Zajmuje się literacką zbrodnią zaledwie od czterech lat, ale niektórzy krytycy skandynawscy obwołali go już nowym królem kryminału. Nad Wisłą powieści Monsa Kallentofta także zdobywają błyskawicznie wiernych czytelników.

W Polsce ukazały się do tej pory dwie Pańskie powieści kryminalne z komisarz Malin Fors w roli głównej: „Ofiara w środku zimy” i „Śmierć letnią porą”. W Szwecji zostały wydane jeszcze dwa kryminały z tego cyklu - z wiosną i jesienią w tytule. Mamy zatem cztery pory roku. Czy to już komplet?

Będzie jeszcze jedna książka zatytułowana „Piąta pora roku”.

A już sądziłam, że postanowił Pan zostać Vivaldim kryminału...

Owszem, ale nie jestem wierny oryginałowi (śmiech).

Czy znajduje Pan w swoich powieściach jakieś elementy barokowe?

Czasami, w niektórych scenach, szczególnie w części letniej, starałem się stworzyć rodzaj barokowego bogactwa. Raczej dodaję i uzupełniam, niż redukuję czy ograniczam opisy.

Elementów barokowych można by także dopatrywać się w misternie budowanej narracji, w której wypowiedzi narratora przenikają się i splatają z przemyśleniami postaci do tego stopnia, że chwilami trudno wyróżnić mowę niezależną.

Faktycznie można tu mówić o elementach barokowych. Jako pisarz staram się stosować wszystkie dostępne narzędzia języka i opowiadać swoje historie w możliwie najlepszy sposób.

Jest też wykraczanie poza realizm. Dlaczego w swoich fabułach oddaje Pan głos umarłym?

Zanim zabrałem się do pisania pierwszej książki z tego cyklu, przejrzałem inne powieści kryminalne, zwłaszcza skandynawskie i zauważyłem, że cechuje szary przyziemny realizm. Pomyślałem, że pewną szansą może być dla mnie stworzenie powieści kryminalnej z odrobiną realizmu magicznego jak w powieściach latynoamerykańskich.

...albo jak w „Kwietniowej czarownicy” Majgull Axelsson...

Nie czytałem tej powieści, ale słyszałem, że Axelsson opisuje w niej odmienne stany świadomości.

W Pańskich powieściach zmarli mogą przemawiać, ale nikt ich nie słyszy, za to najwięcej mówią rzeczy. „Pozwól rzeczom mówić” to rada mentora policyjnego dla komisarz Malin i jedno z najczęściej przewijających się zdań w obu powieściach. Czy przedmioty potrafią przemawiać? A może słyszymy je czasem lepiej niż innych ludzi?


Od czasu do czasu miewam wrażenie, że poza naszym postrzeganiem zmysłowym istnieje jeszcze jedna rzeczywistość. Wydaje mi się, że przedmioty tak się ustawiają, by sugerować nam byty pozazmysłowe. Jako pisarz stosuję tę wiedzę w swoich powieściach, ponieważ wiem, że skupiając się na detalu, można bardzo dużo powiedzieć.

Skoro jesteśmy przy przedmiotach: skąd tyle marek w Pańskich kryminałach? Gdyby to był serial telewizyjny, pomyślałabym, że chodzi o product placement. Czemu ma służyć zabieg tak częstego przywoływania brandów globalnych sieci?

Niektóre marki są bardzo dobrymi punktami odniesienia. Jeśli ktoś, na przykład Malin, ma w swoim mieszkaniu wyposażenie z Ikei i ubiera się w H&M, wiemy, do jakiej grupy społecznej należy i w jakim przedziale dochodów się plasuje.

Czyli marki są rodzajem etykietek przypisujących ludzi do określonej grupy. Z drugiej strony prawdziwa wspólnota w pańskich powieściach praktycznie nie istnieje. Czy marki dają poczucie przynależności czy raczej podkreślają samotność Pańskich bohaterów?


Dają fałszywe poczucie wspólnoty. Taką fałszywą wspólnotą może stać się dzisiaj profil na Facebooku. Ileś tysięcy ludzi klika, że jest „przyjacielem” marki, a przecież nie możemy mówić w tym przypadku o przyjaźni tylko o kolejnej formie sprzedawania towaru. W przypadku moich bohaterów wynika to trochę z charakteru Szwecji, gdzie związki i relacje rodzinne są dość słabe i wielu ludzi może czuć samotność. Weźmy sytuację, gdy para młodych ludzi przenosi się z rodzinnego miasteczka do Sztokholmu, tam się rozchodzą i nagle oboje odkrywają, że są sami, z czego wcześniej nie zdawali sobie sprawy.

Jedyna wspólnota rodzinna powiązana silnymi więzami, jaką można napotkać w wydanych dotychczas w Polsce Pańskich kryminałach, opiera się na nienawiści do kogoś, na wykreowaniu wroga...

Dla mnie jest to przykład rodziny, w której dominującą siłą jest matka. Matka, która kieruje się nie tyle miłością wobec dzieci, ile raczej radością, jaką daje jej władza nad nimi. Można zakładać, że manipulowała ona uczuciami swoich synów od dzieciństwa. Członkowie tej rodziny egzystują raczej jak ofiary sekty poddane praniu mózgu. W rzeczywistości nie wiedzą, co to jest miłość i nienawiść, czym jest dobro, a czym zło.

Rodzina, która nie jest wspólnotą, przedmioty, które dają poczucie fałszywej przynależności... To świat powieści? Współczesnej Szwecji? A może po prostu nasza globalna wioska?

Na szczęście taka dysfunkcyjna rodzina pojawia się tylko w mojej książce, w rzeczywistości wierzę w rodzinę. Ale stworzenie jej faktycznie nie jest łatwe, ponieważ życie w nowoczesnym świecie nie pozostawia człowiekowi dość czasu na tworzenie prawdziwych więzi. Wszyscy chcemy i potrzebujemy wspólnoty i miłości, ale współczesny świat nie daje nam na to czasu. Jest pełen kontaktów międzyludzkich, ale są to zwykle kontakty przelotne i powierzchowne. Gdy wracamy do domu, czujemy się zmęczeni po całodziennej bieganinie. A uczucia wymagają czasu. Te dwie godziny, kiedy jesteśmy zmęczeni - między powrotem z pracy a zaśnięciem - to za mało, by budować prawdziwe relacje rodzinne. Dwie godziny wieczorem i dwa tygodnie wakacji w roku to w gruncie rzeczy cały czas, który jesteśmy w stanie poświęcić naszym bliskim. Za to skupiamy się na rzeczach mało istotnych. Zaspokajają nas zakupy, najważniejsze stają się dla nas uroda i powierzchowność. Do tego dążymy, zamiast zająć się budowaniem więzi. Nie ma dla mnie nic bardziej pustego niż galeria handlowa pełna ludzi.

Czy sztuka, na przykład muzyka chóralna, jest pewną formą leku na taką pustkę? Jeden z pańskich bohaterów właśnie w muzyce chóralnej szuka harmonii i wspólnoty.

Dla wielu ludzi jest to jakaś droga. Dla mnie niestety nie, bo nie mam za grosz głosu (śmiech). Ale fakt, że w Szwecji bardzo żywy jest ruch chóralny przy kościołach, co jest ciekawe, ponieważ Szwecja jest państwem bardzo świeckim. Jednak ludzie, którzy nie czują więzi z Kościołem, nadal śpiewają w chórach kościelnych.

Gdyby miał pan wybierać do słuchania muzykę tego typu, byłby to raczej Vivaldi czy Mozart?

Nie jestem specjalistą w tej dziedzinie, ale byłby to raczej Vivaldi.

Rozmawiała Magdalena Walusiak