Jan Komasa błysnął talentem przed sześciu laty jako jeden z twórców "Ody do młodości". Jego samodzielny debiut – "Sala samobójców" odniósł zaskakujący sukces. Zdobył nagrody na kilku festiwalach, w kinach obejrzało go ponad 800 tysięcy widzów, teraz ukazuje się na DVD.

Można chyba już dzisiaj mówić o czymś takim jak fenomen "Sali samobójców". Spodziewałeś się takiego sukcesu i takiego odbioru ocierającego się o kultowość?

Nikt się nie spodziewał tak gorącego odbioru tego filmu. Chciałem zrealizować historię, która, jak czułem na początku, w 2007 roku, była bardzo moja, intymna. Tymczasem odpowiedź widowni okazała się bardzo silna i wyraźna. Duża jej część czekała na tego typu obraz. Widocznie poruszyłem jakiś rodzaj intuicji, niepokoju współczesnego wspólnego wielu osobom. Mówimy tu nie tylko o odbiorze polskim, ale i zagranicznym. Na wszelkich pokazach na festiwalach, w których "Sala…" brała i bierze udział film wywołuje ogromne zainteresowanie. Jeśli chodzi o kultowość – od zawsze obawiam się wszelkich kultów, wiar, zrzeszeń, systemów, układów. Cieszy mnie oczywiście fakt, że film tak dobrze zostaje przyjęty natomiast trafia w tak delikatne problemy i przestrzenie, że czasem nakłada na mnie pewien szczególny rodzaj odpowiedzialności.

Pokolenie emo, Second Life, Facebook. To wszystko się już stało, kino o tym opowiadało. Wydawałoby się, że się spóźniłeś, tymczasem młodzi ludzie zobaczyli w Twoim filmie coś, czego np. Clarke czy Van Sant im nie pokazali. Samych siebie?

Emo, Second Life, Facebook – wszystko to są hasła i to modne. Wszystko to z czegoś wynika. Emo – na przykład z potrzeby EMOcji, Second Life z potrzeby drugiego życia, Facebook z potrzeby przyjaciół i znajomych, nawet tych, z którymi się już nigdy nie pogada, ale ma się ich w spisie kumpli. Wcale nie zastanawiałem się nad tym czy ktokolwiek przerobił ten temat czy nie, dla mnie jest to raczej niekończąca się historia o potrzebie bycia potrzebnym, wyjątkowym, jedynym, kochanym, kochającym. Tak to czułem i tak to zrobiłem. Sądząc po odbiorze jest jeszcze sporo miejsca dla filmów oscylujących tematycznie wokół tego co w "Sali samobójców".

Chodziłeś po szkołach, imprezach, studniówkach. Zobaczyłeś tam to, co pokazujesz?

Zobaczyłem więcej, ale nie było mi to potrzebne. My i tak potrzebowaliśmy tylko kawałeczka pewnych zachowań młodych, żeby móc poczuć w jakim klimacie i czasach dorasta Dominik i jego znajomi, jakie mają wartości, czym się kierują przy doborze i odrzucaniu innych ludzi.

Szekspir w kieszeni, Goethe na scenie. Dlaczego nie Salinger, Houellebecq albo dajmy na to Litell?

Litell przyda mi się bardziej przy filmie o Powstaniu, Houellebecq bardzo mi pomógł  przy konstrukcji samobójczych czasów, w których człowiek sam powoli pragnie swojej śmierci w ponurym i bardzo smutnym zrozumieniu swojej nieskończonej niedoskonałości, Salinger przyświecał mi od początku (i chyba przyświeca większości, którzy go przeczytali i tworzą jako opowieść o indywidualności i własnej ludzkiej drodze. Hamlet i Goethe byli zawsze dla mnie najczystsi, może dlatego mnie fascynują. Wydaje mi się, że większość twórców i tak podejmuje dialog głównie z klasykami...

A co jest w "Sali samobójców" twoje, co jest śladem pamięci twojego dojrzewania w specyficznym przecież środowisku?

Myślę, że jakiś rodzaj patrzenia na dorosłość, w którą się wkracza. Niezgoda, niepogodzenie, kontestacja. Poszukiwanie wzorców, akceptacja. Nie czuję jednocześnie by było to w czymkolwiek wyjątkowe. Raczej dostrzegam to wszędzie wśród młodych. Jest to bolesny i piękny stan. Często odchorowuje się go całe życie.

Miałeś "tolerancyjnych" rodziców?

Miałem ogromne szczęście, bo moi rodzice są ze środowiska artystycznego. Obydwoje mnie wspierali. Nie jestem typem, który musiał komukolwiek coś udowadniać, czy się przebijać przez mur niezrozumienia. Raczej cała energia szła od dziecka w sztukę. Wiem, że bardzo wielu przyjaciół, znajomych nie miało takiego szczęścia. Staram się to bardzo doceniać, bo to szczęście nie musieć być pierwszym "artystą" w rodzinie.

Myślisz, że można mieszkać z kimś pod jednym dachem i nie zauważyć, że nie wychodził z pokoju przez tydzień? To rzeczywistość czy hiperbola pod diagnozę choroby i dydaktyczną tezę?

Myślę, że to jest częstsze niż komukolwiek się wydaje. Znam trudniejsze do zrozumienia historie np. rodzic, który kilka miesięcy nie zjawia się w kraju, dziecko w szkole prywatnej mieszka w wynajętym przez niego mieszkaniu. Ludzie nie kontaktują się ze sobą miesiącami. W Polsce jest 6000 samobójstw rocznie. Na całym świecie milion. Depresja jest nazywana epidemią XXI wieku. Z czego się to bierze? Z zainteresowania bliskich?

Diagnozujesz chcąc nie chcąc jakąś cywilizacyjną chorobę, może zresztą cały chorobowy syndrom? Da się to jeszcze leczyć?

Myślę, że żyjemy w samobójczych czasach. Ludzie się powoli zabijają – pracą, imprezami, używkami, unikami. Robili to od zawsze, ale teraz mają mnóstwo narzędzi. Amy Winehouse dała publiczny show zabijając się na oczach wszystkich – wszyscy to obserwowaliśmy. Wampir został symbolem seksualnym – chłopak, który nie żyje. Lady Gaga ubiera się w mięso. W programach MTV Jackasy zadają sobie publicznie ból. Śmierć się sprzedaje, jest naszą cywilizacyjną obsesją. Kiedy dowiedziałem się o Breiviku i masakrze w Norwegii przeszły mnie ciarki. Jesteśmy częścią tego, co się dzieje.

Przełamujesz ciągle u nas bardzo silne tabu homoseksualizmu? Nie po to, by opowiedzieć o poszukiwaniu seksualnej tożsamości, ale o zmieniającym się stosunku do płci. Bardzo prawdziwie i delikatnie Ci to wyszło...

Starałem się być jak najbliżej tego, co obserwuję dookoła. Nikt za bardzo nie pali się do określania siebie czy jest homo, czy hetero, czy bi, raczej panuje fascynacja przekraczania granic, oporów, łamania tabu, eksperymentowania.

Animacja w twoim filmie jest plastycznie dość ascetyczna, za to jazdy wirtualnej kamery bardzo efekciarskie. Tak miało być od początku, czy to kwestia budżetu?

Dostaliśmy od zespołu animacji z pewnością o wiele więcej niż pozwalał na to budżet. Do gatunku – dramat psychologiczny – zazwyczaj nie zakłada się animacji w takim zakresie – jest bardzo kosztowna i czasochłonna. Nasze początkowe założenie było bardzo skromne – sfilmować czat w grze. Później okazało się, że to nie jest takie ciekawe – trzeba było stworzyć całkowicie osobny świat z własnymi zasadami – oczywiście uproszczony, ale i tak o wiele ładniejszy niż to co jest w oryginalnym Second Life.

Gry komputerowe np. sieciówki RPG uzależniają tak samo czy inaczej niż wirtualne sale samobójców? "Fear 2", który pokazujesz w filmie to też element diagnozy, zagrożenie?

Wydaje mi się że uzależnia wszystko, a gry nawet najprostsze w szczególności. Sam jestem graczem, przez prawie rok przed zdjęciami miałem własnego avatara na Second Life – wiem z doświadczenia, że gry wciągają. Sam byłem "ofiarą" "Diablo", "Counter Strike’a" , "World of Warcraft".

Ale gry wcale nie muszą być tępą rozrywką, sądzę, że "Fahrenheit" a już zwłaszcza "Heavy Rain" to już prawie sztuka…

Bliżej im do sztuki, ale wciąż są to gry. Cały czas zastanawia mnie jak połączyć jedno medium z drugim. Chętnie wyreżyserowałbym grę. Rynek gier wszak w zeszłym roku przerósł rynek filmowy. Widocznie jesteśmy świadkami czegoś zupełnie nowego, co pewnie za jakiś czas będzie już rozpoznane i "normalne".

Czujesz się częścią jakiegoś pokolenia? Jako człowiek albo jako filmowiec?

Przyznam szczerze, że nigdy się nad tym na poważnie nie zastanawiałem, może za wcześnie na taką refleksję. Póki co staram się pracować i rozwijać pomysły swoje i moich znajomych.

Na jakim etapie są przygotowania do twojego następnego filmu o Powstaniu  Warszawskim?

Szukamy wciąż aktorów, lokacji, pracujemy nad scenariuszem. Zdjęcia planujemy w maju przyszłego roku. Ten film to niewyobrażalne wyzwanie, chcę go zrobić najlepiej i najprecyzyjniej jak potrafię. To jest zbyt ważny projekt, nie  tylko dla mnie, ale dla bardzo wielu. Chciałbym zdążyć póki wielu Powstańców wciąż żyje. Jednocześnie chcę to zrobić jak najprawdziwiej. Czeka mnie wciąż dużo pracy.

Rozmawiał Wojtek Kałużyński