Kilkadziesiąt sprzedanych płyt sytuuje Korn wśród legend sceny metalowej. Sami należą do prekursorów odmiany nu metalowej i chociaż ta nie jest już tak popularna jak na przełomie wieków, oni nadal cieszą się ogromnym uznaniem. Oto jaką drogę przebyli muzycy, którym sława mogła w pewnym momencie zniszczyć życie.

 

 

Pod skrzydłami ojca nu metalu

Zespół Korn nie mógłby powstać, gdyby nie inna formacja – L.A.P.D. Grali tam James „Munky” Shaffer, Reginald „Fieldy” Arvizu oraz perkusista David Silveria. Kiedy w 1993 roku muzycy spotkali i zaprosili do współpracy Jonathana Davisa, zespół zmienił nazwę na Korn i wkroczył na drogę, którą podąża do teraz. Charakterystyczny wokalista był wtedy studentem nauki pogrzebowej, co miało wpływ jego gust. Davis był fanem ciężkiego grania (sporo wcześniej zasilał szeregi grupy Sexart) i horrorów.

Rok później ukazał się ich debiutancki album, zatytułowany po prostu „Korn”. Wydawcą było studio Immortal Records, a producentem Ross Robinson. Jest to postać, o której prawdopodobnie słyszał każdy fan nu metalu. Robinson był odpowiedzialny za brzmienie pierwszych płyt innych, obecnie znanych grup, chociażby Limp Bizkit czy Slipknot. Nie bez przyczyny mówi się o nim jako o ojcu gatunku.

Muzyka z pogranicza heavy metalu była w latach dziewięćdziesiątych czymś świeżym i ciekawym. Łączyła w sobie ciężkie brzmienia z elementami hip-hopu, alternatywnego rocka, funku czy grunge’u.

Trudna historia Jonathana Davisa

Droga ku sławie członków zespołu Korn wybrukowana jest zmaganiami z uzależnieniami i walką o zdrowie psychiczne. Perypetie Jonathana Davisa są jednak szczególnym przykładem połączenia mrocznej przeszłości i skutków ubocznych dużej popularności. Zanim Davis stał się gwiazdą, napisał teksty do pierwszego studyjnego albumu grupy, czyli „Korn”. Większość utworów porusza trudne tematy: koszmarnego dzieciństwa, dorastania i dojrzewania w samotności, relacji z uzależnionym rodzicem. Szczególnym echem odbił się autobiograficzny kawałek „Daddy”, w którym Davis opowiada historię o molestowaniu seksualnym, jakiego doświadczył w dzieciństwie. Singiel „Shoots and Ladders” z kolei w upiorny sposób nawiązuje do przedszkolnej piosenki i też ma podłoże w smutnych wspomnieniach. W 1997 roku kawałek został nominowany do nagrody Grammy.

 

„Korn” Korn

 

Sukces debiutanckiej płyty zaowocował koncertami u boku legend ciężkich brzmień z Ozzym Osbournem na czele. Muzycy koncertowali i jednocześnie pracowali nad drugim albumem, którym był jeszcze lepiej przyjęty krążek „Life Is Peachy”. Rozpoznawalność rosła, płyty się sprzedawały. W 1997 roku zespół powołał do życia własną wytwórnię Elementree Records. To tylko pokazuje skalę popularności kapeli.

 

„Life Is Peachy” Korn

 

Korn był na fali, ale stale poszukiwał nowych rozwiązań, co słychać na trzeciej płycie „Follow the Leader”, która była brzmieniowo lżejsza od poprzednich wydań. To przyciągnęło jeszcze większe grono fanów. Muzycy wykonali zwrot podobny do starszych kolegów z Metalliki, którzy balladami na płycie „Metallica” podbili serca słuchaczy, stroniących dotąd od metalu. Swoją drogą losy tych dwóch zespołów przecinały się kilkukrotnie. Co ciekawe utwór „Divine” na debiutanckim albumie Korn pomagał zrealizować gitarzysta Metalliki Robert Trujillo. Innym razem, podczas koncertu MTV Icon, Korn zagrał cover utworu „One”, za który James Hetfield i spółka nagrodzili ich owacją na stojąco.

Ten spektakularny sukces miał też swoją mroczą stronę. Muzycy zaczęli mieć problemy z używkami. Spokojny zazwyczaj Davis zamieniał się w agresora pod wpływem alkoholu. Jak nietrudno się domyśleć, nałóg miał wpływ również na życie prywatne wokalisty. Na domiar złego, jego druga żona, aktorka filmów dla dorosłych Deven Davis, także była uzależniona od narkotyków i leków przeciwbólowych. Już po rozwodzie z Johathanem zmarła z przedawkowania.

Podczas nagrywania wspomnianego albumu „Follow the Leader”, Davis postanowił odstawić narkotyki i ograniczyć alkohol. Skutkiem ubocznym były problemy natury psychicznej. Wokalista miewał ataki paniki. Zdarzały mu się również epizody paranoiczne, kiedy m.in. obawiał się bezpodstawnie, że jego jedzenie zostało otrute.

 

„Follow The Leader” Korn

 

Trzeźwy tylko przez kilka godzin w ciągu dnia

Pozostali muzycy również mieli swoje problemy. Mimo że Korn nagrywa albumy studyjne od blisko trzydziestu lat, na przestrzeni tych dekad członkowie zespołu zmagali się ze swoimi demonami. Gitarzysta Brian „Head” Welch od początku istnienia Korna żył życiem gwiazdy rocka. Imprezował, zażywał narkotyki i pił. Później w wywiadach przyznawał, że uczucie trzeźwości towarzyszyło mu raptem przez kilka godzin w ciągu doby. Przełomowy w jego życiu okazał się dzień, kiedy opiekował się w domu swoją córką. W pewnej chwili muzyk usłyszał, jak jego dziecko śpiewa utwór Korna „A.D.I.D.A.S.”. Ten moment skłonił go do refleksji nad swoim życiem. Pomogła mu wiara, dzięki której miał siłę wytrwać na odwyku. W 2005 roku odszedł z zespołu i wrócił do niego dopiero po siedmiu latach.

 

 

Muzyczne eksperymenty Korna

Najnowsze dzieje Korna to cztery studyjne płyty, które nie znalazły takiego uznania jak pierwsze krążki kapeli. Niemniej nie można stwierdzić na tej podstawie, że Korn popadł w artystyczny marazm. Najlepszym zaprzeczeniem tej tezy jest chociażby płyta „The Path of Totality” – dziesiąta w dorobku zespołu. Był to niezwykle ciekawy eksperyment z muzyką elektroniczną. Skoro nu metal powstał przez połączenie metalu z innymi gatunkami, po latach Davis i spółka uznali, że czas na kolejną muzyczną próbę. Do pracy nad albumem Korn zaprosił przedstawicieli sceny elektronicznej z królem dubstepu Skrillexem na czele. Efektem były takie utwory jak „Get Up!” czy „Narcissistic Cannibal”.

Najnowsze dzieło Korna to powrót do dobrze znanych brzmień. Chociaż w singlu „Start The Healing” Davis zapowiada odrodzenie muzyki zespołu, w teledysku zobaczymy kultowy już stojak na mikrofon Jonathana oraz usłyszymy melodie, które kojarzą się z kalifornijską grupą. Z pewnością jednak płyta „Requiem” różni się od dotychczasowego dorobku kapeli. Nagrana w pandemicznych czasach muzyka jest bardziej dopracowana, a prawdziwych melomanów z pewnością zainteresuje fakt, że materiał został nagrany w wyjątkowy sposób – na analogowej taśmie, czego owocem jest dźwiękowa głębia oraz ciekawa faktura.

 

„Requiem” Korn

 

„Requiem” to jeden z lepiej przepracowanych projektów muzyków Korn, jednak dopiero po jakimś czasie dowiemy się, czy płyta okazała się punktem zwrotnym, który przypomni światu o legendach nu metalu. Po więcej podobnych treści zapraszamy do działu Słucham.