiosce Asteriksa i Obeliksa, trzeba zmierzyć się z prawdą, że nie dajemy już sobie rady. W dodatku, jak przyznaje Dłużewska (gdyż i ona w tym miejscu była), nie pomaga w tym nasza typowa polska postawa: Co, ja nie dam rady? No to dajemy, do czasu, gdy już nie mamy siły. I z tym brakiem siły godzi się autorka (rozdziały: Po czym poznać, że już czas i Po czym poznać, że czas iść do psychiatry). A dalej, jak taka wizyta wygląda, jak się kłamie terapeucie, jak się próbuje sprostać oczekiwaniom i jak dojść do wniosku, że to nie działa; oraz jak się bierze leki i jak działają, jak człowiek uczy się o nich rozmawiać. Dłużewska jest świetna w takich zdaniach jak to:

„Jeśli ktoś mówił wam, że najważniejszą cechą terapeuty jest empatia, kłamał. Najważniejszy jest kompletny brak szacunku dla sztuki stand-upu. Ludzie się dziwią, gdy czytają, że słynni komicy często chorują na depresję. Mnie dziwi raczej, że nie wszyscy ludzie z depresją zostają komikami. Nasze życie to nieustany występ”.

W tych fragmentach pisze w punkt, nie zostawiając pola na domysły, ale nie o domysły czy niuanse tu chodzi przecież, tylko o nazywanie rzeczy po imieniu.

Uważam, że jeśli świat ma szansę stać się ciut bardziej empatycznym miejscem, a może przynajmniej zamieszkujący go mieszkańcy spojrzą z większą sympatią na kogoś, kto stoi w kącie podczas imprezy czy zebrania w pracy, a jego/jej wzrok mówi, że jeszcze chwila i wchłonie go szczelina w podłodze. To będzie to zasługa takich książek.

Więcej recenzji znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam

Zdjęcia w tekście: materiały promocyjne wydawnictwa Agora.