Album, o którym nam opowiada nosi tytuł „Music For Film And Theatre” i jest zbiorem kompozycji, które powstały między innymi na potrzeby spektakli „Pradziady” i „Nora” czy filmów „Jak najdalej stąd”, „xAbo: Ksiądz Boniecki” czy „Truth in Fire”. Laureatka nagrody Odkrycia Empiku 2019, Hania Rani opowiada procesie powstawania tych utworów i specyfice pracy z reżyserami.

 

„Music For Film  And Theatre” Hania Rani

 

Piotr Miecznikowski: Kiedy poczyta się wywiady z tobą, czy recenzje twoich albumów, łatwo zauważyć, że dziennikarze często podkreślają fakt, że jesteś bardzo wrażliwą osobą. Zakładam, że dla artysty to cecha ze wszech miar pożądana, ale jak sobie z tym radzi zwykły człowiek, który musi normalnie funkcjonować w tym nie zawsze przyjaznym świecie?

  • Wydaje mi się, że daję sobie radę. Nie czuję się wcale dużo bardziej wrażliwa niż inne osoby, które znam. Stąpam dość mocno po ziemi, więc ta wrażliwość, chyba bardziej się wyraża w muzyce (śmiech).  Wiodę całkiem normalne życie, prowadzę własną firmę, stawiam czoła codziennym problemom  –  jak każdy z nas. Nie wiem czy jest we mnie jakaś niezwykła dawka wrażliwości, czy może znalazłam język, dzięki któremu mogę wyrazić trochę więcej emocji niż potrafią wyrazić słowa.

Czyli ta wysoka wrażliwości Hani Rani to pewna nadinterpretacja dziennikarzy?

  • Być może. To jakaś rozdmuchana opowieść, którą ktoś, gdzieś tam sobie snuje, ale każdy kto przyjrzy się bliżej, zauważy, że nie jest to do końca niemożliwe. Nie dałoby się robić takich rzeczy, które robię i w takich ilościach, będąc równocześnie osobą oderwaną od rzeczywistości. Ale z drugiej strony, mnie nawet podoba ta narracja i się z nią kłócę. I tak pewnie bym nie wygrała (śmiech).

Tym bardziej, że jak sama zauważyłaś, ta wrażliwość wyraża się w muzyce, a z nią słuchacz ma kontakt najczęściej. Wielu młodych muzyków ucieka dziś w liryzm, traktując to jak rodzaj odpoczynku od brutalizującej się nieustannie rzeczywistości.

  • Może być w tym trochę racji. Z drugiej strony jest kwestia szukania pewnych określonych wartości. Czegoś naturalnego. Może to nie jest jakiś nadzwyczajny liryzm, tylko po prostu powrót do naszych korzeni. Wyniki badań potwierdzają, że jako ludzie czujemy się lepiej w mniejszych społecznościach, z mniejszą ilością hałasu i betonu. Może artyści mają po prostu trochę więcej czasu, żeby się nad tym wszystkim zastanawiać – czy żyjemy świadomi i wolni, czy według schematu, który ktoś nam narzuca. Internet, telewizja, media i tak dalej. Taka postawa to dowód na autorefleksyjność.

 

hania rani

Fot.: Martyna Galla, mat. wydawcy

 

A fakt, że jesteś osobą z północy i ten klimat jest ci – co łatwo zauważyć – bliski, ma wpływ na to jak się komunikujesz ze słuchaczem?

  • Myślę, że tak. Chociaż wszystko można różnie argumentować, z północy pochodzi także bardzo dużo szalonych artystów (śmiech). Zatem to znowu jest tylko jakiś sposób narracji, jednak bez wątpienia, moje pochodzenie ma tu jakiś zauważalny wpływ. Z resztą wydaje mi się, że każdy człowiek, który nawet przez chwilę mieszkał na północy i miał dostęp do morza i do horyzontu, zdaje sobie sprawę, że jest to rzecz dosyć wyjątkowa. To coś zupełnie innego niż wychowywanie się w mieście, gdzie bardzo rzadko widać jakąkolwiek pustą przestrzeń, nie mówiąc już o horyzoncie, czyli momencie stykania się nieba z wodą, czy z ziemią. Z pewnością jest w tym jakaś doza nostalgii, natomiast poszukiwania muzyczne i estetyczne to już całkiem indywidualna kwestia. Jednak, jeżeli tego typu tłumaczenie i interpretacja pewnych zjawisk są potrzebne aby zrozumieć artystę, to niech tak będzie. Skoro ta północ jest jakimś istotnym elementem tej historii, to niech już zostanie (śmiech).

Wspomniałaś wcześniej o uciekaniu od schematów. Czy tego typu postawa nie komplikowała ci życia w szkołach muzycznych, które mają różne opinie i wielu muzyków twierdzi, że to instytucja która tłamsi indywidualność?

  • To znowu bardzo indywidualna sprawa. Szkoła muzyczna, pomijając kilka rzeczy, z którymi się nie zgadzałam lub nie odpowiadały mojej wrażliwości, dała mi w zasadzie wszystkie narzędzia, które doprowadziły mnie do miejsca, w którym jestem. Rzemiosło przyniosło łatwość pracy z muzyką i przekazywania swoich pomysłów dalej, np. innym wykonawcom. Dała mi również szansę na komponowanie muzyki na zamówienie m.in. do filmów. To byłoby moim zdaniem dużo trudniejsze i bardziej pracochłonne, gdybym opierała się wyłącznie na intuicyjnej wiedzy bez świadomości nazw dźwięków. Nie mówiąc o rozpisywaniu utworów w formie partytur. Szkoła dała mi zawód, a później mogłam zrobić z tym co chciałam i pójść w kierunku, który mi odpowiadał. Nie miałam, albo może nie pamiętam zbyt wielu złych sytuacji ze szkoły muzycznej. To, co mi przeszkadzało i tak naprawdę nadal mi przeszkadza, to jedynie konwenanse, które się wiążą z wykonywaniem muzyki klasycznej. Forma podania, a nie sama treść. Sama muzyka jest przecież fenomenalna. Z drugiej strony pewne oczekiwania pojawiają się w każdym gatunku. Tworząc muzykę rozrywkową czy popularną, również przyjmujemy często najróżniejsze, czasem przypominające cyrk, formy i pozy, uważając, że tego właśnie wymaga od nas sytuacja i miejsce.

O.K. przejdźmy do albumu „Music for Film and Theatre”, który trafił już do sklepów i serwisów streamingowych, i który, jak wskazuje tytuł, jest kolekcją kompozycji do filmów i sztuk teatralnych. Ile czasu zajęło zgromadzenie materiału, który znalazł się na tej płycie?

  • To tak naprawdę nie jest typowy solowy album. To raczej kompilacja utworów, które napisałam na przestrzeni ostatnich lat do filmu i teatru, a jego wydanie nie wiązało się z taką ogromną pracą, jaką jest napisanie nowego materiału na płytę. Chciałam się po prostu podzielić utworami, które uważam za wartościowe, i które – w niektórych wypadkach – nie pojawiły się w filmie, a więc trafiły do szuflady. Zostały napisane z myślą o pewnych dziełach, ale producent czy reżyser finalnie nie zakwalifikowali ich do ścieżki dźwiękowej obrazu. Postanowiłam zrobić własną selekcję tych kompozycji, wybierając swoje ulubione. Pierwsze powstały, o ile dobrze pamiętam, gdzieś koło roku 2017, to było przedstawienie „Pradziady” w reżyserii Michała Zdunika. Jednak pozostała większość to już kompozycje z lat 2019-2020, kiedy właściwie zamykaliśmy ten album. Odpowiadając na twoje pytanie: wszystko powstało na przestrzeni czterech ostatnich lat.

 

 

Jesteś w stanie dostrzec różnice między pierwszymi kompozycjami a tymi najnowszymi? Zauważasz jakieś zmiany w sposobie pisania, progres?

  • Te cztery lata to wbrew pozorom sporo czasu, w końcu swój debiutancki album wydałam raptem dwa lata temu. Do roku 2014 zajmowałam się wyłącznie muzyką klasyczną. Rozwój można zauważyć, jednak przede wszystkim trzeba pamiętać, że jest to płyta trochę oderwana od tego, co robię na co dzień, od moich solowych albumów. Pisanie muzyki do filmu i teatru wiąże się z zupełnie innymi zadaniami, potrzebami, ta muzyka ma wyrażać inne emocje. Jest tworzona w innym celu, ma być tłem lub wyrażać uczucia, których na ekranie nie widać, a które reżyser chciałby, żeby były wyrażone. Wyobrażam sobie, że to będzie płyta, która może brzmieć sobie w tle, w czasie naszych różnych aktywności, może będzie momentem odprężenia. Idealnie sprawdzi się w wersji winylowej. Dla mnie jest kolekcją takich małych, drogocennych kamyczków i przedmiotów, a dla słuchaczy – mam nadzieję – będzie częścią dnia i wciągającą opowieścią. Taka jest rola muzyki filmowej, ona nie kradnie obrazu a tylko go dopełnia.

Ale równocześnie jest chyba bardzo wymagająca. Skomponowanie takiej muzyki wymaga od ciebie obejrzenia filmu, przeczytania scenariusza lub obejrzenia prób do spektaklu, konsultacji z reżyserem. To nie jest takie proste jak pisanie piosenek.

  • Tak, to przede wszystkim praca z drugim człowiekiem, z drugim kreatywnym umysłem. Zawsze próbuję zrozumieć, czego reżyser szuka? Ewentualnie, czego nie widać, czego brakuje w obrazie? Kiedy oglądam wstępny montaż filmu lub próbę spektaklu, zwracam uwagę nie na pierwsze wrażenie, stawiam się w roli widza i zastanawiam się, jakie uczucia to we mnie wywołuje? A później następuje długi proces rozmów, różnych kompromisów i w końcu finalny rezultat, który jest wspólnym dziełem. Cała trudność polega na tym, że czasami trzeba się dopasować i tej muzyki muszę raczej odjąć niż dodać (śmiech).

Zdarza ci się walczyć o swoją wizję, kiedy reżyser nie chce zaakceptować czy wykorzystać twoich kompozycji?

  • Na początku dość mocno walczę o utwory, na których mi szczególnie zależy. Jednak najczęściej udaje się dojść do kompromisu. Staram się zrozumieć ideę reżysera, chociaż te wybory nie zawsze są dla mnie jasne i oczywiste. Zdarzało mi się już, że muzyka moim zdaniem lepsza znikała, a ta gorsza pojawiała się w filmie. Pisanie muzyki filmowej to cyrograf, na który się człowiek decyduje, ale też szansa na rozwój i spojrzenie na siebie pod innym kątem. Dlatego jest to takie pociągające i muzycy tak bardzo chcą to robić. Ta praca pozwala na wyjście z własnych ram.

Jest szansa, że publiczność na twoich koncertach będzie miała szansę usłyszeć kompozycje z tego albumu?

  • Nie planuję specjalnych koncertów związanych z tym albumem, ale trasa która miała promować mój zeszłoroczny album „Home” i którą musieliśmy przełożyć na ten rok właśnie trwa i pojawiają się pewne odniesienia, kompozycje które już napisałam do filmów, albo takie które są dopiero w trakcie pisania. Słuchacze, którzy znają moją twórczość pytają czasami: „ale co to jest?”. Sama lubię sprawdzać te utwory na koncertach i patrzeć jak publiczność na nie reaguje. Zdarza mi się zagrać coś przedpremierowo, nie mówiąc oczywiście producentowi, który byłby pewnie bardzo niezadowolony (śmiech).

 

koncert hani rani

 

Więcej wiadomości ze świata muzyki oraz wywiadów z wykonawcami znajdziecie na stronie Słucham.

Zdjęcie okładkowe: Aleksandra Zaborowska, mat. wydawcy