Diament znikąd

O wielu współczesnych gwiazdach estrady słyszeliśmy od momentu, kiedy były jeszcze bardzo młode. Miley Cyrus była słynną Hanną Montaną, a Ed Sheeran widywany był z gitarą w metrze. Tymczasem jeśli poszukamy informacji o Elizabeth Woolridge Grant, bo tak naprawdę nazywa się Lana Del Rey, trudno znaleźć cokolwiek o działalności wokalistki sprzed 2010 roku, kiedy to przybrała kolejny sceniczny pseudonim. W sporej mierze przeszłość artystki stanowi zagadkę. Jej dziadek odniósł ogromny sukces na rynku finansowym, z przedsiębiorczości znany jest także jej ojciec. W związku z tym szybko pojawiły się plotki, jakoby za spektakularnie błyskawiczną karierą wokalistki stały rodzinne pieniądze. Piosenkarka nigdy nie wypierała się swojego pochodzenia, a także dostatku, w którym dorastała. Jednak twierdzi, że sukces zawdzięcza własnej pracy i talentowi.

Wziąwszy pod uwagę smutne, refleksyjne teksty utworów Lany Del Rey, przewijający się motyw śmierci, trudno je pogodzić z sielankowym dzieciństwem. Te jednak miało też swoje cienie. Jednym z nich jest uzależnienie od alkoholu, którego piosenkarka nabawiła się w wieku zaledwie czternastu lat. Wiadomo też, że Elizabeth śpiewała wcześniej, m.in. pod pseudonimem May Jailer czy Lizzy Grant. Jednak przed premierą jej dokonań jako Lana Del Rey, inne utwory zniknęły z sieci. W 2011 roku wokalistka opublikowała teledysk „Video Games”, który z miejsca stał się światowym hitem. Pełna tęsknoty i żalu piosenka była czymś zupełnie nowym w ówczesnej muzyce pop. Dziś klip ma ponad 215 milionów wyświetleń w serwisie YouTube, a kariera Lany nabrała niesamowitego rozpędu. Signiel „Blue jeans”, choć głęboko zanurzony w tym samym klimacie, zawierał oryginalny motyw, koło którego nie można było przejść obojętnie. Album „Born to Die” królował na listach sprzedaży w kilkunastu krajach, a rzesza fanów rozrastała się z miesiąca na miesiąc. Płytą, która wyróżnia się w dyskografii Lany to z pewnością „Lust for Life” z 2017 roku. Wystąpiło na nim kilku gości, w tym wokalista The Weeknd czy raper ASAP Rocky. Chociaż teledyski nadal utrzymywały retro stylistykę, same utwory brzmiały bardziej współcześnie. Rapowane zwrotki dobrze jednak wpasowały się w muzykę Lany.

 

Liczy się tylko muzyka

W jednym z wywiadów piosenkarka twierdzi, że „dobrze się bawię tym wszystkim. Ale zdjęcia, wizerunek nie są dla mnie najważniejsze. Najważniejsza oczywiście jest płyta. Mam nadzieję, że uda mi się stworzyć dźwiękowy świat, który mam w głowie”. Może właśnie dlatego jej piosenki są tak melancholijne, emocjonalne, czasem mroczne (nagrała utwór m.in. do nowego filmu "Upiorne opowieści po zmroku"), a teledyski zmysłowe, choć nakręcone ze smakiem. Widać też inspirację latami 60. i 70.

Na krążku „Born to Die” gwiazda śmiało nawiązuje do ikon takich jak Elvis Presley czy Kurt Cobain. Nie jest to jednak niewiele znaczące wymienianie kultowych nazwisk, tylko świadome poruszanie się między znanymi stylami. O tym, jak ważni są dla niej inni twórcy, mogą świadczyć tatuaże, a zatem coś, co nie znika wraz z zakończeniem zdjęć do nowego klipu. Whitney Amy, na cześć Whitney Houston oraz Amy Winehouse, Nina Billie, od Niny Simone i Billie Holiday, Nabokov Whitman, dedykowane Vladimirowi Nabokovi oraz Waltowi Whitmanowi. To te postacie ukształtowały dzisiejszą Lanę, a także jej najnowsze dzieło. Artystka nie boi się tematów trudnych, a nawet metafizycznych. Co ciekawe metafizyka była kierunkiem studiów, których jednak nie ukończyła na uniwersytecie Fordham. Wybrała życie wolnego ptaka zakochanego w sztuce i muzyce.

 

Norman Fucking Rockwell

Od nazwiska uznanego nowojorskiego malarza i ilustratora Lana Del Rey zaczerpnęła tytuł swojej nowej płyty oraz otwierającego playlistę singla. W radiowych rozgłośniach od jakiegoś czasu możemy delektować się utworem „Doin time”. Ponownie spotykamy się z nastrojem letniego wieczoru, kiedy dzieją się magiczne rzeczy, a tempo zwalnia. Chociaż „Lust for Life” zapowiadała zmianę, Lana dalej idzie własną, niepowtarzalną drogą, co chyba najlepiej oddaje utwór „Fuck it I Love You”. Można w nim usłyszeć indywidualizm i nonkonformizm wokalistki.

Norman Fucking Rockwell” już teraz wywołuje niemałe poruszenie, podobnie jak większość niejasności oraz pytań związanych z artystką. A jak Lana reaguje na wątpliwości krytyków? „Na pewnym etapie przestajesz podejmować decyzje i po prostu śpiewasz. Ja śpiewałam na Brooklynie od siedemnastego roku życia i nikt z branży się mną nie zainteresował. Nic nie zmieniłam przez ten czas, ale wszystko nagle zaczęło się układać. Być może anioły zdecydowały, że na chwilę ześlą na mnie nieco blasku” – odpowiada w wywiadzie. Czy anioł stróż będzie czuwał nad najnowszą płytą Lany? Przekonamy się niedługo po premierze. Ma ona miejsce 30 sierpnia.